Nie ma żadnego znaczenia czy jesteś wierzący czy nie. Pogląd na sprawę aborcji sprowadza się do odpowiedzi na dwa pytania. Odpowiedz i przekonaj się.
Nie ma żadnego znaczenia, czy jesteś katolikiem czy nie
Nie ma najmniejszego znaczenia, czy wyznajesz jakąkolwiek wiarę czy nie. Zupełnie nieistotne są w tym momencie jakiekolwiek twoje przekonania polityczne, ekonomiczne, jakikolwiek światopogląd. Oczywiście, że te sprawy są dramatycznie trudne, skomplikowane, bolesne i rodzą wiele pytań, a jeszcze więcej emocji. Ale ostatecznie pogląd na sprawę aborcji sprowadza się do odpowiedzi na dwa pytania.
Przeczytaj je i odpowiedz na nie sine ira et studio (dosł. bez gniewu i uczenie, czyli na spokojnie, skupiając się na racjonalnym myśleniu, a nie na emocjach).
Zanim jednak przejdziemy do tych dwóch pytań, musimy ustalić jedną rzecz. A mianowicie, czy uznajesz istnienie czegoś takiego jak prawa człowieka? Żebyśmy mieli jasność o czym mówimy, posłużę się ich definicją ze strony Amnesty International:
Prawa człowieka to podstawowe normy przysługujące każdemu z nas wynikające z samego faktu bycia człowiekiem np.: prawo do życia, wolność słowa, zrzeszania się, czy prawo do edukacji. Źródłem wszystkich praw i wolności jest godność każdego człowieka. Prawa człowieka mają charakter: powszechny (są takie same dla każdego człowieka niezależnie od wyznawanych wartości, poglądów czy religii); przyrodzony (istnieją niezależnie od woli władzy czy przepisów prawa, państwo jedynie tworzy system ich ochrony); niezbywalny (żadna władza nie może nam ich odebrać, nie można się ich zrzec); nienaruszalny (istnieją niezależnie od władzy i nie mogą być przez nią dowolnie regulowane); naturalny (posiadamy je z racji godności osobowej, człowieczeństwa, a nie z powodu czyjejś decyzji czy nadania); niepodzielny (wszystkie stanowią integralną i współzależną całość).
To co? Uznajesz istnienie praw człowieka czy nie? Ponieważ ja uznaję, to uważam, że masz prawo ich nie uznawać (taki paradoks). Ale w takim wypadku nie czytaj dalej, bo i tak nie mamy o czym rozmawiać. Nie dlatego, że „strzelam focha”, ale dlatego, że brak nam wspólnego gruntu pojęciowego, na którym moglibyśmy stanąć, by rozpocząć rozmowę. Uznajesz? To przechodzimy do dwóch pytań, odpowiedź na które rozstrzyga sprawę słuszności poglądów na temat aborcji.
Pytanie nr 1:
Czy jeden człowiek ma prawo pozytywnym aktem woli (czyli po ludzku mówiąc: chcąc bezpośrednio tego, o czym akurat decyduje) zadecydować o uśmierceniu drugiego człowieka z jakiegokolwiek powodu?
Odpowiedź na to pytanie „musi” brzmieć: NIE. Dlaczego niby „musi”? Dlatego, że jeśli uznamy, że istnieje nawet tylko jeden powód, by przyznać komukolwiek prawo do uśmiercenia drugiego człowieka, to nie damy już rady obronić tej – na razie nawet jednopunktowej – listy przed dowolnym (aż do granic absurdu) jej poszerzaniem.
Jeśli uznam, że istnieje jakikolwiek powód, dla którego miałbym prawo zdecydować pozytywnym aktem woli, że ktoś ma umrzeć, to nie istnieje argument, który mógłby mnie powstrzymać przed stwierdzeniem, że każdy następny powód, jaki sobie wymyślę, też jest dobry. Na przykład taki, że ktoś mi się nie podoba albo śmierdzi mu z buzi, albo cokolwiek.
To nie znaczy, że rodzice (zwłaszcza mamy) dzieci z letalnymi wadami rozwojowymi nie stają w sytuacjach straszliwych, że nie cierpią nie do wyobrażenia, czy że to ich cierpienie jest nieistotne. Ale jeśli przyjmiemy, że z jakiegokolwiek powodu jeden człowiek może uznać, że ma prawo zabić drugiego człowieka, to granica jaką chcielibyśmy potem postawić procederowi dodawania kolejnych powodów będzie już zawsze umowna, a więc w taki czy inny sposób możliwa do przesunięcia.
Uwaga dodatkowa do pytania nr 1:
To dziwne sformułowanie „pozytywny akt woli” jest istotne i potrzebne. Bo na przykład w przypadku, kiedy zagrożone jest życie matki i dla jego uratowania konieczne jest dokonanie aborcji, to nie kłóci się to z udzieloną przez nas przed chwilą odpowiedzią. Dlatego że w takich wypadkach śmierć dziecka nie jest „chciana” – tzn. nie jest zamierzonym celem działania, jakie podejmujemy, ale jego (jakkolwiek okropnie to nie brzmi) efektem ubocznym. Nasza decyzja wyrażona pozytywnym aktem woli dotyczyła ratowania życia matki, nie uśmiercenia dziecka. Śmierć dziecka okazała się nieunikniona, ale nie była naszym bezpośrednim celem.
Ponieważ w oczywisty sposób matce przysługują te same prawa co dziecku – a pośród nich jako pierwsze prawo do życia – nikt nie ma prawa od niej wymagać, aby zrezygnowała ze swojego prawa do ratowania życia dla ratowania dziecka (nawet gdyby jego uratowanie było rzeczywiście możliwe w tej sytuacji). Nikt nie może jej tego narzucić, bo byłoby to sprzeczne z prawami człowieka i naturalnym prawem moralnym. Inna rzecz, że ona jedna jedyna może w sposób wolny podjąć decyzję o zaryzykowaniu swojego życia dla ratowania życia dziecka, ale to już nazywa się heroizmem i zależeć może tylko od niej.
Pytanie nr 2:
Kiedy człowiek „zaczyna być” człowiekiem? Inaczej: Czy zygota/zarodek/embrion/płód jest człowiekiem od samego początku (i co miałoby być tym początkiem?), czy staje się nim dopiero w jakimś późniejszym momencie?
Tu odpowiedź znów „musi” brzmieć: Człowiek (także w fazie zygoty/zarodka/embrionu/ płodu) jest człowiekiem od samego początku, za który to początek należy uznać moment poczęcia (precyzyjnie: moment połączenia gamet męskiej i żeńskiej w procesie zapłodnienia – niezależnie od tego, czy dokonuje się ono w sposób naturalny czy in vitro).
Dlaczego tak „musi” brzmieć ta odpowiedź? Z tych samych powodów, co w przypadku odpowiedzi na pierwsze pytanie. A mianowicie: Moment połączenia gamet to moment „powstania zygoty, czyli komórki zawierającej pełny genotyp człowieka”. Jeśli chcielibyśmy przesunąć ten moment choćby o jeden etap podziału mitotycznego, to będzie on już umowny. A skoro będzie umowny, to będzie możliwy – w imię dowolnych racji i dowolnymi sposobami – do przesunięcia w dowolnie odległą przyszłość aż do absurdu.
Jeśli nie uznamy, że to, co powstaje w momencie połączenia gamet jest już człowiekiem, to nie znajdziemy przekonującego argumentu za tym, by nie twierdzić, że jego bycie człowiekiem warunkuje dopiero osiągniecie przez organizm jakichś zdolności, potencji, możliwości czy cech – na przykład, że człowiekiem nie jest dopiero ośmiolatek, który potrafi dodawać w zakresie stu.
Résumé:
A zatem istota poglądu na temat aborcji każdego logicznie myślącego człowieka uznającego istnienie naturalnych praw człowieka sprowadza się do następującego rozumowania:
Przesłanka pierwsza: Nikt nie ma prawa pozytywnym aktem woli zadecydować o uśmierceniu drugiego człowieka z jakiegokolwiek powodu. To znaczy: Każdy człowiek ma niezbywalne prawo do życia.
Przesłanka druga: Człowiek jest człowiekiem od momentu poczęcia.
Wniosek: Nikt nie ma prawa zadecydować pozytywnym aktem woli o uśmierceniu poczętego człowieka z jakichkolwiek powodów, w jakichkolwiek okolicznościach na jakimkolwiek etapie jego życia.
q.e.d.
Uwagi dodatkowe:
- Jak widać, nie ma potrzeby (i dodam, że wręcz nie należy) używać jakichkolwiek argumentów związanych z jakąkolwiek wiarą czy religią, by dojść do powyższego wniosku. A zatem pogląd na temat aborcji nie jest kwestią religijną.
- Dla każdego rozumnego człowieka oczywistym jest, że sytuacja, w której znajduje się matka (rodzice) każdego dziecka z letalnymi wadami rozwojowymi jest dramatyczna w najgłębszym i najgorszym tego słowa znaczeniu i że należy im się wszelka możliwa pomoc. Nie pozwala to jednak zawiesić moralnej obowiązywalności powyższego rozumowania, bo podstawowe naturalne prawa moralne nie zależą od okoliczności (jakkolwiek brutalnie to nie brzmi).
- Katolik jako człowiek wierzący w swojej wierze znajduje „dodatkową motywację”, by uznawać prawdę o niedopuszczalności aborcji i bronić jej (znów: niezależnie od okoliczności). Tej „dodatkowej motywacji” poświęcimy pewnie osobny tekst. Ale jest ona „dodatkowa”, to znaczy: faktycznie niekonieczna. Wniosek z powyższego rozumowania całkowicie wystarcza.
Read more:
W tym wideo prymas Polak prosi, byśmy nie pogłębiali podziałów
Read more:
Jej babcia namawiała mamę na aborcję. Jednak dzięki Maryi wydarzył się cud… [wywiad]