Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dobrze znamy jego historię – Hioba, który stracił wszelkie bogactwa, któremu dzieci (siedmiu synów i trzy córki) zginęły tragicznie, który zapadł na ohydny trąd. Słyszymy jego głos w słowach „dał Pan i zabrał Pan”. Wiemy, że przez swoją pokorę i wiarę otrzymał nowe, piękne życie.
A co wiemy o jego żonie? Niewiele. Prawie nic. W Księdze Hioba nie jest nawet postacią drugoplanową. Jest epizodem. Pojawia się w jednej scenie i wypowiada jedno zdanie, przez pryzmat którego jest postrzegana niezbyt pochlebnie. Nie znamy nawet jej imienia. Ale czy to możliwe, żeby ktoś tak bliski Hiobowi odgrywał w tej całej historii tak mało znaczącą rolę?
Przytoczmy więc jej wypowiedź. Jedyną w całej Księdze. Kiedy Hiob dostał ostatni cios – chorobę, która zamieniła jego skórę w cuchnącą skorupę – usiadł w popiele (w innych wersjach: na wysypisku śmieci lub na gnoju). Wtedy właśnie jego żona powiedziała:
Wielu badaczy określa te słowa jako ostateczną próbę Hioba, z której wyszedł zwycięsko. Żona miałaby tu być narzędziem w rękach szatana, swoistą kobietą fatalną, wbijającą nóż w plecy słaniającemu się już Hiobowi. Choć jej słowa przybierają wobec Boga oskarżycielski ton, ta interpretacja wciąż niezbyt do mnie przemawia.
Dlaczego takie ujęcie żony Hioba mnie nie przekonuje? Bo jest zupełnie wyrwane z kontekstu. Hiob ma w Księdze własną historię, jego żona jej nie ma. Pozbawiono ją charakteryzacji, sprowadzając postać do jednej wypowiedzi. Czy naprawdę powiedziała tylko tyle? Ta jednostronna perspektywa zupełnie pozbawia nas wiedzy na temat jej przeżywania nieszczęść, które spadły przecież nie tylko na Hioba, lecz także na nią.
Stracić majątek? Cóż, w obliczu utraty najbliższych i zdrowia wydaje się to niczym. Kobieta z dnia na dzień musiała pożegnać dziesięcioro swoich dzieci. Każde z nich tuliła do piersi, widziała ich pierwsze kroki, karmiła, wprowadzała w dorosłość. Jej matczyne serce musiało być wrakiem. Wielką otwartą raną.
Solą na tę ranę była choroba Hioba. Domyślamy się, że wszystko teraz spoczęło na jej ramionach. Ramionach, które sparaliżowane boleścią, nie były w stanie wstać z łóżka, a co dopiero zadbać o byt rodziny. Te ramiona nie mogły nawet przytulić się do innych ramion, które niegdyś ją wspierały. Była sama. Przerażająco samotna w tragicznej sytuacji.
Tak, chcę ją wziąć w obronę. Słowa, które wypowiedziała, odczytuję jako głośny lament kobiety objętej trądem rozpaczy. Oczami wyobraźni widzę, jak wykrzykuje je pełna złości, a zaraz potem pada na kolana przed mężem i obmywa mu rany łzami. Sam Hiob odpowiada przecież „mówisz jak kobieta szalona” (Hb 2,10) – zupełnie jej nie poznawał. Jakby wcześniej była inna, więc prawdopodobnie ufała Bogu.
Wierzę, że Bóg jej to wybaczył. Na zakończenie Księgi przemówił do przyjaciół Hioba:
Skoro przebaczył im przez wzgląd na Hioba, czy nie przebaczył tej, z którą jego sługa tworzył jedno? Kobieta pozostawała pod osłoną miłości swojego męża, a więc i pod płaszczem Bożego błogosławieństwa.
Ufam, że to ona była tą, z którą Hiob doczekał się kolejnych siedmiu synów i trzech córek – dziewcząt najpiękniejszych w całym kraju (Hb 42,15). Ufam też, że to właśnie ona towarzyszyła mu przez kolejne sto czterdzieści szczęśliwych lat. Chciałabym usłyszeć tę historię z jej perspektywy, a ty?