Najmocniejsze znaczenie Bożego Narodzenia
Kochamy atmosferę tych świąt, nawet jeśli w tym roku pandemia nie pozwala nam odczuć jej tak miło i intensywnie jak w ubiegłych latach. Pewnie przede wszystkim z tego powodu, że Boże Narodzenie kojarzy się nam bardzo z człowieczą czułością.
Kwilenie niemowlęcia, matczyna miłość. A także nieoczekiwany dramat, który mimo uparcie niezakładanej przez nas konieczności wydaje się mimo wszystko wpisany w naszą ludzką kondycję: nagły poród w grocie, wśród – jak zapisały nam chrześcijańskie apokryfy – postękiwań i oddechów bydląt.
Bez wątpienia jest coś przejmującego i rozczulającego w tym entourage’u. Nie powinien on jednak zakrywać najmocniejszego znaczenia Bożego Narodzenia, które u początków dziejów chrześcijaństwa tak dobitnie zostało wypowiedziane w Prologu Janowej Ewangelii: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. […] Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,1.14).
Ziemia: widownia spotkania twórcy ze stworzeniem
„Słowo”, czyli w oryginale Logos, oznacza po grecku także „myśl”, „rozum”, „sens”. Teologowie przez wieki wylali morze atramentu, by objaśnić te wspaniałe ewangeliczne zdania o narodzeniu Boga w człowieku.
W naszej epoce takie objaśnienia przychodzą może trudniej niż dawniej. Bo, jak pytał, wyrażając wątpliwość Joseph Ratzinger w swych odczytach radiowych z 1970 r., zebranych w książeczce Wiara i przyszłość:
„Czyż to jest możliwe: Bóg człowiekiem? Człowiek całkowicie ludzki, a zarazem przecież prawdziwy Bóg, wymagający dlatego właśnie wiary od wszystkich i po wszystkie czasy? Czyż nie przecenia się tutaj po prostu tego momentu z przeszłości? Czyż raz jeszcze nie ukazuje się obraz świata, którego już nie uznajemy.
Ziemia jako podstawa kosmosu, nad którym sklepiają się niebiosa w ten sposób, że Ziemia jest wprawdzie czymś najniższym i najmniej znaczącym, ale jest też właśnie fundamentem wszystkiego i dlatego tak oczywistą widownią spotkania twórcy ze swym stworzeniem?”.
Chrześcijaństwo niemądre i nieprzekonujące?
Inne religie też przecież uznają spotkanie boskości w człowieczeństwie za możliwe. Nie czynią jednak z takiego spotkania momentu decydującego o egzystencji każdego człowieka. Wcielenie Boga to punkt kulminacyjny w chrześcijaństwie.
Jednak „Logos stał się ciałem” w konkretnym czasie, miejscu, historyczno-kulturowych okolicznościach. Stał się Jezusem z Nazaretu. I wedle chrześcijan, którzy przyznawali to od samego początku dziejów Kościoła, miało to decydujący wpływ na ludzi, ale i na cały wszechświat.
Dziś owo przekonanie wielu zdaje się niemądre. Nawet jeśli nie odrzucają do końca religijnego obrazu świata, nie są skłonni przystać na chrześcijańską wiarę, wydającą się zbytnim uproszczeniem. Jako bardziej przekonujące ukazują się starożytne religijne tradycje Wschodu.
Jeden człowiek ośrodkiem całej historii?
Celnie zatem konstatuje Ratzinger, że coraz powszechniej nie do przyjęcia staje się podstawa chrześcijańskiego światopoglądu, iż „jeden jedyny człowiek ma być ośrodkiem całej historii, ma być rozstrzygnięciem losu całej ludzkości. Czy nie jest to naiwna pretensja epoki, która po prostu nie mogła jeszcze poznać do końca wielkości kosmosu, wielkości historii i świata?
Czyż nie ma tu raczej racji myśl indyjska, mówiąca o wielości awatarów Boga, o wcielonych zstąpieniach, w których ukazywał się w nowej postaci istotom czasowym jako wieczny, jednakże w ten sposób, że nie było w tym nic z samego Boga, z Jego niemożliwej do przewyższenia, jedynie wiążącej Go formy?
Myśliciele indyjscy nie wahają się uznać za wcielenie (awatara) Boga również Jezusa z Nazaretu, obok Kriszny, Buddy i wielu innych – wszyscy oni są „zjawiskami” Boga, są odbiciem w czasie tego, co wieczne. W każdym można dostrzec coś z Boga i wszyscy przybliżają Go nam, lecz żaden z nich nie „jest” Bogiem.
Stoją obok siebie jak barwy tęczy, na które można rozłożyć promień światła; nie wykluczają się, lecz wzajemnie na siebie wskazują. Jak pobożnie to brzmi i jak bardzo wydaje się zrozumiałe w przeciwieństwie do roszczenia wiary chrześcijańskiej, że Jezus jest Bogiem, prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem, że nie jest samym tylko zjawiskiem, lecz bytem tego, co wieczne, dzięki któremu Bóg radykalnie i nieodwołalnie wiąże się ze światem”.
Co to znaczy wierzyć po chrześcijańsku
Czy jednak religijne doświadczanie awatarów boskości istotnie przewyższa to, co zawiera w sobie wiara chrześcijan? Pytanie o jedyność i niepowtarzalność Wcielenia Boga w Jezusie odnosi właściwie do próby odsłonięcia tego, co w wierze w Chrystusa nie jest tylko miłym sercu entouragem, ale kwestią najważniejszą.
Do owej kwestii odnoszą się właśnie zdania z Prologu Janowej Ewangelii. Dlatego chrześcijanie mogą utrzymywać, jak zapisał Ratzinger w swym słynnym Wprowadzeniu w chrześcijaństwo, że „wierzyć po chrześcijańsku, to znaczy zawierzyć sensowi, który utrzymuje mnie i cały świat; przyjąć wiarę jako bezpieczny grunt, na którym mogę stanąć bez obawy.
Mówiąc w języku bardziej tradycyjnym, moglibyśmy powiedzieć: wierzyć po chrześcijańsku znaczy pojmować nasze istnienie jako odpowiedź na Słowo, Logos, które wszystko utrzymuje i ogarnia. Oznacza to zgodę na to, że sens, którego nie możemy sami nadać, lecz który tylko możemy przyjąć, już nam został darowany tak, iż wystarczy go przyjąć i mu się powierzyć”.
Stworzenie świata nie dało Bogu spełnienia
Układność teologicznych fraz nie powinna nam przesłaniać dramatu, który próbuje nam przekazać jeden z najbardziej niepokojących teologów współczesnych. Przywoływanej przez niego odpowiedzi na „Logos stający się z człowiekiem” nie warto bowiem odczytywać jako abstrakcyjnego teologicznego banału.
Ratzinger próbuje nam przypomnieć, że chrześcijańskie pojmowanie Wcielenia nie może być tym samym, co zetknięcie z awatarami boskości, o którym opowiadania znajdujemy w innych religijnych tradycjach. Nie może nim być, bo pierwotnym sensem rozpoznawanym w wierze chrześcijan nie jest nic innego, jak pragnąca wzajemności miłość.
Z tej właśnie miłości Bóg powołał do istnienia świat. Ale samo istnienie świata nie dało jeszcze Stwórcy spełnienia w miłosnej wzajemności, jakiej pragnął. By takie spełnienie mogło się wydarzyć, Bóg wyszedł na spotkanie z kimś, kim chciał z miłości być od zawsze – człowiekiem.
Wiara w to, że Logos, który był u Boga, stał się w Jezusie z Nazaretu zniszczalnym, choć również zmartwychwstającym ciałem, to nic innego, jak odpowiedź kochającej osoby na uprzedzającą miłość innej osoby, w której zawiera się obietnica całkowicie spełnionego spotkania.
Odkrycie Boga w obliczu człowieka
Dlatego, jak pisze Ratzinger, we Wprowadzeniu w chrześcijaństwo, Logosem czyli, „Sensem świata jest Ty, oczywiście tylko to, które samo nie jest czymś problematycznym, lecz jest oparciem dla wszystkiego, nie wymagającym żadnego innego oparcia.
W ten sposób wiara jest znalezieniem jakiegoś ty, które jest dla mnie oparciem i które w całym niespełnieniu i ostatecznej niespełnialności ludzkich spotkań obdarza obietnicą niezniszczalnej miłości, jaka nie tylko pragnie wieczności, ale ją zapewnia.
Wiara chrześcijańska żyje tym, że nie daje sensu obiektywnego, lecz że ów Sens zna mnie i kocha. I że mogę mu się powierzyć z gestem dziecka, które wie, iż w matczynym ty zawiera się odpowiedź na wszystkie jego pytania.
Wiara, zaufanie i miłość są ostatecznie czymś jednym i wszelkie treści, wokoło których wiara się obraca, są tylko skonkretyzowaniem owego zwrotu, jaki wszystko obejmuje, owego wierzę w Ciebie, owego odkrycia Boga w obliczu człowieka – Jezusa z Nazaretu”.
Czy naprawdę Bóg stał się człowiekiem?
Zaufanie odsłaniające się w matczynym „ty” wprost prowadzi nas z wyżyn teologicznych rozważań do czułości, którą tak bardzo ukochaliśmy i kochamy w świętowaniu Bożego Narodzenia.
Jednak szczególnie w czasie pandemii zauważamy też, że owa czułość, choć tak cudowna, nie jest w stanie do końca zakryć niespełnienia wpisanego w naszą człowieczą kondycję. Czujemy się niepewni. Stajemy się wątpiący.
Nie potrafimy odpowiadać z wiarą, która w chrześcijaństwie nie jest przede wszystkim pewnością wiedzy, lecz dziecięcym zaufaniem ukochanej osobie. I pytamy raz jeszcze: czy naprawdę Bóg stał się człowiekiem?
Wedle Ratzingera nie wolno nam obchodzić tego pytania.
Pozwalamy Bogu stać się ciałem w nas
Właśnie w tym czasie powinniśmy raz jeszcze się z nim poważnie zmierzyć. Jak czytamy we Wprowadzeniu w chrześcijaństwo, „człowiek wierzący będzie zawsze przeżywać ową ciemność, w której pokusa niewiary otacza go niczym posępne, zamknięte więzienie, podczas gdy obojętność świata, który toczy się dalej bez zmiany, jakby się nic nie stało, zdaje się tylko szydzić z jego nadziei.
Czy to naprawdę Ty? To pytanie powinniśmy stawiać nie tylko ze względu na uczciwość myślenia i odpowiedzialność rozumu, ale także na mocy wewnętrznego prawa miłości, która pragnie coraz bardziej poznawać, komu oddała swe przyzwolenie, ażeby Go móc więcej kochać.
Czy to naprawdę Ty? – wszystkie rozważania [teologiczne] są ostatecznie podporządkowane temu pytaniu i obracają się wokół zasadniczej formy wyznania: Wierzę w Ciebie, Jezusa z Nazaretu, jako w sens (Logos) świata i mojego życia”.
Mierząc się z naszą niepewnością miłości, pozwalamy Bogu stać się ciałem w nas samych. W tym tkwi najgłębszy sens wiary jako zaufania Drugiemu.
Cytaty w tekście z „Wiary i przyszłości” w tłumaczeniu Piotra Waszczenki; z „Wprowadzenia w chrześcijaństwo” w tłumaczeniu Zofii Włodkowej.