Kapelani Powstania Warszawskiego
Kapłani-kapelani Powstania Warszawskiego. Historycy podają, że było ich ok. 150, a 40 nie dożyło do zakończenia walk. Pierwszym, który poległ krótko po Godzinie „W” był ks. Tadeusz Burzyński, dziś sługa Boży. O. Michał Czartoryski OP i ks. Józef Stanek SAC są już błogosławionymi. Byli potrzebni zwykłym ludziom, którzy mimo wojny nie tracili nadziei i szukali Boga.
Armia Krajowa starała się zapewniać opiekę duszpasterską swoim oddziałom. Antoni Chruściel, pseudonim „Monter”, dowódca Okręgu Warszawskiego AK, wydał rozkazy, które dotyczyły przeprowadzania modlitw porannych i wieczornych. Mówiły też o tym, aby 15 i 26 sierpnia dać szansę uczestnictwa we mszy świętej.
Heroiczna religijność
Od września 1939 r. każdy dzień był dramatyczną walką o przetrwanie. Ci, którzy mimo głodu, śmierci i terroru wierzyli jeszcze Bogu, szukali Go i potrzebowali tych, którzy mogą ich z Nim pojednać – potrzebowali kapłanów, potrzebowali sakramentów.
W czasie Powstania Warszawskiego, które wybuchło po pięciu długich latach niemieckiej okupacji, ta potrzeba nie zmalała – zaspokojenie jej sięgało heroizmu, a za wzięcie udziału w mszy płacono życiem. Ale warszawiacy trwali na modlitwie, szukali kapłanów.
Msze święte podczas Powstania Warszawskiego
„Kiedy odprawiałem, dbałem o to, by ludzie nie stawali w jednym miejscu, tylko byli rozrzuceni przez szerokość ulicy, żeby w razie uderzenia pocisku nie było masakry” – opowiadał 60 lat po wybuchu powstania ks. Wacław Karłowicz, jeden z najsławniejszych kapelanów powstania, który wyniósł z płonącej katedry słynącą łaskami figurę Chrystusa.
Wspominał, jak na stole albo ławce kładziono obrus, który ktoś z pobliskich mieszkańców użyczył, i rozpoczynała się msza. Pierwsze dni sierpnia były podniosłe, pełne nadziei. Msze i nabożeństwa przyciągały tłumy. Modlono się o szybkie zwycięstwo.
Kolejne dni walk u jednych osłabiały entuzjazm, inni z determinacją wołali do Boga. Na mszach odprawianych w przypadkowych miejscach pojawiało się coraz więcej rannych i okaleczonych w walkach.
Gen. Tadeusz Bór-Komorowski wspominał mszę odprawioną niedaleko kwatery Komendy Głównej AK. „Żołnierze klęczeli dokoła w modlitwie, kiedy nagle pojawiły się nad nami bombowce niemieckie. Ściany trzęsły się do fundamentów i miałem wrażenie, że lada chwila cały strop ugodzony następną bombą runie nam na głowy” – mówił.
Hostia na wagę złota
Ale strach nie pokonał głodu Eucharystii. Historycy podają, że mimo bombardowań, nalotów i nieustannego zagrożenia życia w czasie powstania mieszkańcy Warszawy nie przestawali się modlić i spotykać na mszach świętych. Badacze doliczyli się ponad trzystu miejsc, które we wspomnieniach powstańcy podawali jako te, w których brali udział we mszy.
Dopóki było to możliwe, odprawiano w kościołach. Po ich zburzeniu, albo wtedy, gdy większe skupiska ludności stawały się łatwym celem, lub gdy dotarcie do kościoła było zbyt niebezpieczne, życie religijne przenosiło się do piwnic, budynków teatrów, szpitali, a nawet do opuszczonych barów i na podwórka otoczone kamienicami.
Często Eucharystię sprawowano tam, gdzie stacjonował powstańczy oddział. Księża dokonywali cudów, aby zdobyć hostie do konsekracji. Najczęściej, jeśli już były komunikanty, dzielono je na małe kawałki. W relacjach powstańczych powtarza się wspomnienie o przyjmowaniu okruchów – żeby wszystkim starczyło – albo tylko komunii duchowej, gdy w ogóle nie udało się zdobyć komunikantów. Księża radzili sobie w ten sposób, że paramenty liturgiczne nosili zawsze ze sobą, a o hostie zwracali się do wciąż wypiekających je sióstr zakonnych. Czasem jednak nie odprawiali, gdy hostii nie udało się zdobyć.
Zobacz galerię z księżmi posługującymi podczas Powstania Warszawskiego:
Głód Najświętszego Sakramentu
Ostatnia msza św. na Czerniakowie została odprawiona 16 września przez o. Jana Warszawskiego SJ, kapelana batalionu "Zośka". Ksiądz został wezwany do rannego żołnierza armii Berlinga. W czasie przeszukania rannego, koniecznego, by ustalić jego tożsamość, kapłan znalazł modlitewnik, a w nim kawałek wigilijnego opłatka. Jego radość z cienkiego kawałeczka białego chleba nie miała granic – mógł odprawić mszę, miał hostię!
„Ja przechowywałem Najświętszy Sakrament na sercu, nieustannie miałem go przy sobie. Mama zrobiła mi woreczek, a w nocy wyjmowałem go z woreczka i kładłem na stoliku, zawsze. Bo w każdej chwili ktoś mógł prosić. Wtedy biegłem do kogoś, kto życzył sobie przyjęcia Pana Jezusa” – wspominał jeden z kapłanów.
W gradzie kul
Zachowało się też wspomnienie o kapelanie batalionów „Gustaw” i „Wigry”, a także Komendy Głównej AK, o. Tomaszu Rostworowskim, jezuicie o pseudonimie „Ojciec Tomasz”.
W jedną z sierpniowych niedziel odprawiał mszę świętą w korytarzu Ministerstwa Sprawiedliwości. Niestety, przed samym podniesieniem pocisk artyleryjski trafił w budynek – dwa piętra wyżej. Huk był potworny, pył gryzł w gardła i szczypał w oczy, ale na szczęście nikomu nic się nie stało.
Gdy szok minął, uprzątnięto gruzy z prowizorycznego ołtarza, zapalono świece i ksiądz odprawił mszę do końca.
Wniebowzięcie Maryi
Zachowało się kazanie o. Jana Warszawskiego, które wygłosił 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Trwały walki, ale na modlitwie spotkało się wiele osób, które szukały pociechy i podtrzymania wiary w sens tego, co robią. I ojciec tę pociechę im dał.
„Żołnierze z bronią i bez broni! – mówił – bo my tu wszyscy żołnierstwem Polski! O, nie zrozumcie mnie źle! Bo ja wam nie chcę kłamać! Ja w tej chwili wam mówię prawdę. Taką, jaka jest. A tak mi trudno jak nigdy.
Czemu Pan Bóg na nas taką godzinę zesłał? – pytacie. Dlaczego pozwala słońcu wschodzić i zachodzić nad naszym bólem i nie ulituje się?!
Jest tylko jedna odpowiedź. I tę wam dam: Golgota! To jest godzina naszej Golgoty! Jedno tylko posiadam dla was wytłumaczenie bieżącej chwili – i na tym nam musi być dość. Spojrzenie na szczyt Kalwarii! Spojrzenie na zatknięte na nim drzewo krzyża! I na ten strzęp zwisającego krwawo ciała! I na tę postać łamiącej się w bólach niewiasty – Matki!” – wołał.
Walcząca Warszawa
Znane są też i inne, które głosił walczącym. W największej sali szkoły przy ul. Barokowej odprawił mszę, w której z żołnierzami modlił się gen. Bór-Komorowski. Powiedział wtedy: „Hitler jest antychrystem. Hitler gegen Christus – nosi szumnie tytuł jedna z książek, wydanych przez partię. A Stalin i bolszewizm – to podniesiona bluźnierczo ku niebu czerwona pięść. To wojujące – na życie i śmierć – bezbożnictwo sowieckiego Kremla.
Między te dwa wrogi Boga, między ich zabójcze spięcie, w cały ich morderczy szał – wstawieni my! Walcząca Warszawa!”.
Rozgrzeszenia dla wszystkich
Nie brakowało sytuacji, w których celebrans udzielał absolucji zbiorowej, „w obliczu śmierci”. Ks. Jan Tarnowski, młody, z zaledwie rocznym stażem kapłan, odprawiał mszę w kinie „Bohemia”.
„Była pełna sala. Huczą samoloty, spadają bomby, msza święta odprawiona z pewnym strachem. W takim wypadku czułem, że to jest sprawa konieczności i w czasie aktu pokuty powiedziałem: «Słuchajcie, ponieważ jesteście wszyscy zagrożeni, ja też – ale ufam, że przeżyjemy. Pan Bóg na pewno da wielu z nas przeżyć, może wszystkim. Pamiętajcie, że jak się wszystko uspokoi, wtedy wszyscy od razu pójdziecie do spowiedzi świętej. Pójdziecie? – Pójdziemy! – To dobrze!». No i dałem rozgrzeszenie” – wspominał.
Spowiadali rannych
Ale mówił też o spowiedziach indywidualnych, trwających często długo, gdy spowiadał rannych, którzy nie byli w stanie nawet podnieść głowy, a co dopiero usiąść. Nie było zresztą warunków, aby organizować nawet prowizoryczny konfesjonał.
„Moim terenem działania był szpital powstańczy – oczywiście, to nie był szpital, najzwyczajniejsze mieszkania przekształcono na sale szpitalne. Łóżek nie było, kilka może – legowiska. Jak spowiadałem, to się kładłem – jedyny chyba taki wypadek w historii. Nie można było inaczej, bo wtedy byłaby naruszona tajemnica spowiedzi.
Były osoby w wieku lat czterdziestu, pięćdziesięciu, sześćdziesięciu i mówiły: «Proszę księdza, pierwszy raz do spowiedzi przystępuję». Dla mnie była to taka praktyka duszpasterska, że dziesięć czy dwadzieścia lat zwykłej pracy duszpasterskiej nie równałoby się z tym, co przeżyłem przez te dwa miesiące” – wspominał.