Kim była Maryja?
To pytanie, brzmi dość trywialnie w kontekście Maryi. Wiemy przecież dobrze, że mieszkała w galilejskim Nazarecie, była narzeczoną Józefa, a Bóg wyznaczył Jej niebywałe zadanie – bycie matką Jego Syna.
Przez setki lat Jej postać była – i wciąż jest – otaczana niezwykłą czcią. Nazywamy Ją królową. Nie bez powodu Jej wizerunek znajduje się na wielu obrazach, ołtarzach, kapliczkach i ścianach naszych domów. Często przyozdobiona koroną, bogatą szatą i złoceniami, na które zasługuje jak nikt inny.
Rozczochrana Maryja bez korony
Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, jeśli powiem, że trudno mi się do takiej Maryi przytulać. Ozdoby uwierają moje ramiona, a korona sprawia, że czuję się skrępowana. Tworzy się między nami dystans.
Dużo bliżej mi do Niej, kiedy wyobrażę sobie Jej szarą suknię - ubrudzoną kaszą i pachnącą mlekiem. Kiedy oczami wyobraźni zobaczę jak w środku nocy, w pół przytomna zapala świecę, by utulić płaczącego Jezusa. A na Jej twarzy, zamiast jaśniejących promieni, widnieją oznaki zmęczenia. Taka jest moja Mama.
Chcę cię dziś zaprosić do takiego spojrzenia na Maryję. Na matkę, która czuła to, co ty, i to, co ja. Która przeżywała dokładnie to samo. Która w swoim macierzyństwie przeplatała szczęście z bólem. Do dostrzeżenia w jej historii tych mniej lub bardziej prozaicznych punktów, które nas z nią łączą.
Punkt pierwszy: ciąża
Pamiętasz ten moment, kiedy dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży? Jakie towarzyszyły ci wtedy emocje? Radość, ale też strach i niedowierzanie? Może trudno to pojąć, ale dokładnie to samo czuła Maryja w dniu zwiastowania.
Kiedy przyszedł do Niej anioł z dobrą nowiną, „Ona zmieszała się na te słowa” (Łk 1,29). Naprawdę, ciężko było jej uwierzyć, że zostanie mamą – „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,34). Pojawił się w niej wówczas nawet lęk. „Nie bój się, Maryjo” - zwrócił się przecież do niej anioł.
I zaraz po tej mieszance zaskoczenia i lęku nastąpiła radość. Z euforią, w pośpiechu udała się do Elżbiety, aby prędko podzielić się z nią swoim szczęściem. Znane pragnienie serca w stanie błogosławionym, prawda?
Punkt drugi: poród
Nie wiem, jakie masz wspomnienia z porodu, droga mamo, ale zapewne zdążyłaś się już przekonać, że nie zawsze przebiega on zgodnie z naszymi wyobrażeniami. Maryja też miała przecież jakieś plany i oczekiwania względem tego dnia. Liczyła chociażby na poród w przytulnej gospodzie. A dostała…
Lubię myśleć o podróży Józefa i Maryi do Betlejem, jak o wyjeździe do szpitala w dniu porodu. W lnianym worku nieśli przygotowane wcześniej pieluszki, tak jak my - w szpitalnej torbie. Niby w gotowości, ale ruszyła w nieznane. Zupełnie nie wiedziała przecież co ją czeka. Bliskie nam, czyż nie?
Punkt trzeci: wychowanie
Iskra strachu o dziecko, która pojawia się na początku ciąży, to dopiero początek nieustannej wewnętrznej troski o naszą pociechę. Co więcej, ta obawa już nigdy nie znika. A w krytycznych chwilach zaczyna wręcz płonąć. Tak też było z Maryją, która przez trzy dni szukała Jezusa w Jerozolimie. „Synu, czemuś nam to uczynił?” (Łk 2,48). Znacznie gorszym cierpieniem było to, które przeżywała patrząc jak jej Syn umiera w potwornych męczarniach.
Niejednej z nas nie wystarczy łez i niejedna noc będzie dla nas bezsenna ze strachu o nasze dziecko. Wtedy dobrze wtulić się w Maryję. Tę zwyczajną w swej nadzwyczajności. Dostrzec jej bliskie, porozumiewawcze spojrzenie. Z nią raźniej będzie się nawet bać. Ale też cieszyć. Troszczyć. Kochać.