separateurCreated with Sketch.

„Bóg ma ze mną sporo pracy”. Rozmowa o kawie, Włoszech i Tym, który zmienia wszystko

Ania Myszkowska
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 22.07.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ania Myszkowska prowadzi blog „Primo Cappuccino” i, jak sama pisze, pomaga otaczać się Italią na co dzień. Kiedyś pracowała jako pilot wycieczek, a dziś jako żona i mama czwórki dzieci pilotuje miłośników Włoch w sieci.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Ania Myszkowska* opowiada Aletei o tym, co to znaczy smakować życie, jaki jest sekret szczęśliwej starości Włochów i co, a raczej Kto, daje jej prawdziwą siłę w najtrudniejszych momentach.

Ewa Rejman: Czym różni się powolne życie od życia własnym rytmem?

Ania Myszkowska: Życie własnym rytmem oznacza życie dopasowane do mnie, które wcale nie musi być powolne. Włosi jeżdżą przecież najszybciej w Europie, mówią w takim tempie, że czasami trudno ich zrozumieć i piją espresso na jeden łyk. Ta koncepcja nie zakłada też wiecznego relaksu i odpuszczania sobie wszystkiego, bo to prowadziłoby do podążania za tym, czego mi się nie chce, zamiast za tym, czego ja naprawdę chcę. Chodzi raczej o ustalenie, co w moim życiu jest rzeczywiście ważne i dopasowanie do tego swojej aktywności zamiast ciągłego dostosowywania się do tego, co dzieje się na zewnątrz, czego oczekują ode mnie inni ludzie.

Czyli życie własnym rytmem jest takim smakowaniem życia? Włosi to potrafią?

Tak, dosłownie i w przenośni. Umieją cieszyć się życiem jako takim, ale też delektują się choćby każdym kęsem pysznego jedzenia.

To brzmi dobrze i kiedy jestem na wakacjach, chyba wychodzi mi całkiem nieźle. Tylko że wakacje się kończą, a potem zaczynają gonić terminy i smakowanie życia też się kończy. Ostatni rok pandemii nie sprzyjał pozytywnemu nastawieniu. Jak ty sobie z tym radzisz?

Ja we Włoszech ładuję akumulatory, bo zdaję sobie sprawę, że moje życie nie będzie życiem w podróży. Kiedyś pracowałam jako pilot wycieczek, ale zrezygnowałam z tego świadomie po to, by móc więcej czasu spędzać z rodziną. Później jeździłam do Włoch z moimi dziećmi. Włoskiego stylu życia nie nauczyłam się więc, leżąc na plaży, ale właśnie będąc w pracy czy biegając za maluchami na tamtejszych ulicach i mając masę rzeczy do ogarnięcia. Chyba udało mi się żyć po włosku także w pandemii, mimo że przyszła ona w trudnym dla naszej rodziny momencie – pół roku po udarze mojego męża. Akurat otworzyłam sklep, zaczęłam tworzyć własne produkty i zaplanowaliśmy sobie, że ten rok będzie już dobry i spokojny. Myślę jednak, że uczyłam się rozumienia samej siebie i zastanawiania się, czy chcę wyjechać, bo brakuje mi Italii, czy brakuje mi jednak czegoś innego, a chęć wyjazdu byłaby tylko ucieczką. Łączy się to także ze świadomym podróżowaniem – muszę wiedzieć, po co jadę.

Chyba najwyraźniej widać tę umiejętność cieszenia się życiem i smakowania go u starszych Włochów. Mając siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat, nadal potrafią tańczyć na placach, ładnie się ubierać, głośno śmiać i ucztować do północy. Masz jakąś teorię, dlaczego tak się dzieje?

Mówi się, że Włosi są urodzonymi aktorami, zawsze chcą robić dobre wrażenie, starają się wyglądać jak najlepiej, nawet idąc na poranną kawę. Myślę jednak, że to nie wszystko. Przykładowo, Sardynia jest jednym z miejsc na świecie, w których żyje najwięcej stulatków. Przeprowadzono na ten temat badania i okazało się, że ta sytuacja nie wynika wyłącznie z genów, ale także ze stylu życia. Relacje międzyludzkie są tam żywe, można liczyć na wzajemne wsparcie. Jedzenie jest proste, ale zdrowe i pyszne, pochodzi przede wszystkim z lokalnych upraw. Ze względu na ukształtowanie terenu i spore odległości muszą dużo się ruszać, jeśli nie chcą siedzieć samotnie w domu. Na starość odchodzi im większość obowiązków, ale pozostaje chęć dalszego korzystania z życia. Czasami jeszcze bardziej niż dotychczas.

To korzystanie z życia wyraźnie widać, jeśli wyjdziesz wieczorem na włoskie place.

Tak, to było coś, co zaskoczyło mnie już przy pierwszej wizycie we Włoszech wiele lat temu. Mogłam zobaczyć dzieci, nastolatków, dorosłych i staruszków siedzących na placach i dobrze bawiących się późnym wieczorem. W tych zgromadzeniach każdy miał swoje miejsce bez względu na to, czy energicznie tańczył czy miał siłę tylko siedzieć i podrygiwać jedną nogą. Nie było podziału na imprezy młodzieńcze i te dla seniorów. Oczywiście nie wszędzie tak się dzieje, ale zwłaszcza na południu podobne tradycje nadal pozostają bardzo silne.

Rozmawiamy cały czas o rzeczach ważnych, ale nie najważniejszych. W sytuacjach krytycznych niekoniecznie pomoże nam smakowanie kawy, kontemplowanie pięknych widoków czy wieczorne biesiadowanie. Ty mierzyłaś się z takimi krytycznymi sytuacjami, jak choćby udar twojego męża i ogromny strach o to, co będzie dalej. Na blogu pisałaś: „moje życie i życie najbliższych mi osób wolę powierzyć Komuś, kto wszystko wie, przewidział moją przyszłość i nigdy się nie pomylił”. Nie ukrywasz, że jesteś osobą wierzącą. Naprawdę możliwe jest takie zawierzenie?

Myślę, że chodzi tu przede wszystkim o podjęcie decyzji. Chcę powierzyć się Komuś, kto zna odpowiedzi na pytania, dlaczego coś mi się przydarzyło, nawet jeżeli ja nie mam o nich pojęcia. Emocje bywają różne, jednego dnia mogę czuć zaufanie, a drugiego rozpacz, i robić wyrzuty – dlaczego to musiałam być ja, dlaczego znowu my, skoro nie zrobiliśmy nic takiego złego. Wydaje mi się, że takie podejście jest normalne, bo dzieci z rodzicami też dyskutują, a rodzice cierpliwie im tłumaczą. Bóg ma ze mną sporo pracy. Niby coś już rozumiem, ale znów próbuję działać po swojemu. Tyle razy mówię „Bądź wola Twoja”, a potem się waham, mając nadzieję, że wola Boża będzie zgodna z moją wolą. Przecież chcę dobrych rzeczy, całkiem nieźle sobie wszystko wymyśliłam i pragnę tylko, żeby Bóg mi przyklasnął.

Wtedy rodzi się naturalny bunt…

Może z zewnątrz tego nie widać, ale naprawdę jestem zbuntowanym człowiekiem. Pan Bóg musi obchodzić się ze mną jak z trudną nastolatką. Największy bunt przeżyłam po udarze mojego męża. To była kolejna niesamowicie trudna sytuacja, która nam się przytrafiła. Piotr walczył o życie. Wiedziałam, że kiedyś dowiem się, po co to wszystko, ale to była bardzo mglista wizja. Od pierwszych chwil dostawałam jednak znaki, że Ktoś tym naszym życiem kieruje. Sala zwolniła się akurat w momencie, w którym przywozili tam Piotra, choć zdarzało się, że pacjenci musieli czekać dwie godziny. Niedawno lekarz powiedział nam, że 80-90% osób z takim udarem, jakiego dostał mój mąż, nie przeżywa pierwszych dwóch tygodni. A Piotr po dwóch tygodniach zaczął chodzić.

Na swoim blogu w tekście „Ponad wszystko” napisałaś, żeby nie mówić o Bogu, kiedy nikt nie pyta, ale kiedy ktoś zapyta, to trzeba przestać milczeć. Czy ludzie pytają cię o Boga, kiedy widzą, jak żyjesz?

Jeden z czytelników zapytał mnie czy ćwiczę jogę, bo wydaje mu się, że mam „dobry stan umysłu”. Nie ćwiczę, ale to pytanie sprawiło, że uznałam, że muszę powiedzieć o tym, co naprawdę daje mi siłę. Lubię pić kawę co rano, kocham być we Włoszech, ale to nie to jest dla mnie najważniejsze. Jeśli więc dzielę się tymi klimatami, to chcę dzielić się i Tym, który naprawdę przemienia moje życie.

*Ania Myszkowska – żona i mama czwórki dzieci. Od 7 lat prowadzi bloga „Primo Cappuccino” dla miłośników Włoch. Z pilotki i przewodniczki włoskich wycieczek przeniosła się do internetu. Doradza w podróżach, tworzy przewodniki, jest autorką materiałów do nauki włoskiego m.in. Włoskiego Asystenta Językowego.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.