Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Oto Ingrid Basaldúa Guzmán, 25-letnia Meksykanka o niezwykłym talencie i misji. Ta dziewczyna zniszczone mury czy zdewastowane ściany postanowiła zamienić w kawałek nieba. Tworzy na nich murale o tematyce religijnej, a swoją pracą modli się i głosi wszystkim Chrystusa.
Redakcja: Porozmawiajmy najpierw o twoim talencie i miłości do malarstwa. Jak wszystko się zaczęło? Kiedy odkryłaś, że właśnie to cię uszczęśliwia?
Ingrid Basaldúa Guzmán: Rysować nauczył mnie starszy brat i tak naprawdę rysuję od szóstego roku życia. Kiedy byliśmy mali, spędzaliśmy w ten sposób czas, ponieważ – jak większość meksykańskich dzieci – z braku pieniędzy w domu nie mieliśmy zbyt wielu rozrywek. W tej sytuacji zamiast prosić o zabawki, chwytaliśmy za kredki. Potem w szkole średniej zaczęłam malować. Byłam samoukiem. Farby kupowałam za zaoszczędzone kieszonkowe. Na rok przed maturą, kiedy miałam 17 lat, stworzyłam mój pierwszy mural.
Jak doszło do jego powstania?
Nadarzyła się okazja zesłana od Boga. W mojej szkole ogłoszono konkurs, a ja się zgłosiłam. Nigdy wcześniej nie malowałam murali, ale muszę przyznać, że ten wyszedł mi świetnie. To był bardzo duży projekt, pracowałam nad nim miesiąc, włożyłam w niego mnóstwo wysiłku. I zajęłam drugie miejsce – malując mural po raz pierwszy w życiu!
Chrystus – największy superbohater
A jak się zaczęła twoja przygoda z muralami o tematyce religijnej?
Treści religijne zapragnęłam malować, kiedy wstąpiłam do Ruchu Szensztackiego. Dzięki Maryi miłość do Chrystusa się we mnie rozwijała, a ja chciałam się nią dzielić z innymi, wykorzystując mój własny styl.
Twoje murale wyraźnie nawiązują do komiksów.
Bo ja bardzo lubię ten świat: Marvel, DC… Prawda jest też taka, że od zawsze najwspanialszym superbohaterem był dla mnie Chrystus. Mogłam porównywać z Nim każdego innego superbohatera, ale żaden Mu nie dorównywał. Zresztą święci również byli w moich oczach bohaterami. Ale nigdy bym nie przypuszczała, że będę malowała religijne murale – choć zawsze bardzo kochałam Boga. Długo miałam poczucie jakiejś "niegodności". Myślałam: „Jak mam malować Boga, skoro Bóg jest tak doskonały, a ja taka mała?”. Ale później stwierdziłam, że przecież Bóg mnie kocha z tym moim talentem i to On mi go dał. A z czasem odkryłam, że chcę w taki sposób ewangelizować innych młodych.
Kto był bohaterem twojego pierwszego religijnego muralu?
Dostałam propozycję, by namalować św. Marcelina Champagnata na Uniwersytecie w Méridzie (Meksyk), prowadzonym przez Braci Szkolnych Marystów. Marcelin uwielbiał dzieci i Maryję. Jego historia jest przepiękna, ponieważ uważał, że nie powinno być żadnego dziecka, które nie znałoby Chrystusa ani które nie uczyłoby się w szkole. To był właśnie mój pierwszy religijny mural: Marcelin z Matką Bożą, otoczony dziećmi.
Potem były prace związane z Ruchem Szensztackim…
Tak. Namalowałam m.in. Matkę Bożą z Szensztatu, Krzyż Jedności, ojca Kentenicha – założyciela ruchu. Szensztat był dla mnie miejscem, gdzie mogłam realizować mój talent. Następnie zaczęłam tworzyć inne wizerunki Najświętszej Maryi Panny, a także sceny z Ewangelii.
Malujesz nie tylko w przestrzeniach religijnych, ale też na ulicach.
To był dla mnie proces, w czasie którego odkrywałam, czego Bóg ode mnie oczekuje. Zaczęłam odczuwać bardzo silne przynaglenie, aby wszystkim pokazywać, jak Bóg jest niesamowity i wielki. Dlatego właśnie chcę malować murale z Chrystusem, na ulicach, a nie tylko w kościołach i parafiach. Tak, aby młody człowiek idący ulicą zobaczył Jezusa i w danym momencie przypomniał sobie o Nim.
Może też kogoś moja praca zmotywuje do wykorzystania swoich talentów na chwałę Boga? Bo potrafi, jak ja, malować albo śpiewać, tkać, układać bukiety czy robić cokolwiek innego…
Mural na sprofanowanej świątyni
Jeden ze swoich projektów zrealizowałaś na ścianie sprofanowanego kościoła w mieście San Juan del Río, w meksykańskim stanie Querétaro, u stóp torów kolejowych.
To bardzo ciekawa historia. I ma wiele wspólnego z tym przynagleniem do ewangelizacji, jakie odczuwam. O tym miejscu opowiedziała mi przyjaciółka, która tam mieszka. Kiedyś ta parafia tętniła życiem. Teraz stała zdemolowana, obrabowana, zupełnie opuszczona. To sprawiało bardzo przygnębiające wrażenie.
A ja jestem bardzo wyczulona na kwestię wandalizmu i profanacji świątyń, ponieważ to jasny dowód na to, że nasz Kościół jest prześladowany. Nie niszczysz przecież domu sąsiada, ponieważ wiesz, że mieszkają tam konkretni ludzie, którym należy się szacunek.
Analogicznie – w domu Bożym mieszka Bóg. Dlatego dopuszczając się tego typu aktów, pokazujesz, że nic cię nie obchodzi ten fakt. Ani wierni. To bardzo zły czyn. Więc kiedy przyjaciółka powiedziała mi: „No i co, Ingrid, może byś tak namalowała tam jakiś mural?” stwierdziłam, że to może być bardzo dobry pomysł.
Działałaś „w ukryciu”?
Nie. Bo nie chodzi przecież o to, by się gdzieś pojawić i namalować mural. Chodzi o to, żeby projekt był wspólnym dziełem, żeby w prace włączyli się mieszkańcy tego miejsca, ponieważ – koniec końców – ten mural należy do nich. Rzecz więc w tym, aby wspólnie go zrealizować. Dlatego porozmawiałam z lokalną społecznością: przedstawiłam mój projekt i pokazałam szkice. W niedzielę poszłam tam na mszę świętą i rozmawiałam z ludźmi, a w następną sobotę już malowałam.
I jakie były reakcje mieszkańców?
Wszyscy bardzo się zaangażowali i zabrali ostro do pracy. Naprawili ścianę, ustawili ławki, dzieci pomogły sprzątać i malować drzewka. To było coś niesamowitego – na nowo rozpaliło ducha wspólnoty w tych ludziach, rozpaliło pragnienie Chrystusa. Jednocześnie nawiązywała się między nami więź. Wszyscy byliśmy ciekawi, jak nam to wyjdzie, razem jedliśmy posiłki, rozmawialiśmy o Chrystusie… To było wspaniałe doświadczenie, naprawdę wspaniałe! Prawdziwy prezent od Boga!
A nie boisz się, że ten mural zostanie zniszczony? To przecież bardzo nieciekawa okolica.
Myślę, że opatrzność Boża czuwa nad wszystkim. A ten mural rozpalił coś we wspólnocie. Mieszkańcy bardzo o niego dbają i dokładają wszelkich starań, aby to miejsce otaczane było szacunkiem. Kiedy projekt był już gotowy, z grupą przyjaciół z Ruchu Szensztackiego zorganizowaliśmy na miejscu czuwanie modlitewne. Polegało ono na adoracji Najświętszego Sakramentu połączonej z naszymi śpiewami. To także pomaga lokalnej społeczności uświadomić sobie, że dane dzieło należy do niej.
Oddać Bogu swoje zdolności
Dostrzegasz w swojej muralowej pasji misję od Boga?
Myślę, że tak. Bardzo ciekawy był dla mnie proces, który doprowadził mnie do momentu, gdy zdecydowałam się oddać Bogu moje zdolności na rzecz ewangelizacji poprzez sztukę. Chciałabym, żeby wszyscy poznali Boga, ponieważ w Nim jest nasze największe szczęście. Czuję w sercu bardzo wielkie pragnienie głoszenia nauki Chrystusa. A że mi akurat trafiła się taka szalona i buntownicza osobowość, to ona popycha mnie do malowania ulic dla Jezusa.
Jak to jest – tworzyć mural przez wiele, wiele godzin? Modlisz się wtedy? Rozmyślasz? Śpiewasz?
Malowanie muralu to długi proces, który wymaga nadzwyczajnej koncentracji. Każde pociągnięcie pędzla musi być precyzyjne. Cały czas musisz myśleć o obrazie, zwracać uwagę na kolory i pilnować, aby nie ciekła farba. Słońce pali, z otoczenia dobiegają przeróżne hałasy, musisz uważać, aby nie spaść z rusztowania. Musisz kontrolować wszystkie te zewnętrzne czynniki, a także znosić głód. Ale jednocześnie jest to ogromna radość.
W międzyczasie staram się słuchać religijnych piosenek, ponieważ pomagają mi pozostawać w całkowitej łączności z Chrystusem, trwać w tym pokoju, jaki płynie z tego, co robię i mówić Mu: „Dopomóż mi, aby dobrze wyszło to, co Ty chcesz, żebym namalowała”.
Kiedy dopada mnie zmęczenie, dokucza upał lub deszcz, odruchowo zwracam się sercem do Maryi: „Dziękuję, Matko, że pozwalasz mi tutaj być. Ofiaruję Ci to jako mój wkład w kapitał łask” [pojęcie obecne w duchowości Ruchu Szensztackiego – red.]. I tak jak ofiarowuję Bogu poczucie szczęścia, jakie towarzyszy mi przy malowaniu, tak samo ofiarowuję te drobne rzeczy, które po ludzku mi przeszkadzają: „Ofiaruję Ci je za to, ofiaruję Ci je za tamto. Proszę Cię, aby to wyrzeczenie przyczyniło się do ewangelizacji i do tego, aby ludzie się do Ciebie zbliżyli”.
I kiedy patrzę na ludzi, którzy z wyrazem szczęścia na twarzy oglądają mural, kiedy słyszę okrzyki dzieci, że bardzo im się podoba albo widzę, jak starsze panie przed nim się żegnają, to wiem, że robię to, czego chce Bóg. I już nic innego się nie liczy!