– Nie potrafię żyć bez wewnętrznego kompasu, brzydzę się kłamstwem. Na co dzień staram się być przyzwoitym człowiekiem, nie lubię być z żadną osobą w konflikcie. Kiedy zrobię coś złego, dręczą mnie wyrzuty sumienia i nie czuję się z tym dobrze – mówi Aletei Joanna Kurowska.
Anna Gębalska-Berekets: Słynie pani z pogodnego usposobienia i niewyczerpanej energii. Jak osiągnąć taki stan?
Joanna Kurowska: Nie mam na to żadnej recepty. I do końca też nie jest tak, że mam pogodne usposobienie i tryskam energią. Mam za to duży szacunek do czyjegoś czasu. Każdy z nas niesie w swoim życiu jakiś krzyż, ale ja wychodzę z założenia, że człowiek nie powinien być egoistą i ciągle mówić tylko o sobie. Nie mam za sobą aż tak wielu cudownych chwil. Kilka miesięcy temu odeszła nieoczekiwanie moja siostra Hania. Sama wychowywałam córkę, ale nie obarczam innych swoim cierpieniem.
Kilka lat temu została pani sama z córką. Zadbała jednak pani o jej solidne wychowanie, edukację… Co było dla pani najtrudniejsze w tamtym czasie?
Nie chciałabym mówić o martyrologii, ponieważ nie ja jedyna na świecie jestem wdową, która samotnie wychowywała dziecko. Takich osób są tysiące, więc nie widzę w tym czegoś spektakularnego. O mnie się bardzo często mówi w tym kontekście, bo jestem aktorką i jestem znana. Natomiast prawdziwymi bohaterami są dla mnie matki i ojcowie wychowujący dzieci niepełnosprawne, z porażeniem mózgowym, z zespołem Downa. Oni nie są aktorami i o nich się nie mówi. Oprócz wykształcenia i wychowania o wiele ważniejsze było dla mnie to, aby przekazać córce pewne wartości – z tego rozliczam samą siebie.
Czy w przezwyciężeniu różnych życiowych kryzysów pomogła pani wiara?
W trudnych chwilach zawsze istotne były dla mnie wiara, ale i rodzina. Wsparciem są dla mnie również przyjaciele – oni po śmierci męża i siostry stali się dla mnie jak rodzina. Mam w sobie pewien rodzaj siły i radości życia i muszę przyznać, że traktuję to jako dar. Czasami słyszę, że ludzie są załamani, bo ktoś im porysował samochód. W moim życiu były ciężkie chwile, ale ja nauczyłam się je pokonywać. By zapewnić Zosi podstawowe potrzeby, ciężko pracowałam. Cieszę się, że miałam tę pracę.
Z córką wiąże panią niezwykła relacja.
Nasze relacje są naprawdę bardzo dobre. Wychowanie nie jest prostym procesem i zdarzają się błędy. Ja również ich nie uniknęłam.
Zosia radzi się pani w ważnych sprawach?
Uważam za swój duży sukces to, że córka ma do mnie zaufanie. Rozmawiamy ze sobą, zarówno jak jest dobrze, ale i jak jest źle. Udało mi się to wypracować. Nigdy też nie zawiodłam jej zaufania i byłam wobec niej lojalna. Z racji, że miałyśmy tylko siebie, nasza więź przez lata bardzo się umocniła. Starałam się zawsze dawać córce wolność, a im więcej jej dawałam, tym bardziej ona lgnęła do mnie i tak pozostało.
W jednym z wywiadów mówiła pani, że macierzyństwo to cud.
Życie jest cudem. Z miłości dwojga osób powstaje nowe życie, które nadaje sens. To coś niewyobrażalnego! Rodzi się człowiek, który jest osobnym podmiotem. Wraz z Zosią zostałam obdarzona wielką miłością i ciągle jej doświadczam. Jestem za to bardzo wdzięczna.
Ucieszyła się pani, że córka, podobnie jak pani, chce zostać aktorką?
Jeśli by mi powiedziała, że będzie miała firmę sprzątającą, to też bym się ucieszyła! Ważne, żeby to dawało jej radość i aby była szczęśliwa. Rodzice często spełniają swoje ambicje zawodowe, których nie udało im się zrealizować kosztem dzieci. U mnie tak nie było. Zawód aktora jest piękny, ale również bywa niesprawiedliwy i okrutny. Chciałam Zosi oszczędzić rozczarowań, bo jest bardzo wrażliwa, zresztą jak ja.
Chciałaby pani zagrać wraz z córką?
Pewnie to kiedyś nastąpi. Zobaczymy, co nam życie przyniesie...
Jakie wartości w życiu są dla pani najbardziej cenne?
Nie potrafię żyć bez wewnętrznego kompasu, brzydzę się kłamstwem. Na co dzień staram się być przyzwoitym człowiekiem, nie lubię być z żadną osobą w konflikcie. Kiedy zrobię coś złego, dręczą mnie wyrzuty sumienia i nie czuję się z tym dobrze.
Podobne wartości przekazała pani też córce?
To nie do końca jest tak, że możemy je przekazać, to tak nie działa. Możemy dzieciom pokazać pewien przykład, czyli nas samych. Mam nadzieję, że na starość moja córka się mną zaopiekuje. Ja mamą się opiekowałam, dbałam o jej potrzeby i starałam się być dobrą córką. Zosia wie, jak działam – pomagam w kilku fundacjach, dużo pracuję charytatywnie. Chciałam być dla niej przykładem. Dziecko jest wrażliwe i widzi znacznie więcej, niż może się wydawać. Możemy o wielu rzeczach mówić, ale jeśli za tym nie będą szły czyny, to nic z tego nie będzie.
Potrafi pani pięknie pisać o codzienności!
Bóg jest w rzeczach małych.
Czy te proste rzeczy nadają pani życiu sens?
Dziękuję Bogu każdego dnia za to, jak bardzo zostałam przez Niego obdarowana. Zachwycam się błękitnym niebem, tym, że podlewam właśnie ogród, mogę wypić herbatę w ulubionym kubku i posiedzieć na tarasie. Umiem się cieszyć prostymi rzeczami. Pada deszcz – jest pięknie, piękna jest siarczysta zima, lato, słońce. No, może to przedwiośnie się Panu Bogu nie udało (śmiech), ale to czas, kiedy można czekać na to, co ma niebawem przyjść.
Są takie miejsca, gdzie ładuje pani akumulatory?
To "Ostoja" w Mechelinkach. Tam jadę jak do rodzinnego domu. Z tym miejscem mam piękne wspomnienia – do Mechelinek jeździłyśmy z siostrą na ryby. Jest to dla mnie miejsce metafizyczne. Po śmierci siostry zastanawiałam się nad tym, do kogo teraz będę jeździła na ukochane Kaszuby. Poznałam tam wspaniałą osobę – Beatę Sumowską. To jest dla mnie cud.
Prowadzi pani działalność charytatywną, wspiera wiele fundacji. Skąd u pani taka potrzeba?
Dobrze czuję się wtedy, gdy robię coś dla drugiego człowieka. Jeden z moich kolegów powiedział, że pomoc innym to kwestia "robienia sobie dobrze". I chyba coś w tym jest. Pomagając, czujemy się lepsi, odczuwamy wewnętrzny spokój.
Najważniejsza zasada, którą kieruje się pani w życiu, to...?
Staram się żyć w zgodzie ze światem. Zależy mi na tym, aby być dobrym człowiekiem. Jestem naiwna, bo nie umiem inaczej.
Joanna Kurowska jest spełnioną kobietą?
Dla każdego poczucie spełnienia znaczy zupełnie co innego. Jeśli zapyta pani aktorkę, czy jest spełniona po zagraniu Lady Makbet, to pewnie odpowie, że tak. Dla innej spełnieniem będzie pogodzenie roli matki i aktorki. Nie rozpatrywałam nigdy siebie w kategoriach spełnienia. O wiele ważniejsze jest dla mnie pytanie, czy osiągnęłam spokój i czy jestem szczęśliwa.
I jak jest teraz?
Ważne jest dla mnie to, że mam dobrych ludzi wokół siebie, fantastyczne relacje z córką i to, jak mam zaplanować dwutygodniowy urlop, mimo tak wielu zajęć (śmiech). Nie daj mi, Boże, być spełnionym człowiekiem!