Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jako trzylatka nazywała się jeszcze Luda Boczarowa. Była Białorusinką. Wytatuowano jej numer 70072 i to on zastąpił jej imię na zbyt długi czas. Mama na samym początku kazała jej być silną i nie płakać. Mała Luda bardzo się starała, a kiedy do dziecięcego bloku wchodził Mengele, żeby wybierać swoje kolejne ofiary, próbowała ukrywać się przed nim na pryczy.
Eksperymenty Mengele
Oddzielono ją od matki i umieszczono w bloku dziecięcym. Nikt się nią nie zajmował, nikt jej nie mył, była na granicy śmierci głodowej. Czasami do baraku zakradała się jej mama. Ryzykowała życiem, żeby spróbować nakarmić swoje dziecko resztkami ziemniaków, chleba i cebuli.
Mengele testował na Ludzie szczepionki i krew przeznaczone dla niemieckich żołnierzy. Pewnego razu pobierano jej krew do oporu, w zamian wstrzykując sól fizjologiczną. Po „zabiegach” leżała wyczerpana godzinami, obolała, z gorączką i blada nie do poznania. Nie zapamiętała dobrze twarzy swojego oprawcy. Obrazem, który zawsze miała przed oczami, były tylko jego wypastowane oficerskie buty. Nie zapamiętała też twarzy matki. Znała tylko jej ręce podające jej jedzenie.
Lidia Maksymowicz. Co to znaczy żyć normalnie?
Luda przetrwała aż do wyzwolenia obozu. Do baraków weszli żołnierze w innych mundurach, którzy dali dzieciom kawę z mlekiem i pajdy chleba z margaryną. Kiedy mieszkańcy Oświęcimia mogli już zajrzeć na teren obozu, byli zszokowani tym, co zobaczyli.
Jedna z nich, pani Rydzikowska, podeszła do wychudzonej dziewczynki, a ta od razu przytuliła się do jej długiego, miękkiego płaszcza. Wzruszona kobieta spytała małą, czy z nią pójdzie, a Luda, zaskoczona, że ktoś okazał jej dobroć i przekonana, że jej mama nie żyje, od razu się zgodziła.
Trzeba było ją nieść, bo dziewczynka była zbyt słaba, żeby ustać na własnych, odmrożonych, nogach. W domu nie mogła uwierzyć, że ktoś przygotował jej ciepłą kąpiel, czystą pościel i jedzenie. Długo pytała, czy nie przyjdą szczury. A przede wszystkim, czy nie przyjdzie doktor Mengele. Dziwiła się, że ludzie płaczą na pogrzebie sąsiadki. Przecież w obozie tylu umierało, a nikt nie płakał.
Po pewnym czasie Rydzikowscy adoptowali ją i dzięki nim została oficjalnie obywatelką Polski. W tamtej chwili dostała imię Lidia.
Lidia Maksymowicz. Spotkanie z matką
Kiedy dorosła, za namową rówieśników postanowiła spróbować sprawdzić, co się stało z jej rodzicami, myśląc, że być może żyje jej ojciec. Okazało się jednak, że znalazła nie jego, lecz swoją matkę.
Przed zabraniem Lidii z obozu jedna z więźniarek pokazała pani Rydzikowskiej stos trupów i powiedziała, ze tam leży matka dziewczynki. Wszystko wskazywało na to, że kobieta nie żyje, ale w Lidii tlił się jeszcze płomyk nadziei. Napisała do Niemieckiego Czerwonego Krzyża.
Ku zaskoczeniu wszystkich okazało się jednak, że matka mieszka w Związku Radzieckim i od lat poszukuje córki. Z Auschwitz wyszła w „marszu śmierci” i trafiła do obozu w Bergen-Belsen. Po wyzwoleniu powiedziano jej, że wszystkie dzieci wywieziono do sierocińców w ZSRR.
Ich spotkaniu towarzyszyło ogromne poruszenie. Ze względów propagandowych władze rosyjskie proponowały Lidii studia i mieszkanie, jeśli chciałaby zostać w ZSRR. Dziewczyna jednak nie przystała na tę propozycję, czuła się Polką i uważała, że powinna być lojalna także wobec swoich adopcyjnych rodziców.
Gest papieża Franciszka
„Gdybym miała żyć, myśląc o nienawiści i zemście, zniszczyłabym siebie i swoją duszę, byłabym chora... nienawiść zabiłaby również mnie. Zadaniem, które sobie postawiłam, dopóki żyję, jest mówienie o tym, co mnie spotkało. Zwłaszcza do młodych ludzi, aby nigdy więcej nie dopuścili do czegoś takiego” – mówi Lidia Maksymowicz.
Włosi nakręcili o niej film dokumentalny zatytułowany La bambina che non sapeva odiare (Dziewczynka, która nie potrafiła nienawidzić). Gest Franciszka wiele dla niej znaczy. Numer obozowy, który ucałował papież, przez wiele lat zakrywała plastrem, aby nie czuć się inna od swoich znajomych.
„Z papieżem Franciszkiem rozumieliśmy się spojrzeniem, nie musieliśmy nic mówić, nie było potrzeby słów” – mówi pani Lidia w rozmowie z Vatican News. Dodaje, że ten gest „umocnił ją i pojednał ze światem”.