separateurCreated with Sketch.

Ks. Kotlarz to taki „radomski Popiełuszko”. Chodził tam, gdzie inni się bali

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Łukasz Kobeszko - 19.08.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ks. Roman Kotlarz nie był myślicielem ani ideologiem. Potrafił jednak jasno nazywać zło i upominać się w imię Boże o wszystkich krzywdzonych przez aparat państwowej przemocy w PRL. W końcu sam padł najprawdopodniej jego ofiarą. Zmarł 18 sierpnia 1976 r.

Ks. Kotlarz i ks. Popiełuszko: wiele podobieństw

Porównanie postaci ks. Romana Kotlarza do legendarnego kapelana „Solidarności”, ks. Jerzego Popiełuszki narzuca się niemal od razu po zapoznaniu się z jego życiorysem. I nie chodzi tylko o to, że obydwu duchownych uznaje się za męczenników systemu komunistycznego. Uderza również podobieństwo ich losów, a także identyczne pochodzenie społeczne.

Obydwaj przyszli na świat w typowych, wielodzietnych, katolickich rodzinach chłopskich na polskiej prowincji. Ks. Roman pochodził z woj. świętokrzyskiego, z małej wsi Koniemłoty koło Staszowa, która, zapewne poza regionalnym dialektem, nie różniła się zbytnio od podlaskiej Suchowoli, skąd pochodził ks. Jerzy. Dzielił ich w zasadzie tylko wiek.

Ks. Roman pochodził jeszcze z pokolenia urodzonego w okresie międzywojennym, które w dorosłe życie wkroczyło w epoce najbardziej represyjnego charakteru reżimu totalitarnego, na przełomie lat 40. i 50. XX wieku. Ks. Jerzy dorastał już w bardziej okrzepłym systemie realnego socjalizmu, a jego podstawowym doświadczeniem formacyjnym nie były czasy stalinowskie, ale strajki na Wybrzeżu w sierpniu 1980 r. i stan wojenny wprowadzony w 1981 roku.

W tym kontekście ks. Popiełuszko zdobył od razu szeroką, ogólnopolską, a nawet międzynarodową rozpoznawalność, gdyż po powstaniu „Solidarności” Polska nieodwracalnie stała się już innym krajem niż jeszcze za życia ks. Kotlarza. W latach 60. i 70. postaci takich kapłanów jak ks. Roman były znane w znacznie węższych, zwłaszcza lokalnych środowiskach. To, że do dzisiaj zachowała się o nich pamięć, która przeniknęła do szerokich kręgów społeczeństwa, zawdzięczamy w dużej mierze świadkom ich życia oraz badaniom historyków.

Zwyczajne życie ks. Kotlarza

Większość osób, które miały zaszczyt poznać ks. Romana, zgodnie podkreśla pewien element, który jest obecny również w biografii ks. Popiełuszki. Obydwaj byli ludźmi prostymi, a ich życie kapłańskie wydawało się przez długi czas biec zwyczajnym torem dla większości polskich duchownych.

Nauka w seminarium, święcenia kapłańskie, obowiązki wikariusza w zmieniających się co kilka lat parafiach, w końcu probostwo (w przypadku ks. Romana) lub objęcie duszpasterstwa konkretnej grupy zawodowej (jak było to u ks. Jerzego).

Poza tym nauka religii dzieci, przygotowywanie do sakramentów, spowiedź, posługa chorym oraz codzienne udręki administracyjne, które księża w czasach PRL musieli przeżywać na swoich parafiach w kontaktach urzędowych z władzami. Z pozoru więc było to życie monotonne.

I ks. Roman, i ks. Jerzy nie byli wielkimi teologami ani naukowcami, po prostu starali się sumiennie wypełniać swoje kapłańskie powołanie i towarzyszyć powierzonym im wiernym, najczęściej ludziom podobnym do nich w wielu aspektach.

„Zapewne zdziwiłby się, gdyby ktoś mu powiedział, że będą o nim powstawać książki czy filmy. Nawet i dziś niektórzy żyjący jeszcze duchowni – jego znajomi – gdy słyszą o kolejnych pomysłach na upamiętnienie ks. Kotlarza, mówią czasem pod nosem z nutą zazdrości: «To ja zbudowałem kościół… to ja skończyłem studia…, a Romanowi, który nic nie zbudował, nic nie wskórał, był bałaganiarzem… stawiają pomniki, nazywają jego imieniem ulice, mówią o nim w telewizji, piszą w gazetach» – przyznał w rozmowie z portalem „Histmag” (wypowiedź z 20.06.2020 r. w rozmowie z Pawłem Czechowskim) ks. Szczepan Kowalik z KUL – historyk i przewodniczący komisji historycznej w procesie beatyfikacyjnym ks. Romana Kotlarza, prowadzonym od 2018 r. przez diecezję radomską, jak również współautor książki „Śmierć nieosądzona. Sprawa ks. Romana Kotlarza”.

Empatyczny bałaganiarz

Wiele osób pamiętających ks. Romana podkreśla, że nie był on przykładem osobowości systematycznej i ściśle uporządkowanej. Jak to się potocznie mówi, lubił raczej łapać kilka srok za ogon. Nie miał też w sobie genu „operatywnego cwaniaka”, niewątpliwie przydatnego w kontaktach z lokalnymi władzami PRL, chociażby w załatwieniu dla parafii materiałów budowlanych do remontu, zezwoleń i państwowych przydziałów na papier czy kalki.

Był za to dość empatyczny i uczuciowy. Jeżeli widział, że jakiś człowiek obok niego ma problemy lub doświadcza niesprawiedliwości – nigdy nie pozostawał obojętny i nie wymawiał się obowiązkami czy brakiem czasu. Być może dlatego, że sam był słabego zdrowia.

Ks. Kotlarz chodził tam, gdzie bali się inni

We wspomnieniach o ks. Romanie przewija się obserwacja, że powołanie kapłańskie było jedynym, które wyobrażał sobie od dziecka. Okres nastoletni w jego życiu przypadł na wojnę, która uniemożliwiła mu naukę i zrobienie matury. Po wojnie, ucząc się w seminarium, najpierw w Krakowie, a później w Sandomierzu, musiał dodatkowo uzupełniać wykształcenie.

Po święceniach w 1954 r. trafiał na kolejne parafie ziemi świętokrzyskiej, sandomierskiej i radomskiej. Od razu dał się poznać jako płomienny kaznodzieja, mówiący w sposób prosty i komunikatywny.

Po krótkim okresie przełomu w wyniku zmian w październiku 1956 r. i wypuszczenia z więzienia prymasa Stefana Wyszyńskiego, pod koniec lat 50. i na początku lat 60. władze PRL znów postawiły na konfrontację z Kościołem. Usunięto ze szkół religię, blokowano budowę nowych kościołów, a także usiłowano wyrugować religię z życia publicznego, chociażby ze szpitali.

W tym okresie ks. Roman niósł, nie pytając władz o zgodę, posługę duszpasterską w szpitalu psychiatrycznym w podradomskich Krychnowicach. Wówczas była to jedna z największych tego rodzaju placówek w Polsce. W tym okresie do pacjentów takich szpitali często podchodzono, także wśród duchowieństwa, z dozą lęku, a nawet lekceważenia i stygmatyzacji. Ks. Roman, jak opisują to różne świadectwa, zupełnie „po partyzancku” i bez zezwoleń rozpoczął w tym szpitalu posługę. Spowiadał, wspomagał rozmową i obecnością, towarzyszył również przy umieraniu pacjentów, których wielu opuściła nawet najbliższa rodzina.

W homiliach odważnie zachęcał wiernych, aby nie dawali wiary wulgarnej propagandzie władz komunistycznych, głoszącej, że Boga nie ma, a chrześcijaństwo to przestarzały zabobon ludowy. Przypominał, że przykłady z historii pokazują, iż każdy system polityczny, który rości sobie prawo do rządzenia światem i opanowania wszystkich dziedzin życia społecznego, prędzej czy później upadnie. Te proste słowa – bo ks. Roman nie prowadził przecież wyrafinowanej, filozoficznej debaty z ateizmem i marksizmem – trafiały do wiernych i zyskały mu sympatię.

Na celowniku bezpieki

Czasy były jednak takie, że tego typu odwaga cywilna od razu zwróciła na ks. Kotlarza uwagę Służby Bezpieczeństwa. Zresztą w latach 50. i 60. każdy kleryk, a później duchowny znajdował się pod obserwacją służb i jej tajnych współpracowników, werbowanych także wśród wiernych i samego duchowieństwa.

Próby zastraszania ks. Romana – wulgarne anonimy grożące śmiercią lub „uciszeniem”, nasyłanie kontroli podatkowych, rozpuszczanie plotek o rzekomym alkoholizmie lub niemoralnym prowadzeniu – trwały od lat 60. Co ciekawe, nie zaprzestano ich z pozoru w bardziej liberalnej dla Kościoła epoce rządów Edwarda Gierka w latach 70.

Powtarzały się dziwne włamania na plebanie, na których mieszkał duchowny, czasem na miejscu przestępstwa pozostawiano siekierę lub ostre narzędzia. Życie w niewątpliwym strachu kapłan – będący przecież w sile wieku – przypłacał ogromnymi problemami zdrowotnymi, m.in. ciężką chorobą jelit skutkującą resekcją części żołądka, depresją i stanami lękowymi.

Ks. Kotlarz na protestach w czerwcu 1976 r.

Wydarzenia czerwcowe w 1976 r., gdy robotnicy zakładów pracy w Radomiu i podwarszawskim wtedy Ursusie wyszli na ulicę, protestując przeciwko nagle ogłoszonym przez władze podwyżkom cen, były też pośrednią przyczyną śmierci ks. Romana.

W dniu protestów znalazł się on w Radomiu i poparł słuszny protest klasy robotniczej. W swoich zapiskach zanotował: „Idę ul. Żeromskiego, tłoczno, ogonki długie za kupnem, bo podwyżki […] około Prezydium [Miejskiej Rady Narodowej] widzę – biało-czerwone sztandary, wózki fabryczne oblepione, śpiewają Jeszcze Polska nie zginęła! – zbliżam się, błogosławię ich znakiem krzyża – żegnają się – dziękują – wołają: Kościół z nami, niech ksiądz idzie razem”.

Gdy po zdławieniu protestów przez siły bezpieczeństwa setki robotników poddano represjom, zwolniono z pracy, bito w komendach Milicji Obywatelskiej, ks. Roman – znów w swoim prostym, jasnym i dobitnym stylu – zaprotestował w czasie kazań przeciwko bezprawiu i przemocy. Kazania były oczywiście nagrywane przez SB i dość szybko kapłan został wezwany na rozmowę przez prokuraturę, która zarzuciła mu „działania antypaństwowe”. Władze skierowały również do macierzystej kurii ks. Romana w Sandomierzu pismo o „szkodliwej działalności” duszpasterza.

Śmierć ks. Romana Kotlarza

Na początku lipca 1976 r. „nieznani sprawcy” podjechali samochodami pod plebanię w Pelagowie, gdzie mieszkał ks. Roman i dokonali jego ciężkiego pobicia. W konsekwencji ksiądz, którego stan zdrowia somatycznego i psychicznego znacznie się pogorszył, zasłabł w czasie mszy odprawianej w uroczystość Wniebowzięcia NMP.

Trafił do szpitala w Krychnowicach, tego samego, gdzie niegdyś posługiwał. Rozpoznano u niego nerwicę i zaburzenia gastryczne, jednakże słowa pacjenta o tym, że miesiąc wcześniej został pobity i obawia się o życie, zlekceważono lub uznano za objaw chorobowy. 18 sierpnia rankiem ks. Roman zmarł. Sekcja szpitalna stwierdziła jedynie obustronne, krwotoczne zapalenie płuc. Oficjalna narracja na temat śmierci mówiła o zgonie z przyczyn naturalnych i utrzymywała się aż do końca istnienia PRL.

Wyjaśnienie przyczyn śmierci

Próby wyjaśnienia pośrednich przyczyn śmierci 48-letniego ks. Romana podejmował już podziemny Komitet Obrony Robotników, który powstał po protestach w Radomiu oraz trzykrotnie prokuratura (po raz pierwszy jeszcze w czasie „karnawału Solidarności” w 1981 r.), a później już dwa razy w wolnej Polsce.

Prokuraturze udało się tylko potwierdzić, że w 1976 r. kapłan został kilka razy ciężko pobity, ale nie była w stanie zarówno wykryć bezpośrednich sprawców pobicia, jak również jednoznacznie stwierdzić, że śmierć nastąpiła w wyniku wcześniejszych napadów z użyciem przemocy.

Rozpoczęty trzy lata temu proces beatyfikacyjny ks. Romana będzie wskazywać – na podstawie zebranych już przez IPN materiałów o jego życiu – że śmierć kapłana była formą męczeństwa i nastąpiła w wyniku nienawiści do wiary chrześcijańskiej. I być może to właśnie proces na szczeblu diecezjalnym pomoże w ostatecznym odkryciu prawdy o ofierze heroicznego kapłana.

Bibliografia: S. Kowalik, A. Kutkowski, „Śmierć nieosądzona. Sprawa księdza Romana Kotlarza”, IPN Lublin–Warszawa 2020.

S. Kowalik, J. Sakowicz, „Ksiądz Roman Kotlarz. Życie i działalność 1928-1976”. Radomskie Towarzystwo Naukowe, Radomskie Wydawnictwo Diecezjalne AVE, Radom 2000.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.