Maria Cristina Cella Mocellin
– Ona nie była heroską, która w granicznej sytuacji podjęła dla jednych bohaterską, a dla innych niezrozumiałą decyzję. Ona całe życie pozwalała, by to Bóg był na pierwszym miejscu. Swemu mężowi często powtarzała, że to miłość sprawia, iż świat się kręci – mówi bp Antonio Mattiazzo, który po przeczytaniu dziennika duchowego Marii Cristiny postanowił rozpocząć jej proces beatyfikacyjny. Ordynariusz Padwy podkreśla, że był uderzony głębią świadectwa jej autentycznej wiary.
– Łatwiej jest powiedzieć, że moja żona była święta niż to oddać w konkrecie. Gotowała, nastawiała kolejne pralki, dbała o mieszkanie. I podcierała pupy naszych dzieci, które jedno za drugim przychodziły na świat. Była uparta, więc często się kłóciliśmy, ale równie szybko godziliśmy – tak swą żonę wspominał Carlo Mocellin w jednym z programów włoskiej telewizji na temat świętych z sąsiedztwa.
Cała dla Boga, ale w rodzinie
Mąż Marii Cristiny wyznał, że bardzo chciała zostać zakonnicą, na wzór tych, które spotkała w parafialnym oratorium, gdzie była mocno zaangażowana. Pochodziła z głęboko wierzącej rodziny. Kościół był jej domem.
Jej mąż wspomina, że toczyła ostrą walkę z Bogiem pytając, dlaczego – gdy ona jest pewna swej drogi zakonnej – On stawia na jej drodze człowieka, który nie jest jej obojętny i budzi szybsze bicie jej serca.
Poznali się w czasie wakacji, które spędzała u dziadków, i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Maria Cristina miała wówczas 16 lat, a jej przyszły mąż – 17. Był rok 1985. Niełatwo było pokonywać dzielące ich 250 km między regionami Veneto i Lombardią, gdzie mieszkali. Nie było mediów społecznościowych i wszechobecnych czatów.
Zachowały się listy, które do siebie pisali. W jednym z nich Maria Cristina zanotowała: „Zrozumiałam, że moje życie może być całe dla Boga również w rodzinie”.
Pierwszy krzyż
Kiedy przyjmuje oświadczyny Carla, ma 17 lat. Zaledwie rok później na młodych spada pierwszy krzyż, który jednak, jak notuje Maria w swym dzienniku, scementuje ich miłość. W liście do przyszłego męża pisała:
„To naprawdę miłość sprawia, że świat się kręci! Moją miłością do Ciebie i tym wielkim darem, jakim jest życie, na swój mały sposób przyczyniam się do tego, aby świat stał się lepszy… Nie sądzisz, że to niezwykłe? Gdyby nie ty i ja, którzy się kochamy, światu zabrakłoby tego czegoś, czego nikt inny oprócz nas nie mógłby dać”.
Diagnoza wywraca ich młodzieńczy świat do góry nogami. Ból spowodowany złośliwym mięsakiem na lewym udzie staje się coraz większy. Maria Cristina przechodzi trzy cykle chemioterapii.
Na ile tylko pozwala mu szkoła, Carlo jest u jej boku. Młodzi utwierdzają się w przekonaniu, że chcą przez życie iść razem. Maria Cristina notuje: „Zdałam sobie sprawę, że wszystko jest darem, nawet choroba, bo jak najlepiej przeżyta może naprawdę pomóc w rozwoju. Jesteśmy obrazem największej miłości, jaką jest Bóg! I będziemy dobrymi małżonkami i rodzicami, jeśli zawsze będziemy mieli przed sobą krzyż, jako znak do naśladowania i zasadę życia”.
Szczęście
Chorobę udaje się w końcu pokonać. Mimo długiej przerwy w nauce, dzięki swej determinacji, Maria Cristina zdaje maturę. 2 lutego 1991 r. zawierają przed Bogiem sakramentalne małżeństwo. Dziewięć miesięcy później na świat przychodzi Francesco, a po kolejnym roku Lucia.
Są szczęśliwi. Realizuje się marzenie Marii Cristiny, która po ślubie prosiła Boga: „Nie dawaj mi jednego dziecka, obdaruj przynajmniej dziesiątką!”.
– Moja żona mnie wyprzedzała, jakby wytyczała drogę i nigdy do niczego nie zmuszała, szczególnie w wierze. Była przekonana, że wiarą należy żyć, a nie o niej gadać – wyznaje Carlo.
– Ona była człowiekiem modlitwy. Jeszcze jako kilkuletnia dziewczynka zaczęła prowadzić dziennik duchowy. Modliła się za mnie. W jednym z listów napisała: boli mnie to, że nie modlimy się razem, ale ja zawsze modlę się za ciebie – wspomina mąż przyszłej błogosławionej. Wyznaje, że gdy zaszła w trzecią ciążę, byli bardzo szczęśliwi.
Zrezygnować z terapii, chronić dziecko
Nawrót raka był trudnym doświadczeniem, które ich jednak bardzo zbliżyło. Wszystkie decyzje podejmowali razem. Także tę, że po wycięciu guza nie podda się chemioterapii, by ich syn mógł urodzić się zdrowy.
Przed śmiercią napisała list do swego synka: „Nigdy nie myśl, że jesteś na świecie przypadkiem. Ze wszystkich sił opierałam się namowom lekarzy, aż w końcu zrozumieli, że nie zmienię decyzji. Riccardo, jesteś dla nas darem. Kiedy wieczorem wracaliśmy ze szpitala po podjęciu ostatecznej decyzji, po raz pierwszy poruszyłeś się pod moim sercem.
Wydawało się, że mówisz: «Dziękuję mamo, że mnie kochasz!». Jakże moglibyśmy cię nie kochać? Jesteś cenny, a kiedy patrzę na ciebie i widzę cię tak pięknym, żywotnym, przyjaznym, myślę, że nie ma na świecie cierpienia, którego nie warto znosić dla dziecka”.
Cierpienie
Riccardo przychodzi na świat zdrowy. Maria Cristina natychmiast zaczyna chemioterapię. Jest już jednak za późno. Rak zaatakował płuca. Kobieta bardzo cierpi: „Ojcze, ofiaruję Ci moje serce, jako dom, w którym możesz zamieszkać. Oddaję Ci moje życie, aby wypełniła się Twoje wola”.
Lekarze bezradnie rozkładają ręce. Maria Cristina liczy na cud, ale nie przestaje ufać Bogu. Siłę znajduje w Eucharystii. Notuje: „Wierzę, że Bóg nie dopuściłby do bólu, gdyby nie chciał uzyskać tajemnego i niepojętego, ale rzeczywistego dobra. Wierzę, że nic większego nie mogłam uczynić, jak powiedzieć Panu: «Bądź wola Twoja».
Wierzę, że pewnego dnia zrozumiem sens mojego cierpienia i podziękuję za nie Bogu, wierzę, że bez mojego bólu znoszonego z pogodą i godnością zabrakłoby czegoś w harmonii wszechświata”.
Gaśnie 22 października 1995 roku. Ma zaledwie 26 lat. Przed śmiercią umawia się z mężem na kolejną randkę… w niebie.
Miłość w praktyce
– Jestem wdowcem od ćwierć wieku. Strata Marii Cristiny zostawiła pustkę, której nie da się wypełnić. Brakowało mi doświadczenia wspólnego życia, wspólnego wychowywania dzieci. Życie nauczyło mnie trzymać nogi mocno na ziemi. Moja żona pokazała mi jednak czym jest prawdziwe zaufanie Bogu – wspomina Carlo.
– Moja żona pokazała czym jest miłość w praktyce. Nie dokonała heroicznego czynu, tylko po prostu oddała swe życie Bogu, żyła w szkole Ewangelii. Jej życie i śmierć są przesłaniem miłości, są dowodem na to, że ufając Bogu, świętość jest dla nas na wyciągnięcie ręki – wyznaje.
Przyjaciele z noszącej imię Marii Cristiny fundacji – która pomaga kobietom w ciężkiej sytuacji – podkreślają, że ona uczyła ich, że gdy się żyje Ewangelią, nic nie jest niemożliwe.
– Była normalną żoną i matką, jakich wiele jest w naszych parafiach. Jej normalność stała się świadectwem – mówi ks. Massimo Valente, proboszcz z parafii, gdzie została pochowana. Wyznaje, że na jej grób wciąż przychodzą ludzie, głównie młodzi.
W przechowywanej w kościele księdze dzielą się doświadczeniem przyszłej błogosławionej w swoim życiu. Ktoś napisał: „Jej życie jest fascynujące, ponieważ jest zupełnie normalne. Pełne wątpliwości i poszukiwań charakterystycznych dla młodych ludzi. Cristina pociąga, bo była normalną matką i żoną, kobietą o ogromnym sercu, potrafiącą do końca zaufać Bogu. Jej świętość jest bliska zwyczajnym ludziom”.