separateurCreated with Sketch.

Jak namalować duszę? Niezwykłe portrety Anny Bilińskiej [galeria]

ANNA BILIŃSKA

Portret własny, Anna Bilińska-Bohdanowiczowa

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Joanna Operacz - 18.09.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Czy da się pokazać na portrecie nie tylko wygląd danej osoby, ale również jej charakter, temperament, a nawet życiowe doświadczenia? Anna Bilińska potrafiła to zrobić w sposób wyjątkowy.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Do 10 października w Muzeum Narodowym w Warszawie można podziwiać portrety Anny Bilińskiej (1854-1893). Artystka potrafiła namalować duszę w sposób wyjątkowy.

Gdy w 1889 r. Anna Bilińska dostała srebrny medal na Wystawie Światowej w Paryżu (na tę właśnie wystawę zbudowano wieżę Eiffla) za autoportret, nie należała do szczególnie znanych artystów. Była rozpoznawana wśród francuskiej Polonii, bo mieszkała w Paryżu od siedmiu lat, gdzie uczyła się i pracowała w znanej szkole malarskiej Rudolpha Juliana; i trochę w ojczyźnie. Jej obraz zrobił jednak ogromne wrażenie na jury i publiczności.

Bilińska namalowała siebie w żałobnej czarnej sukni i malarskim fartuchu, z nieco potarganymi włosami. Przedstawienie jest realistyczne, a nawet klasycystyczne – twórczość Bilińskiej jest zaliczana do nurtu akademizmu. Żadnych formalnych eksperymentów, np. nawiązania do modnego wówczas impresjonzimu.

Bilińska, choć w kilku obrazach ciekawie skorzystała z inspiracji tego nurtu, zasadniczo miała o nim złą opinię. Tak skomentowała kiedyś prace impresjonistów w dzienniku:

Nuda? Ależ skąd! Niezwykła jest twarz malarki. Nie jest brzydka, ale trudno też nazwać ją piękną. Widać na niej ślady ciężkich przejść. Z zapisków Bilińskiej dowiadujemy się, że w krótkim czasie straciła ona trzy bliskie osoby: ojca, z którym była bardzo związana, przyjaciółkę i mecenaskę Klementynę Krassowską oraz narzeczonego Wojciecha Grabowskiego.

Anna wpadła w depresję. Było z nią tak źle, że inna przyjaciółka, Maria Gażycz zabrała ją do siebie do domku nad morzem w Bretanii i nieustannie jej pilnowała, na zmianę z jej bratem. Swoje zrobiła też zapewne bieda, z którą malarka zmagała się przez wiele lat, oraz choroba serca, która wkrótce doprowadziła ją do śmierci w wieku zaledwie 39 lat.

Bohaterka obrazu mimo wszystko wygląda na osobę, która śmiało idzie wybraną drogą. Pamiętajmy, że w jej czasach decyzja o tym, żeby zostać zawodowa malarką, była nietuzinkowa. Cezary Jellenta w piśmie warszawskim „Prawda” napisał:

Niezwykłą pamiątką z tego czasu jest obraz „Nad morzem” – zapewne portret Marii Gażycz z synkiem na plaży. Chociaż twarze bohaterów, namalowanych od tyłu, są mało widoczne, dzieło genialnie pokazuje matczyną czułość, słodycz i to, co można by nazwać „mother power”. Mimo to wymowa obrazu jest melancholijna. Najwyraźniej autorka dała tu wyraz swojemu żalowi za szczęściem rodzinnym, na które straciła nadzieję po śmierci ukochanego.

Jakże inaczej wygląda Bilińska na ostatnim autoportrecie z 1892 r.! Była wtedy w zupełnie innej sytuacji – odniosła międzynarodowy sukces, jej obrazy znakomicie się sprzedawały, wyszła za mąż (lekarz Antoni Bogdanowicz podziwiał ją przez kilka lat, a wreszcie odważył się oświadczyć i po pewnym wahaniu został przyjęty) i przeniosła się razem z mężem do Warszawy, gdzie zamierzała otworzyć szkołę malarstwa dla kobiet.

Widzimy tu artystkę, która niesie bagaż doświadczeń, ale odnalazła chyba swoje miejsce w życiu. Niestety, Bilińska zmarła, zanim zdążyła zrealizować swoje plany – zaledwie kilka miesięcy po ślubie. I zanim skończyła ostatni autoportret…

Mistrzostwo polskiej malarki w „opowiadaniu” o portretowanych osobach chyba najbardziej widać w obrazie „Murzynka”. Na twarzy pięknej czarnoskórej kobiety widzimy całą gamę trudnych uczuć – skrępowanie (zapewne z powodu wystawienia piersi na widok publiczny) i strach, w którym chyba modelka żyje od lat. Natomiast wystarczy spojrzeć na „Kobietę w kimonie z japońską parasolką”, żeby się przekonać, że Bilińska miała też poczucie humoru. Kobieta jest tu trochę smutna, ale przede wszystkim przemożnie zmęczona i znudzona. Kimono i egzotyczna parasolka tylko potęgują to wrażenie.

Męskie dusze też potrafiła otwierać pędzlem. Na portrecie “Serb” młodzieniec o południowej urodzie i w zniszczonym ubraniu spogląda w taki sposób, że mamy wrażenie, że znamy go od lat. Natomiast na obrazie „Portret rzeźbiarza George’a Greya Barnarda w pracowni” widzimy pięknego, bardzo (zbyt?) pewnego siebie młodego mężczyznę. Nietrudno uwierzyć w to, o czym plotkował wówczas artystyczny światek, że rzeźbiarz był w homoseksualnym związku z fundatorem dzieła, amerykańskim przedsiębiorcą. Uroda, ambicje, bogactwo… i zepsucie. A wszystko pokazane w sposób nienachalny i elegancki, ale poruszająco prawdziwy. Jak zwykle u Bilińskiej.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.