Z Janem Grzegorczykiem, pisarzem, kompozytorem, autorem bestsellerowych powieści „Z życia Kościoła” rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Pieśń „Tylko Orły” jest nieformalnym hymnem Lednicy. W tym roku na jubileuszowym 25. spotkaniu śpiewałeś ten utwór po raz kolejny… Autorami są prymas Stefan Wyszyński, o. Jan Góra OP i ty. Jak to się stało?
Jan Grzegorczyk: Prymas Wyszyński, zanim „był na Lednicy” już był w sercu o. Jana Góry. Kiedyś o. Jan ze słynnym o. Marcinem Babrajem OP (założycielem miesięcznika i wydawnictwa „W drodze”) wybrali się do niego w odwiedziny.
Prymas zapytał o. Jana, skąd ten okropny kaszel (już wtedy charakterystycznie kaszlał). Ten odpowiedział: "Z miłości do Chrystusa zdarłem głos!". Na co prymas odpowiedział: „Z miłości do Chrystusa trzeba długo i mądrze żyć i pracować!”. Całe życie o. Jana to był taki dylemat: „ochrypnąć” dla Jezusa czy się oszczędzać, żeby mieć siły na długo?
Nie posłuchał... Zmarł odprawiając mszę świętą, 2 tygodnie przed pierwszym wyjazdem do sanatorium. Żył pełną parą.
Innym nie starczyłoby 100 żywotów na to, czego on dokonał. Zawsze powtarzał, że nie liczy się długość życia tylko jego jakość. Ile się w życiu zrobi.
Orzeł to symbol długowieczności lecz i… jakości. Jak doszło do powstania hymnu?
W 2001 r. skończyliśmy z ojcem Janem pisać książkę o prymasie – Skrawek nieba. Wracaliśmy razem pociągiem z Warszawy i on nagle (gdzieś koło Kutna) wyciągnął kartkę papieru.
Mówi: Słuchaj, napisałem wiersz do słów prymasa. Ułóż mi do niego melodię. Zrymował jego tekst o tym, że idzie trzecie pokolenie, które jest jakby granią w historii. A my musimy nad tą granią wzlatywać jak orły. Mówił też o wierze starożytnych w to, że młodość orłów trwa wiecznie, bo nikt nie znalazł kości tych ptaków.
Coś mi w duszy nagle zagrało. Wyciągnąłem dyktafon. Nie umiem zapisywać nut, więc musiałem to nagrać. Nie wiem, jak to się stało. Wybuchnąłem melodią! I tak powstała pieśń. Już trzy dni później śpiewaliśmy „Tylko Orły” Janowi Pawłowi II na placu św. Piotra. Poniosło…
Debiut na najwyższym poziomie.
(śmiech) A ilu ta pieśń miała wrogów! Słyszeliśmy, że jest kiczowata itp.
Na Lednicy jest co roku. Do śmierci ojca śpiewaliście ją obaj, teraz robisz to sam.
Śpiewała z nami Regina, potem Sylwiana, a wraz z nami całe Pola Lednickie. To był nasz hymn energetyczny. Kiedy przychodziłem do ojca Jana, od razu były „Tylko Orły”. Wszystko mu się przy nich „uruchamiało”. Z ojcem Janem się nie rozmawiało, tylko śpiewało. To była opera! To święte poczucie humoru.
Pamiętam twoje wykonanie na jego pogrzebie na Polach Lednickich 30 grudnia 2015 roku. Marzliśmy do szpiku kości – mróz, silny wiatr. I twój głos. Było wzruszająco.
Myślałem, że zawsze będziemy ją śpiewali razem. Wtedy bałem się, że gardło odmówi mi posłuszeństwa. Wierzę jednak w to, co ojciec mówił mi o obcowaniu świętych. W pewnym momencie po jego odejściu zrozumiałem, że naprawdę musiał obcować z Janem Pawłem II.
Zapowiadało się na to, że po śmierci papieża umrze, skoczy przez okno itd. Strasznie jego odejście przeżywał. Dla niego świat się skończył 2 kwietnia 2005 r. o 21.37. Potem jednak jakoś się „przesterował”. Powiedział, że z Janem Pawłem II „obcuje teraz intensywniej niż za życia”, a on jeszcze bardziej mu pomaga niż kiedyś.
Do mnie – jak do wielu – ojciec Góra przychodzi czasami we śnie. Tak raz na miesiąc. Sny z nim są cudowne, przezabawne. I niecenzuralne.
O co wam chodziło w tekście z lataniem nad graniami?
To nie chodzi tylko o granie w Tatrach. Prymas Wyszyński napisał te słowa będąc w więzieniu (w klasztorze, pod kontrolą SB). Izolacja to była właśnie grań. Chodziło mu o to, żeby nie poddawać się żadnym okolicznościom. Między murami więziennymi miał nad głową tylko skrawek nieba… I dla niego to była taka przestrzeń, że otworzył w więzieniu swój „uniwersytet”. Uczył się sam języków, studiował filozofię itd. Inni się załamali, on nie.
Sporo księży ulegało komunistom. Szli na współpracę, bo chcieli mieć na przykład paszport i jeździć za granicę. Chcieli się kształcić. Prymas kształcił się w tym więzieniu. No więc każdy z nas ma swoje granie, tymi graniami są nieraz nasze doliny, pokusy, zwątpienia w sens życia, w sens walki, w sens miłości. Trzeba ponad tym wzlecieć.
Skrajnie trudne sytuacje mogą nas uskrzydlać?
Oczywiście. Nie wszyscy stają się orłami… Albo stają się takimi orłami, co muszą latać „o kulach”. Ale ojciec Jan nigdy nie pogardzał słabeuszami. Modlił się, żeby ludzie próbowali wzlatywać.
Pieśń niesie wielki potencjał wiary w to, że da się pokonać nawet najwyższą grań. Dodaje odwagi, porusza wyobraźnię. W czasach kryzysu Kościoła to jest znów bardzo potrzebne.
Jan Góra OP jest dobrym patronem na dzisiejszy czas. Jego powołanie wzięło się stąd, że w szkole w Prudniku (skąd pochodził) nie mógł pogodzić się z atakami nauczycieli na Pana Boga, na religię i Kościół. Postanowił zostać księdzem po to, żeby „zdobyć słowo”, którym odpowie ateistom. Komunistom i wszystkim, którzy napadają na Pana Boga.
Mieszkał w Prudniku, gdzie w latach 1954-1955 więziono prymasa. Prudnickie gimnazjum nadal nosi imię prymasa Wyszyńskiego.
Powołanie ojca wzięło się z pragnienia znalezienia odpowiedzi na agresywną krytykę. I w pewnym momencie ojciec Jacek Salij powiedział mu: Jasiu, nie możesz budować powołania tylko na chęci „przywalenia” komuś! Przestań żyć z odbicia! Musisz w Bogu znaleźć źródło kapłaństwa, sensu, światła. Połączenie pierwotnego pragnienia ze szkoły z tą radą zaowocowało niezwykłym żywotem twórcy Spotkań Lednickich.
Dziś źródła kryzysu są inne, w dużej mierze wewnętrzne… Granie są różne, ale każda wymaga odwagi orła. Prymasa, posągowego „księcia”, przeciwstawiano często luzowi „Wujka” Wojtyły, który z młodymi miał wspólny język. Co o tym myślisz?
To bzdura. Moim największym odkryciem przy pisaniu książki o Wyszyńskim było to, że jest on prymasem uśmiechu. Maria Okońska, jedna z jego najwierniejszych córek duchowych, dała nam mnóstwo fotografii. Dostała raz od prymasa aparat Leica i stała się jego „nadworną” fotografką. W zasadzie na każdym z tych zdjęć prymas jest uśmiechnięty. Człowiek nie może tak udawać!
Poza tym kard. Wyszyński był człowiekiem miłosierdzia, choć tak kojarzymy raczej papieża, z uwagi na św. Faustynę oraz to, jak odchodził. Tuż po śmierci pewnego człowieka zapisał: „Pragnę modlić się o miłosierdzie Boże dla człowieka, który tak bardzo mnie ukrzywdził. Jutro odprawię mszę św. za zmarłego, już teraz odpuszczam mojemu winowajcy, ufny, że sprawiedliwy Bóg znajdzie w tym życiu jaśniejsze czyny, które zjednają mu Boże Miłosierdzie. Może wszyscy o nim zapomną rychło – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo”.
To o Bierucie, który go prześladował i uwięził.
Ojciec Góra był rozkochany w miłosierdziu prymasa. Uczył się go od obu wybitnych hierarchów. Jeden jest świętym. Czekamy na beatyfikację, a potem kanonizację tego drugiego.