„Zostało mi najprawdopodobniej 7-8 miesięcy życia… Nie chciałem być leczony w prywatnym szpitalu, lecz w szpitalu dla biednych, dla moich peruwiańskich braci, bo przecież składałem ślub ubóstwa. Jak mogłem być leczony w szpitalu dla bogatych? To by była niekonsekwencja”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ksiądz chory na raka
Emmanuelle Cueto Ramos pochodzi z Meksyku i jest księdzem. Ale dawniej był członkiem gangu i graficiarzem. Dziś ma 30 lat, należy do Misjonarzy Apostołów Słowa i pracuje w Peru. Jest także miłośnikiem liturgii, a w ostatnich latach mocno angażował się w media społecznościowe. Niektórzy nazwaliby go internetowym influencerem.
Czytaj także:
Franciszek spotkał się z chorą na raka Marysią. “Miłość rodziców osiąga nieosiągalne”
Ks. Emmanuelle ma zdiagnozowanego raka oka, ale wiosną tego roku z powodu pandemii nie mógł zostać poddany kuracji. Gdy w końcu trafił do kliniki, okazało się, że ludzkimi siłami nie da się go wyleczyć.
Jednak Emmanuelle wie, że cierpienie stanowi najkrótszą drogę do nieba. Od tego czasu ksiądz z nieuleczalnym rakiem dzieli się z ludźmi świadectwem wiary i nadziei. Chory misjonarz opowiedział nam o swoim stanie zdrowia:
Świadectwo śmiertelnie chorego misjonarza
Półtora roku temu poczułem coś dziwnego w prawym oku. Myślałem, że to z powodu zmęczenia, bo właśnie wtedy poproszono mnie o współpracę z seminarium na stanowisku wicerektora nowicjatu. Miałem także uczyć. Stres był wielki, gdyż jednocześnie pełniłem funkcję kapelana sióstr w naszej wspólnocie.
Pod koniec stycznia 2020 roku udałem się do Stanów Zjednoczonych, do Oklahomy, i podczas jednej z mszy poczułem, że moje prawe oko się zamyka, było zaognione. Kiedy więc wróciłem do Peru, udałem się do szpitala, zrobiono mi ultrasonografię i znaleziono w oku raka.
Zrobiono wtedy tomografię i przekonałem się, że rak nie znajdował się w oku, lecz w kościach sitowej i klinowej, czyli zajmował wewnętrzną część czaszki i część oka. Gdy rozpocząłem leczenie, przyszła pandemia i zamknięto wszystkie szpitale. Zajmowano się jedynie przypadkami COVID-19.
Zostałem bez leczenia, oko bardzo mi spuchło, miałem bardzo silne bóle, do tego stopnia, że musiałem zażywać morfinę.
Przeczekałem marzec, kwiecień, maj, aż do czerwca, z nadzieją na leczenie. Lecz w lipcu straciłem wzrok w prawym oku. A w szpitalu musiałem czekać do 19 sierpnia. Pięć miesięcy w oczekiwaniu na operację!
Pojawiły się inne problemy. Ponieważ nie byłem zameldowany w Peru, nie miałem tu ubezpieczenia zdrowotnego. Nie chciałem być leczony w prywatnym szpitalu, lecz w szpitalu dla biednych, dla moich peruwiańskich braci, bo przecież składałem ślub ubóstwa. Jak mogłem być leczony w szpitalu dla bogatych? To by była niekonsekwencja!
Leczono mnie w Narodowym Szpitalu Arcybiskupa Loayza. W Narodowym Instytucie Chorób Nowotworowych powiedziano mi, że mój nowotwór jest łagodny, ale bardzo szybko rośnie i że powinienem zostać poddany operacji w Szpitalu Loayza, gdyż tam zajmowano się niezłośliwymi nowotworami.
Zoperowano mnie więc tam. Pierwsza operacja miała miejsce 5 września, następnie poddano mnie kolejnej, większej, trwającej 13 godzin – lekarz stwierdził, że nowotwór zaatakował bardzo niebezpieczne miejsce, naciskał na bardzo ważne naczynie, na prawą tętnicę szyjną wewnętrzną i dlatego do dzisiaj z prawej strony krew nie płynie do głowy. I nic więcej z tym nie można zrobić.
Moja lewa tętnica szyjna wykonuje całą pracę. Lekarz przyznał, że nie potrafi wyjaśnić, w jaki sposób moja lewa tętnica szyjna automatycznie przejęła całą pracę na siebie. Zostałem poddany trzeciej operacji, odbudowującej.
Wypisano mnie ze szpitala i powiedziano mi, że muszę poddać się lekarskiej kontroli. Lekarz wówczas stwierdził: „Coś mnie tu niepokoi, skieruję cię na badanie immunohistochemiczne, aby zbadać, czy zapalenie nie jest wynikiem infekcji”. Wynik badań wykazał, że nowotwór, który miał być łagodnym, jest złośliwy.
Zdiagnozowano więc u mnie „nowotwór twarzy trzeciego stopnia”.
Czytaj także:
Uśmiech w obliczu śmierci. Ta młoda karmelitanka odeszła do Pana w opinii świętości
Jak będzie wyglądać leczenie?
„Lekarz sugeruje, aby zapewniono mi dobrą jakość życia. A więc jedyne, na co mogę liczyć, to opieka paliatywna.
Przede wszystkim nie ma dla mnie lekarstwa. Lekarze twierdzą, że być może z powodu tego, jak mój nowotwór znów się rozwija, zostało mi najprawdopodobniej 7 czy 8 miesięcy życia. W medycznych kalkulacjach. Z chrześcijańskiej perspektywy, kto to wie?
Oby Pan pozwolił mi ofiarować to wszystko Jemu. Ofiaruję to przede wszystkim za moje zbawienie. I za jedność Fraterni Apostołów Misjonarzy Słowa. I za Kościół – za to co się w Kościele dzisiaj dzieje.
Czy podczas tej drogi krzyżowej czułeś miłość Boga?
Absolutnie. Czuję się pogodzony, gdyż coś mi jest zabierane, ale otrzymuję coś w zamian. Mam doświadczenie pokoju podczas sprawowania mszy. Największym znakiem obecności Boga jest pokój!
„Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę”. Jezus mówi: „Gdy wejdziecie do jakiegoś domu, najpierw mówcie: Pokój temu domowi”. Jezus objawia się swoim uczniom, mówiąc: „Pokój z wami”. Znakiem obecności Boga w jakimś miejscu jest pokój. Gdzie jest pokój, tam jest Pan.
Te kilka miesięcy życia, które ci zostały: uważasz to za wyrok?
Nie. Wolę na to patrzeć jak na krótkie duszpasterstwo świętości. I dopóki Bóg mi pozwoli, chcę żyć pełnią. Postaram się żyć szczęśliwie, z uśmiechem na ustach. Postaram się żyć w świętości i tak chcę dotrzeć do nieba.
Czytaj także:
Ksiądz Michał z onkologii. Dzielny wojownik, który odszedł w opinii świętości