– Każdy z nas idzie swoją drogą, czasami samotnie, czasami z innymi. Ważne jednak, aby nie zatrzymywać się na tej drodze. Często chodzimy wokół jakieś góry, nasza ścieżka jest już wydeptana, a my wciąż nie idziemy dalej, bo nie wiemy, co nas czeka, boimy się zdobyć szczyt – mówi Angelika Chrapkiewicz-Gądek w rozmowie z Aleteią.
Anna Gębalska-Berekets: Jeden z telefonów sprawił, że znalazła się pani na Kilimandżaro.
Angelika Chrapkiewicz-Gądek: Zadzwoniła do mnie pani Anna Dymna i zaproponowała wyprawę do Afryki. Decyzję podjęłam w zasadzie w ciągu 30 sekund, a dopiero po odłożeniu słuchawki zdałam sobie sprawę, na co tak naprawdę się zdecydowałam! Kocham góry i wszystko, co się z nimi wiąże, dlatego nie potrafiłam odmówić. Poza tym, pani Ania znała mój charakter i doskonale wiedziała, co jest dla mnie najważniejsze. I tak dołączyłam do zespołu...
Odwagi do realizacji marzeń na pewno pani nie brakuje. Chwile zwątpienia też się pojawiają?
Oczywiście, i to bardzo często. Być może zabrzmi to nieco kokieteryjnie, ale jestem dosyć strachliwą osobą. Z drugiej jednak strony, gdyby nie odwaga w przełamaniu swoich słabości, to nigdy nie mogłabym spełnić marzeń. Każde wyjście w góry to dosyć skomplikowane przedsięwzięcie, dlatego wcześniej towarzyszą mi obawy, jestem spanikowana, ale mocno pracuję nad tym, aby jednak tę odwagę z siebie wykrzesać.
Towarzyszka, kumpela – to jedne z wielu określeń, które nadała pani chorobie. To pomaga w jej akceptacji?
O chorobie mówię jak o koleżance, która jest ze mną. Opowiadam o "zaniczku", ćwiczenia rehabilitacyjne określam mianem fitnessu. Szpital zaś jest moim SPA. To pomaga mi zaakceptować trudne momenty związane z rdzeniowym zanikiem mięśni, SMA.
Kiedy bywa najtrudniej?
Podanie leku na SMA jest trudne. Wkłucie jest trudne. Podczas punkcji osoby z SMA nie otrzymują środka znieczulającego – jesteśmy zbyt wiotcy. Ponadto jeśli lekarzowi uda się wkłuć za pierwszym razem, to jest to już duży sukces. Później jest ten moment oczekiwania na płyn rdzeniowy... Czy poleci, czy też nie... Najgorsze są jednak dni po podaniu leku. Aby nie dostać zespołu popunkcyjnego, muszę leżeć. Dla mnie, jako osoby aktywnej i będącej ciągle w ruchu jest to bardzo trudne doświadczenie. Uczę się jednak cierpliwości i doceniam to, co mam. Leżenie, owszem, jest uciążliwe, ale wtedy przychodzą też różne refleksje i zmienia się perspektywa. Myślę wówczas o osobach, które muszą leżeć cały czas i wymaga to od nich wręcz żelaznego charakteru. A ja? 37 lat czekałam na refundację leku, który powoduje, że moja choroba nie postępuje. "Zaniczek" nie idzie dalej. Mam w sobie ogromne pokłady wdzięczności i cierpliwie przechodzę najtrudniejsze momenty.
Nie brakuje pani takiej wewnętrznej siły. To dzięki rodzicom? Motywowali panią do samodzielności i aktywności?
Tak naprawdę to nie wiem, co to znaczy być wychowywaną pod kloszem (śmiech). Moi rodzice wielokrotnie mnie motywowali i podnosili kolejne poprzeczki. Pozwalali popełniać błędy, uczyć się na nich. Sześć lat temu zmarła moja mama i od tamtej pory tata ani razu nie był u mnie w Krakowie. Tłumaczy, że to ja mam do niego przyjechać! Czasami się na to złoszczę, mam słabsze dni i nie chce mi się udowadniać, że jestem taka samodzielna. Od rodziców otrzymałam miłość, motywację, ale i wiarę. Mama często powtarzała, że jestem zdolnym i pięknym wewnętrznie człowiekiem i powinnam realizować marzenia, tak jak najlepiej potrafię. Ważne jest, aby nie użalać się nad dzieckiem, ale dać mu skrzydła, dmuchnąć w nie, aby dziecko mogło realizować pasje.
Opowie mi pani o czerwonych szpilkach? I nie tylko o czerwonych!
Kiedy poczułam, że zrobiłam ostatnie kroki i już całkowicie od tego momentu będę poruszała się na wózku, kupiłam czerwone szpilki. Szpilek mam sporo. Kocham te buty całym sercem, ale ostatnio troszkę ich wyprzedałam. Żartuję, że w moim przypadku są to szpilki niechodzone, a używane! Ostatnio spodobały mi się glany, więc też je sobie kupiłam. Ale miłość do szpilek nie minęła. Utrzymanie w nich nóg na podnóżku wózka to trudne zadanie, nogi się nieco trzęsą, ale to nic, w ten sposób dodatkowo ćwiczę (śmiech).
Ile ich jest obecnie w pani szafie?
10 par.
Na swojej stronie internetowej pisze pani: "Praca nad sobą to fundament, jeśli chce się żyć z sobą i być autentycznym i dawać radość innym". Ta zasada pomaga pani w budowaniu siebie i podążaniu za marzeniami?
Zdecydowanie tak! To jest pewien proces. Ważna jest tu akceptacja i odpowiedzialność. Pracuję nad byciem lepszym człowiekiem. Doszłam do momentu, w którym stwierdzam z całą stanowczością, że im ja jestem bardziej w zgodzie z sobą i ze swoimi wartościami, tym więcej radości mogę dać innym. Radość życia to dla mnie fundament, ale nad tym trzeba i warto pracować.
Prywatnie jest pani żoną Szymona. Mąż jest strażakiem. Trudno było się pani otworzyć na miłość?
Nie musiałam się na nią otwierać, po prostu się zakochałam. Moja niepełnosprawność jest na samym końcu zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Jesteśmy małżeństwem i dobrze nam z tym.
Mąż towarzyszy pani podczas wypraw w góry?
Oczywiście jest przy mnie. Różnimy się, ale cudowne jest to, że mimo różnic między nami on tak bardzo mnie wspiera: w procesie logistyki, doborze sprzętu. Zaskoczył mnie też ostatnio...
Co zrobił?
Nosidło, z którego korzystamy podczas wejść w góry, wymagało rekonstrukcji. Zaproponował, że się tym zajmie!
Wyprawy górskie wymagają szczególnych przygotowań z pani strony?
Tak. Cały czas dbam o właściwą masę ciała i jestem na specjalnej diecie, systematycznie odbywam treningi siłowe, tak aby w jak najlepszej kondycji utrzymać górną część ciała.
"Jestem przede wszystkim kobietą zakochaną w życiu i tym, co powoduje przyspieszony rytm serca – pasjach". Pasja jest jednym z elementów budowania kobiecości?
Nie myślałam nigdy w ten sposób! Moja pasja jest raczej mało kobieca. Wchodzenie do nosidła, "przytulanie" się do chłopaków i "miażdżenie" mnie przez nich nie jest kobiece. W górach nie czuję się kobietą, ale nie w negatywnym słowa tego znaczeniu. Czuję się po prostu człowiekiem. W trudnym warunkach wspinaczki kobiecość się wyłącza, jest zadanie do wykonania. Aby zostało zrealizowane szybko i sprawnie, potrzebne jest współdziałanie. A pasja? Ona jest bardzo ważna – to coś, co nie daje o sobie zapomnieć. Jeśli spróbujemy nowych rzeczy, ale nie wracamy do nich, to znaczy, że nie pociągnęły naszego serca. Ja znalazłam pasję w górach i w nurkowaniu.
A ta kobiecość? Czym jest dla pani?
Czymś, co ma się w środku. To z jednej strony siła, a z drugiej subtelność i wrażliwość. Myśląc o kobiecości, przychodzi mi do głowy także mądrość. Kobiecość jest pięknym darem.
"Dotrzymuj danego słowa" – to jedna z zasad, którą się pani kieruje. Są jeszcze inne, równie dla pani ważne?
Tak, ta zasada jest dla mnie szczególnie ważna. Jeśli sobie coś postanowię, to muszę to wykonać. Chodzi o realne obietnice, możliwe do spełnienia. Cenię prawdę i uczciwość.
"Wierzę, że każdy z nas może zdobyć swój szczyt – ten prawdziwy i ten umowny, który każdy z nas spotyka na swej drodze" – to też pani słowa...
Każdy z nas idzie swoją drogą, czasami samotnie, czasami z innymi. Ważne jednak, aby nie zatrzymywać się na tej drodze. Często chodzimy wokół jakieś góry, nasza ścieżka jest już wydeptana, a my wciąż nie idziemy dalej, bo nie wiemy co nas czeka, boimy się zdobyć szczyt.
Jakie szczyty jeszcze przed panią?
Druga część książki, wyprawa w góry. A tak poza tym, to moim marzeniem i szczytem jest dbanie o siebie, o rodzinę i o to, aby być dobrym człowiekiem!