Postać matki siedmiu braci odnajdujemy w 7. rozdziale Drugiej Księgi Machabejskiej. Zarówno pierwsza, jak i druga księga opowiadają o prześladowaniach Żydów wskutek hellenizacji m.in. przez króla Antiocha IV Epifanesa (II w. przed Chr.).
Historia matki i jej siedmiu synów jest przedstawiona jako szczególnie okrutna. Każda z tych osób zginęła w męczarniach wywołujących ciarki, a nawet obrzydzenie. Mimo tej strasznej otoczki możemy znaleźć w opisach ostatnich chwil ich życia coś absolutnie zachwycającego. Dla mnie, prócz chwalebnych postaw siedmiu młodych mężczyzn, jest to właśnie figura ich matki.
Choć nie poznajemy jej imienia, wydaje się, że właśnie określenie „matka siedmiu braci” charakteryzuje ją najlepiej. Bo w tamtym momencie była matką siedmiu całą sobą, aż do krwi. Dosłownie. Tak jak w dniu porodu, gdy w bólu zakrwawieni synowie wychodzili z jej łona, tak i w momencie śmierci złączeni byli z nią przymierzem krwi.
Bliska fizycznie i emocjonalnie. Razem z nimi schwytana. Bita i poniżana. Razem z nimi zagrzewająca do bezwzględnej wierności Bożemu Prawu. I razem z nimi umierająca, po siedmiokroć, zanim sama oddała ducha.
Matka nie była jedynie świadkiem śmierci swoich synów, lecz współuczestniczyła w ich tragicznym odchodzeniu ze świata. Nie biernie ─ całkowicie aktywnie, wzbudzając w nich gotowość do poświęcenia życia w imię Pana. Ktoś powie ─ głupota, jak tak można, matka chroniłaby dzieci. Ale to miłość wykraczająca poza ludzkie wyobrażenia.
Widzimy to szczególnie podczas rozmowy z najmłodszym synem, kiedy ten jako jedyny z braci został przy życiu, a okrutny król podarował mu łaskawą szansę życia w szczęśliwości, jeśli tylko przychyli się do jego rozkazów. Matka zwróciła się do najmłodszego syna tymi słowami:
Co niezwykle przejmujące, żaden z braci, nawet ten najmłodszy, nie zawahał się. Nie okazał lęku ani nie próbował uniknąć najgorszego. Przeciwnie. Każdy po kolei, widząc najokrutniejszą śmierć braci poprzedników, był absolutnie gotowy, by skazać swe ciało na niemiłosierne tortury.
Kobieta miała świadomość, że Bóg jest władcą życia. I taki stosunek do istnienia przekazywała swoim synom. Wszyscy oni wzgardzili swym ciałem, wiedząc, że narodzili się z Ducha.
Skąd w nich taka odwaga? Odpowiedź na to pytanie daje nam autor natchniony w zadziwiającym opisie matki:
Czy można być słabym, jeśli matka wykazywała się nieustraszoną wręcz siłą, którą zwykle przypisywano mężczyznom? To właśnie ona stała się dla swoich siedmiu synów matrycą heroizmu, przekraczającą wszelkie kanony. Wykarmiła ich i wychowała. Synowie latami nasiąkali jej słowami i postawą. A kwintesencją tego wychowania była bojaźń Boża.
Wychować siedmiu synów to nie lada wyzwanie, prawda? A wychować ich na bohaterów, męczenników, gotowych oddać życie w imię jedynego Boga? Jako mama dwóch synów nie mogę znaleźć słów. Podziw to za mało. Chcę zachować w sercu tę historię i wyciągać ją za każdym razem, gdy dla moich dzieci nastanie czas próby ich charakteru i wiary.