Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Wyprawa dla przyszłości” to 1400 km kajakiem, począwszy od spływu Sanem w Reczpolu, przez Wisłę, Brdę i Kanał Bydgoski, Noteć, Wartę, Odrę i Zalew Szczeciński oraz fragment Bałtyku, aż do Osiek nad jeziorem Jamno w gminie Sianów, gdzie w Iwięcinie mieszka rodzina Mariusza.
Podróż trwała równo 30 dni, przez cały wrzesień 2020 r. Właściwie pomysł na nią wyniknął z uporu Mariusza. Przez 14 lat szukał pracy, ale odbijał się od ściany. – Gdy nieraz towarzyszyłem mu w spotkaniach, czułem się jak nieproszony gość – mówi jego tata, Włodzimierz Zimnowłocki, żeglarz i instruktor kajakarstwa, a także współorganizator i uczestnik „Wyprawy dla przyszłości”. Trzeci członek zespołu podróżników to przyjaciel rodziny Wiesław Hołozubiec.
– Mam wspaniałą pracę, szukałem jej przez 14 lat. Ale wielu moich kolegów nie ma zatrudnienia. Wiem, jak się żyje bez stałego zajęcia. Płynę kajakiem przez Polskę, aby zwrócić uwagę na problem pracy dla ludzi niepełnosprawnych i niesłyszących. Płynę dla nich, płynę dla ich lepszej przyszłości. Przyłącz się do nas – mówił Mariusz Zimnowłocki w języku migowym w filmie promującym wyprawę.
Bo pracę udało mu się znaleźć, jak tylko o wyprawie stało się głośno w mediach. Wcześniej był odprawiany z kwitkiem. Jednak nie zrezygnował z realizacji pomysłu, bo chciał pomóc także innym osobom.
Choć ma kilka zawodów, bo jest i kucharzem, i masażystą, to w urzędzie pracy usłyszał, że pracodawcy niechętnie zatrudniają rencistów. Mariusz nie widzi na jedno oko i nie słyszy od urodzenia.
Należy też do sekcji żeglarskiej Szczecińskiego Klubu Sportowego Głuchych Korona. Ma uprawnienia żeglarskie i motorowodne, jeździ na regaty i odnosi na nich sukcesy. Jest morsem i uprawia bieganie. Jeździ też samochodem.
– Uparł się, że zrobi prawo jazdy. Okazało się, że jest dla niego taka możliwość tylko w Poznaniu, oddalonym od nas o 250 km. Kiedyś byłem z nim na jeździe, załatwiając coś w Poznaniu, siedziałem na tylnym siedzeniu i byłem przerażony. Ogromny ruch, tramwaje, samochody, instruktor ręką pokazywał, gdzie Mariusz ma jechać. Zapytałem go, jak się nie boi jeździć z takimi ludźmi, na co odpowiedział, że Mariusz całkiem dobrze jeździ – wspomina Włodzimierz Zimnowłocki.
Mariusz sprawdził się potem jako kierowca, pomagając ojcu niejednokrotnie w organizacji spływów kajakowych.
– Wyprawa była moim marzeniem. Chciałem zrobić coś, aby zwrócić na siebie uwagę. Od kiedy skończyłem szkołę, nie mogłem znaleźć pracy. Byłem zły i było mi smutno. Chciałem, żeby mnie inni zauważyli. Dlatego chciałem popłynąć przez całą Polskę. Dzięki zbiórce na portalu pomocowym, którą utworzył mój tata jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy, znalazłem pracę. Spełniło się moje marzenie. Nie zrezygnowałem jednak z wyprawy. Wiele osób niepełnosprawnych nadal nie ma pracy. Chciałem głośno mówić innym ludziom o tym problemie – dodaje.
W czasie wyprawy były także trudne momenty, takie jak np. zimne noce, ciągłe przebywanie na wodzie, niezależnie od pogody, kilometry stojącej wody, czy ból rąk od wiosłowania.
– Ale nie mogliśmy się poddać. Tak jak w życiu, nigdy nie można się poddać – mówi Mariusz.
Media lokalne, a potem i ogólnopolskie podchwyciły temat wyprawy i zrobiło się o niej głośno. Dzięki temu do Mariusza odezwała się firma, która zaoferowała mu zatrudnienie. I okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Pracuje w dziale montażu elektroniki, który zajmuje się przygotowywaniem wszystkich komponentów elektronicznych do urządzeń produkowanych przez firmę. Okazało się, że ma i trzeci fach w ręku – majsterkując razem z tatą-fizykiem nauczył się wielu rzeczy, które teraz wykorzystuje w swojej pracy.
Szef Mariusza, Artur Jarząbek, chwali go za podejście nie tylko do samej pracy, ale i do życia.
-–Jest bardzo pogodnym człowiekiem. Przychodząc do pracy, już od wejścia jest uśmiechnięty. Do swoich obowiązków podchodzi bardzo poważnie i odpowiedzialnie. Gdyby wszyscy pracownicy byli tak zmotywowani do pracy jak on, byłoby znacznie mniej problemów i współpraca układałaby się inaczej – mówi.
I choć komunikacja z niesłyszącym pracownikiem jest wymagająca, nie ma wątpliwości, że to świetna inwestycja. Podkreśla jego ogromną motywację i chęć do pracy, która nie zawsze jest tak wyczuwalna u innych osób.
Mariusz jest wreszcie szczęśliwy. Jego uparte dążenie do samodzielności przyniosło efekty. Nigdy nie chciał być wyręczany przez rodzeństwo. Po wyprawie wyprowadził się od rodziców i zamieszkał w wynajmowanym z siostrą mieszkaniu w Koszalinie.
– Czuję się bardzo dobrze. Często wracam do domu zmęczony. Pracy jest dużo i trzeba robić, wykonywać zadania szybko i sprawnie. Ale jestem szczęśliwy. Dostaję wypłatę za swój wysiłek. To jest super. Osób niepełnosprawnych nie trzeba zwykle zachęcać, bo one raczej chcą pracować. Trzeba zachęcać pracodawców do tego, żeby takie osoby przyjmować do pracy – mówi.
„Wyprawa dla przyszłości” miała wielu fanów. Spotkała się z dużym odzewem społecznym, wśród osób głuchych i z innymi niepełnosprawnościami, które kibicowały Mariuszowi, a które są wdzięczne za podjęcie tematu, z którym sami się borykają. Kajakarze byli serdecznie witani gdziekolwiek się pojawiali, także przez włodarzy mijanych miejscowości.
Mariusz otrzymał w lutym br. „Sianowskiego Rybogryfa” w kategorii społecznej za zwrócenie uwagi na problem pracy dla osób niepełnosprawnych. W zeszłym roku był nominowany do nagrody w konkursie Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji „Człowiek bez barier”. Uzyskał 825 głosów.
W maju Mariusz w konkursie „Głosu Koszalińskiego” został osobowością roku 2020 powiatu koszalińskiego w kategorii „Działalność społeczna i charytatywna”.