Na wywiad dla Aletei umówiliśmy się we wrześniu 2019 r., miesiąc przed 73. urodzinami pana Krzysztofa. Piosenkarz z czułością opowiadał wtedy o swojej żonie, o tym, że jest jego wielkim szczęściem. – Ewunia jest aniołem, a raczej archaniołem, jeśli mogę ją awansować – powiedział.
Gdy zapytałam o wiarę, o to, czy on, artysta, który przemierzył cały świat, od Las Vegas po Krym, który zgrał tysiąc talii kart i garściami życie brał, nie wstydzi się mówić o swojej relacji z Bogiem, stwierdził, że powód do wstydu miałby wtedy, gdyby stronił od rozmów na ten temat.
Na wszystko umiał spojrzeć pogodnie. Kiedyś, podczas występu na żywo w Sali Kongresowej zapomniał słów piosenki. W tej sytuacji zaczął wymyślać własne. Publiczność nie zorientowała się, ale autor tekstu już tak. Po koncercie zadzwonił do piosenkarza z pytaniem, dlaczego ten zmienił słowa utworu. – To było koło ratunkowe – wyjaśnił. – Ratowałem swoje cztery litery.
Piosenkarz bardzo cenił Jana Pawła II, mówił o nim: „Nasz kochany Papa”. W 2000 r. wziął udział w Jubileuszowej Pielgrzymce Narodowej do Rzymu. Gdy dowiedział się, że podczas nabożeństwa sprawowanego na Placu Świętego Piotra, w trakcie obrzędu składania darów, będzie mógł wręczyć Ojcu Świętemu swoją płytę, bardzo się ucieszył.
Na tę okoliczność przygotował sobie nawet krótką przemowę. Gdy nadeszła długo oczekiwana chwila, zbliżył się do papieża i powiedział: „Kochany Ojcze Święty, my niegodni, chcemy Ci wręczyć...”, na co Jan Paweł II odparł: „A dlaczego niegodni?”. W tym momencie wszyscy: papież, siedzący za nim kardynałowie, biskupi, a także sam Krawczyk, zaczęli się śmiać.
Pewnego razu trafił do więzienia. To było w Ameryce. Pił piwo pod jednym z klubów, gdy akurat przejeżdżała policja. Chwilę wcześniej kolega, który występował na scenie, poprosił go, aby przechował mu jointa. Funkcjonariusze prawdopodobnie jedynie pouczyliby artystę, że nie wolno spożywać alkoholu w miejscach publicznych i byłoby po sprawie, ale ten, usłyszawszy, że jeden z policjantów mówi po polsku, postanowił wręczyć i łapówkę.
Wyjął pięćdziesiąt dolarów i mówi: „Chłopaki, dajcie spokój”. Chłopaki jednak spokoju nie dali i zaprosili piosenkarza do radiowozu. W tym momencie przypomniał sobie, że ma w kieszeni jointa. Nie wiedział, co z nim zrobić, a nie chciał jeszcze większych kłopotów, więc postanowił go… zjeść.
W celi, do której trafił, przebywało trzydziestu mężczyzn, wśród nich był również Polak. Siedział skulony w kącie i co chwila wołał: „O Jezu, o Jezu!”, ponieważ jeden z Latynosów bił go po twarzy. Pan Krzysztof, będąc pod wpływem „zioła”, które właśnie zaczęło działać, pchnął bandytę na ścianę i postanowił się z nim „rozprawić”. Latynos zaczął krzyczeć: „Ratunku! Biją, biją!”. Pan Krzysztof został uznany za „niebezpiecznego” i przeniesiono go do pojedynczej celi.
Pod koniec marca Krawczyk został przewieziony do szpitala z powodu zakażenia COVID-19. W Wielką Sobotę, za pośrednictwem mediów społecznościowych, poinformował fanów, że pokonał koronawirusa i czuje się już dobrze: „Kochani! Jestem w domu! Do mojej sypialni wpadają dwa promyki słońca: wiosenny przez okno i Ewunia przez drzwi. Dziękuję za modlitwę i życzenia!”. Dwa dni później, w Wielkanocny Poniedziałek, nagle zasłabł. Żona wezwała karetkę, która zabrała go do szpitala Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Zmarł w szpitalu.
Wiadomość o śmierci legendy polskiej sceny muzycznej wstrząsnęła całą Polską. „Zawsze, kiedy rozmawiałem z Krzyśkiem, on mówił: Ty jesteś tenor, ja jestem baryton, więc właściwie sobie nie przeszkadzamy. Umawialiśmy się kiedyś, że może coś razem zaśpiewamy” – wspominał na antenie TVN24 Krzysztof Cugowski.
Dziś pogrzeb Krzysztofa Krawczyka. Pamiętajmy o nim w naszych modlitwach.
*Źródła: Książka „Życie jak wino”, aut. Krzysztof Krawczyk i Andrzej Kosmala, wyd. QM Music, TVN24, Facebook, Instagram