Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gdy zapytałam prawie 18-letnią córkę, o czym ważnym napisać artykuł, bez namysłu odpowiedziała: „Napisz o pyskowaniu”. Myślę, że mogła w tym być jakaś nadzieja, żeby przekazać dorosłym to, co nie ma szans być usłyszane z ust dzieci. Więc dziś będzie o dramatycznej próbie bycia usłyszanymi, której rodzice nadają etykietę: „pyskowanie”. Pogardliwą, bo redukuje twarz drugiego do „pyska”. Więc to o kimś, kto nie jest równy w godności nam samym.
Nawet jeśli bardzo świadomie traktujemy rodzicielstwo, mamy arsenał określeń na sytuacje, gdy zdarza się nam krzyknąć na dzieci (zauważcie, że napisałam „zdarza się nam”, wyprowadzając odpowiedzialność trochę na zewnątrz siebie; tak trudno napisać: „gdy krzykniemy”, bo w sercu uruchamia się żal, że tak właśnie bywa). Mawiamy więc: „puściły mi nerwy”, „szlag mnie trafił” (znowu określenia, w których to nie my jesteśmy właścicielami naszej złości).
Wierzymy, że krzykowi przyświecała jakaś „wyższa konieczność” lub „jedyny sposób”, by dziecko usłyszało. Gdy jednak to dzieci do nas odkrzykują, świat się wali, a z nim stulecia pedagogiki. A tak naprawdę – myślimy, że nasz rodzicielski „autorytet” rozpada się na kawałki. Nie zaś, że młody człowiek stracił nadzieję, że dotrze do nas „normalnie” i „po dobroci”. I że wysyła nam s.o.s.: „Tu dzieje się więcej, niż ja mogę unieść i przeżyć”.
To właśnie myśli o „autorytecie” często odpalają rodziców. Za nimi pojawiają się kolejne. Że polegli jako wychowawcy. Że dziecko ich „nie szanuje”. Do pieca dokłada wyobrażenie o jego życiu za dwadzieścia lat. Widzimy, jak zostaje bezdomnym, mieszkańcem zakładu karnego lub w najlepszym wypadku – wylatuje z pracy, bo „odpyskowało” szefowi. Jeśli się uśmiechacie, to dobry trop. Wyobraźnia nas zwodzi. Ubiera w dorosłe ciuchy kogoś, kto jeszcze nie dorósł i nie ogarnia swojej emocjonalności. A może też dzieciom zdarza się mniej więcej to samo, co nam. Denerwujemy się, unosimy, wierzymy, że jak powiemy głośniej (dosadniej, złośliwiej, …) to zostaniemy zrozumiani szybciej. I ranimy bliskich nam ludzi.
Dlatego żeby wyjść z pułapki myślenia o „braku szacunku” (ale też pomóc dzieciom uwierzyć, że chcemy je zrozumieć), potrzebujemy po pierwsze skupić się na usłyszeniu, o co im chodzi, zamiast koncentrowania się na formie. Pierwszy krok – to zauważyć uczucia, jakie się kryją za wybuchem. Im młodsze dziecko, tym ważniejsze, by je nazwać. „Zezłościłaś się?”. „Poczułeś bezsilność?”. „Wzburzyło cię to, co mówię? Nie zgadzasz się z tym?”.
Chcę się z wami podzielić tym, co mi pomaga nie reagować prawieniem kazań albo eskalowaniem. Po pierwsze – myśl, że zależy mi na relacji z dziećmi, a nie na władzy nad nimi, więc chcę, by czuli się w domu jak ludzie, którzy mają prawo głosu. Z teorii więzi wiem, że to ze mną, swoją mamą, w pierwszej kolejności się uczą, jak to jest być traktowanym dobrze i z szacunkiem. Moje pozostawanie w równowadze jest też jedyną rzeczą, jaka może im pomóc uregulować własne emocje, wypowiedzieć myśli i wrócić do równowagi, gdzie dostępny jest bogatszy zasób słów oraz empatia.
Pomaga mi też pauza. Kiedy którekolwiek z dzieci do mnie odpowiada na wysokim „C”, staram się zatrzymać i włączyć pytanie: „Co tu się dzieje? O co tu ważnego chodzi?”. Wiem też, że często gwałtownie reagują na to, co ja robię lub mówię "od czapy". Gdy moje słowa są niesprawiedliwe, sprawiają im ból. Gdy mam nierealne oczekiwania („przyjdź do kuchni TERAZ!” – kto z nas, dorosłych, byłby skłonny spełnić taką „prośbę”?), ignoruję ich potrzeby i nie mam pojęcia, co ważnego się u nich dzieje. Gdy przypisuję im złe intencje („olewasz”) i oni chcą mi powiedzieć: „Mamo, bardzo się mylisz”.
Dzieciom zaś bardzo zależy na relacji z nami. Na akceptacji, bliskości, byciu traktowanym poważnie. Często więc dziękuję. „Dziękuję, że mi powiedziałeś. Nie wiedziałam, że tak się czujesz”. Albo przyznaję rację. I przepraszam. „Tak, to było głupie z mojej strony”.
A gdy wraca spokój, opowiadam, na czym i mi zależy. I bardzo chcę, by wyrośli na ludzi, którzy mają własne zdanie.