separateurCreated with Sketch.

„Dla mnie to kandydat na ołtarze”. O ks. Kaczkowskim opowiada reżyser filmu „Śmiertelne życie”

JAN KACZKOWSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„Przez miłość patrzył na ludzi. Żył tym, w co wierzył. Jestem przekonany, że Bóg przemawiał jego ustami. Dla mnie to jest kandydat na ołtarze” – mówi o ks. Janie Kaczkowskim Tadeusz Pawlicki.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Choroba, cierpienie, śmierć. W pierwszych dniach listopada nasze myśli szczególnie krążą wokół tych, co odeszli. O ks. Janie Kaczkowskim, który ze względu na swą chorobę sam siebie nazywał „onkocelebrytą”, opowiada Tadeusz Pawlicki, reżyser filmu „Śmiertelne życie”.

Katarzyna Szkarpetowska: Ks. Jana poznał pan podczas pracy nad filmem „Śmiertelne życie”, którego jest pan pomysłodawcą i reżyserem, czy poznaliście się wcześniej?

Tadeusz Pawlicki*: Pracuję w telewizji jako operator. Ks. Jan był gościem jednego z odcinków programu „Pytanie na śniadanie” – wtedy go poznałem. Wcześniej o nim nie słyszałem. Po emisji programu podszedłem i zapytałem, czy zgodziłby się, żebym zrobił o nim film.

Tak od razu?

Tak (śmiech). Uznałem, że taki film powinien powstać. Powiedział, że zgodzi się, ale pod warunkiem, że scenariusz przypadnie mu do gustu, że wymyślę coś, co jemu się spodoba.

„Śmiertelne życie”. Film o ks. Kaczkowskim 

Jak rodził się pomysł na film?

Zacząłem śledzić wypowiedzi Jana w mediach, przyglądać się temu, co robi i co dzieje się wokół niego. Zdałem sobie wtedy sprawę, że on z jednej strony jest blisko śmierci – praca w hospicjum, własna choroba, a z drugiej, że żyje pełnią życia. Mówił o sobie, że z powodu swojej choroby stał się „onkocelebrytą”. Pomyślałem wtedy o moim synu, Antku, który z kolei unikał fleszy, wypowiedzi w mediach itp. Skojarzyły mi się te dwie postaci. Jan miał pokazać Antoniemu swoją pracę w hospicjum. Antoni pokazał ks. Janowi pracę na planie filmowym i w teatrze.

Podczas premiery filmu w Pucku ksiądz powiedział, że „Śmiertelne życie” to film o dwóch mężczyznach, z których jeden próbuje nie być celebrytą, a drugi przez przypadek się nim stał.

Jan jest (nie mogę mówić „był”, nie mogę przyzwyczaić się, że go tu nie ma) trochę starszy od Antka, ale to generalnie to samo pokolenie. W tamtym czasie Antek przygotowywał się do pracy w serialu „Czas honoru”. W scenariuszu o powstaniu było dużo o śmierci. Zaproponowałem Janowi, że to Antek będzie z nim rozmawiał w filmie. Kiedy Jan poznał szczegóły, zgodził się natychmiast. Po kilku dniach zadzwonił do mnie i powiedział: „Krzysztof Zanussi też chce robić film”. „O kurcze” – pomyślałem. „To ja odpadam”. Wtedy poprosiłem Jana, aby wysłał panu Krzysztofowi to, co ja napisałem. Okazało się, że reżyser uznał mój pomysł za wart realizacji i po jakimś czasie się wycofał.

Śmierć, choroba, hospicjum 

Przed kamerą ks. Jan czuł się dobrze?

Powiedziałbym, że znakomicie. Naprawdę czuł kamerę, mikrofon. Nawet podejrzewałem, że w seminarium miał jakieś zajęcia z aktorstwa – potrafił stwarzać dramaturgię, mówić ciszej, głośniej… Moja mama, Barbara Rachwalska, która była aktorką, mawiała, że księża w pewnym sensie są aktorami, bo występują przed wiernymi, a to także publiczność, i że powinni umieć występować. I Jan potrafił. Dramaturgia jego wypowiedzi była na poziomie aktorskim, zdecydowanie!

Jak przebiegały prace nad „Śmiertelnym życiem”. Z tego, co wiem, trwały dwa lata.

Prace nad filmem rzeczywiście trwały długo, a to dlatego, że umówienie się na zdjęcia, zgranie wolnych terminów Jana i Antka nie zawsze było proste. Zdarzyło się na przykład, że zbliżały się zdjęcia do „Czasu honoru”. Wybrałem kilka scen, w których grał Antek, takich bardziej dramatycznych, w których bohaterowie stykali się ze śmiercią, a Jan zniknął. Nie odpowiadał ani na maile, ani na telefony. Nie wiedziałem, co się stało. Okazało się, że wyjechał do Armenii. Innym razem przyjechaliśmy do Łodzi na plan zdjęciowy „Komisarza Alexa”, a Jan w tym czasie zorganizował kazanie u dominikanów.

Były jakieś problemy? 

Zdenerwowało mnie, że podczas zajęć w hospicjum Jan praktycznie zakazał nam uczestniczenia w jego spotkaniach z chorymi, rejestrowania kamerą tych momentów, gdy udziela im sakramentów czy z nimi rozmawia – zgodził się jedynie na nagrywanie dźwięku. Potem zdałem sobie sprawę, że on bardzo dobrze to wyreżyserował, bo właśnie bycie na zewnątrz, słuchanie z zewnątrz było bardziej wymowne, pozostawiało większą przestrzeń dla wyobraźni. Pamiętam, przyszedł też taki moment, gdy teoretycznie zamknęliśmy już zdjęcia, a mi czegoś brakowało. Powiedziałem o tym Janowi, a on na to, że coś wymyślimy. I zaprosił nas, już poza czasem zdjęciowym, w Bieszczady, do swojego przyjaciela. Był wyluzowany, wypoczęty… I tam zostały poruszone te kwestie, które z mojego punktu widzenia były istotne. Między bohaterami nawiązał się taki kontakt, który był potrzebny do filmu.


PACJENT W SZPITALU
Czytaj także:
Instrukcja obsługi choroby według ks. Jana Kaczkowskiego

 

„Przez miłość patrzył na ludzi”

Rozmawiał pan z synem o tym, co spotkanie z ks. Janem w nim zostawiło?

Rozmawiałem. Wydaje mi się, że spotkanie z Janem w jakimś sensie Antka zmieniło. Było dla niego tak ważne, że chyba nawet do końca nie chciał przyznać jak bardzo… Zaprzyjaźnili się.

Jakiego Jana chciał pan pokazać w filmie?

W filmie postać Jana została pokazana poprzez to, co mówi i robi, nie zajmowałem się praktycznie jego chorobą.

W filmie pada wiele słów o miłości, m.in. takie zdanie: „Każdy, kto kocha, ma cząstkę Boga”.

To, co Jan robił, wiązało się z miłością. On poprzez miłość patrzył na ludzi. Żył tym, w co wierzył. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to górnolotnie, ale jestem przekonany, że Bóg przemawiał jego ustami. Dla mnie to jest kandydat na ołtarze.



Czytaj także:
Ks. Kaczkowski: Wszyscy jesteśmy zdiagnozowani na śmierć. I co z tym zrobisz?

 

Śmierć ks. Kaczkowskiego

Zdarzyło się panu dyscyplinować ks. Jana na planie?

(Śmiech). No może pojawiło się coś w tym rodzaju. Ale proszę nie zapominać, że on był dyrektorem, szefem, zawsze trochę czułem przed nim respekt.

Ks. Jan zmarł dwa dni po premierze telewizyjnej „Śmiertelnego życia”.

Jego śmierć była dla mnie szokiem, naprawdę. Cały czas miałem nadzieję, że on z tego wyjdzie. Że Pan Bóg dał mu jakąś misję, która co prawda realizuje się poprzez chorobę, ale że jednak będzie żył. Ostatni raz widzieliśmy się na warszawskiej Pradze, w hoteliku, przyjechał na nagranie audycji radiowej dla Trójki.

Jest żal, że już się z nim nie spotkam. Bardzo żałuję czegoś jeszcze, mianowicie – długo nosiłem się z zamiarem, żeby namówić Jana na nagranie epizodu w „Czasie honoru”. Gdy wreszcie zebrałem się i go o to zapytałem, odpowiedział: „Czemu nie?”. Niestety, okazało się, że zdjęcia były już zaplanowane.


JAN KACZKOWSKI
Czytaj także:
Ks. Jan Kaczkowski? Nigdy wcześniej nie poznałam takiego gościa

*Tadeusz Pawlicki – operator filmowy, reżyser filmu „Śmiertelne życie” o ks. Janie Kaczkowskim, tata Antoniego Pawlickiego
**Wywiad pochodzi z książki K. Szkarpetowskiej „Jego portret. Opowieść o ks. Janie Kaczkowskim”, Esprit
***Tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.