O swojej zawiłej drodze powołania od diskdżokeja do wstąpienia do zakonu i wyjazdu na misje do Kolumbii opowiada polski pallotyn ks. Jan Robert Adamowicz, od wielu lat pracujący jako misjonarz w Ameryce Łacińskiej.Justyna Zuń-Dalloul (KAI): Czy to prawda, że przed wstąpieniem do pallotynów zarywał ksiądz noce, pracując jako menadżer w nocnym klubie?
Ks. Jan Robert Adamowicz: Tak, to prawda. Po maturze przez 5 lat udzielałem się jako diskdżokej w moim rodzinnym Białymstoku i w Warszawie.
Jak to się stało, że z branży rozrywkowej trafił ksiądz do wspólnoty pallotynów? Wydawałoby się, że to dwa różne światy. Czy znajomi się nie dziwili? Jak tę decyzję przyjęła rodzina? Niezbyt często się zdarza, że ktoś zamienia dyskotekę na zakon.
Rodzina zawsze stała za mną, wspierała mnie. Kiedy wstępowałem do pallotynów, już zmarł mój tatuś. Ale mama codziennie towarzyszyła mi modlitwą różańcową, a cała rodzina, bliższa i dalsza, wspierała mnie na różne sposoby. Niektórzy znajomi dziwili się, ale jeśli moja decyzja wzbudzała zaskoczenie, to wystarczy zajrzeć do Pisma Świętego, a zwłaszcza do Nowego Testamentu. A tam znajdziemy dużo takich niezwykłych sytuacji: Mateusz – celnik, Maria Magdalena – prostytutka, Zacheusz – poborca podatkowy, Andrzej, Jan, Jakub – rybacy. Wyznawcy Chrystusa reprezentowali najróżniejsze zawody.
Ja sam uczyłem się najpierw w Zasadniczej Szkole Odzieżowej w Białymstoku, na kierunku krawiectwo przemysłowe, a potem skończyłem Technikum Odzieżowe z tytułem projektanta mody.
Natomiast to, że wybrałem drogę zakonną, nie stało się nagle. Powiedziałbym nawet, że to kiełkowało we mnie od dzieciństwa. Wielką rolę w moim życiu oraz w tym, że dojrzałem do wyboru takiej a nie innej drogi, odegrał ks. Edward Kąkol, który był moim katechetą.
Jaką rolę odgrywa wiara w życiu księdza?
Wiara nie tylko w moim, ale w życiu każdego człowieka jest bardzo ważna. A jeśli mam mówić o sobie, to jest ona fundamentem mojego życia. I to właśnie ten fundament jest bardzo ważny. To tak samo, jak się buduje dom. Fundament musi być, bo w przeciwnym wypadku dom się zawali. Podobnie jest z wiarą. Dla mnie oznacza ona przestrzeń lub miejsce, gdzie rozwijam swoją więź z Bogiem.
Na misjach przekazuje się wiarę, często niosąc codzienną pomoc, która nawet bezpośrednio nie jest związana z Ewangelią. Czyli na przykład wstawienie komuś drzwi, wsparcie podstawowymi produktami żywnościowymi czy lekarstwami, tak jak to robimy obecnie w przeżywającej kryzys humanitarny Wenezueli czy w dzielnicach nędzy w Kolumbii. Oczywiście podstawą naszej pracy jest katecheza, udzielanie sakramentów.
A jak to się stało, że wybrał ksiądz akurat pallotynów?
Trafiłem na trzydniowe rekolekcje do Ołtarzewa, gdzie znajduje się pallotyńskie seminarium duchowne. Pozostawiły one we mnie jakiś plon. Utrzymywałem kontakt ze zgromadzeniem, a po jakimś czasie zdecydowałem się wstąpić właśnie do niego.
Zakonnicy zachwycili mnie misjami, wykonywaną na nich pracą i jej owocami. A efekty pracy polskich misjonarzy są widoczne na przykład w Afryce. Proszę sobie wyobrazić, że obecnie na tym kontynencie już prawie nie ma pallotynów. Afryka już tak bardzo nie potrzebuje księży z Polski, ponieważ jest tam wiele miejscowych powołań. To jest właśnie jeden z wymiernych skutków pracy mojego zakonu: dawanie pozytywnego przykładu, wzbudzanie powołań.
Kiedyś zapytałam księdza, czy do należy zwracać się do was “księże” czy raczej “ojcze” i dostałam odpowiedź, że formą prawidłową jest “ksiądz”. Dlaczego, skoro jesteście wspólnotą zakonną?
Dlatego że formację duchową otrzymujemy jako księża. W Kościele katolickim są trzy podstawowe postaci formacji duchowej: zakonnicy, księża diecezjalni, stowarzyszenia – tu mieszczą się pallotyni i zgromadzenia zakonne. Dlatego jesteśmy określani terminem księża. Trzecia formacja to właśnie zakony.
Jako misjonarz pracuje ksiądz w Ameryce Łacińskiej.
W roku 2013, po ukończeniu Centrum Formacji Misyjnej, skierowano mnie do Wenezueli. Spędziłem tam trzy lata. Pracowałem krótko na prowincji, a potem rok i 9 miesięcy w Caracas, w dzielnicy Montalban, gdzie swoją parafię mają polscy pallotyni. Z kolei w Kolumbii jestem już prawie cztery lata.
No właśnie, czy istnieje jakaś różnica między tymi krajami? Sąsiadują przecież ze sobą, a granica między nimi wynosi aż 2219 km. Czy są to podobne czy dwa zupełnie odmienne światy?
Wenezuela była kiedyś bogatym krajem. Jeszcze w latach osiemdziesiątych ub. wieku był on celem emigracji zarobkowej Kolumbijczyków. Gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych prezydentem został tam Hugo Chávez, Wenezuela weszła na drogę komunizmu, a następca Chaveza – Nicolás Maduro, który sprawuje władzę od 2013 roku, wprowadził tam dyktaturę.
Kiedy Wenezuela była u szczytu swojego rozkwitu gospodarczego, Kolumbia należała do najbiedniejszych państw świata, podupadła gospodarczo i borykała się z wojną domową. Był to kraj, w którym rozwijały się komunistyczne bojówki partyzanckie, czyli tzw. guerrilla, a na porządku dziennym były porwania dla okupu i morderstwa polityczne. Osławiony FARC [Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii] na swoją działalność antyrządową zdobywał pieniądze z uprawy i handlu kokainą.
Obecnie sytuacja jakby się odwróciła?
W Wenezueli sytuacja jest bardzo ciężka, na poziomie kryzysu humanitarnego, a Kolumbia w ciągu ostatnich lat stała się jednym z najbardziej demokratycznych państw Ameryki Łacińskiej a przede wszystkim jest to dziś kraj stabilny, do którego wracają urodzone w Wenezueli dzieci i wnuki dawnych emigrantów z Kolumbii.
Tak więc pod względem ustrojowym oba te kraje przeszły w minionych latach odmienne przemiany. Kolumbia rozwija się, podczas gdy Wenezuela podąża drogą izolacji i w kierunku Kuby. Tak krótko scharakteryzowałbym te dwa sąsiadujące ze sobą państwa.
Czy są to narody religijne?
A wie pani, że to ciekawe pytanie. Zwłaszcza jeśli chodzi o Wenezuelę. Kiedy był tam dobrobyt, kościoły były puste, a liczba praktykujących znikoma, nie działały grupy parafialne. Mówiło się o 5-8 proc. praktykujących w skali kraju. Jak na państwo, które w tamtych czasach miało 26 milionów ludności, to te 5 proc. to było jakiś milion 300 tys. osób. Kiedy Wenezuela zaczęła podupadać, coraz więcej osób zaczęło chodzić do kościoła i uczestniczyć we mszach świętych.
Dlaczego tak się dzieje?
Pewnie na tej samej zasadzie, jak to się działo w Polsce. Kościół i wiara są obecnie dla Wenezuelczyków nadzieją i podporą na te ciężkie czasy. Ludzie potrzebują Boga, wartości, których kiedyś się pozbyli. Potrzebują nadziei, że ten system uda się przełamać. Jezus daje im tę nadzieję. Obrazy Chrystusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie” można dziś zobaczyć często na wenezuelskich ulicach. Kult św. Faustyny Kowalskiej i Chrystusa Miłosiernego jest tu bardzo popularny.
Czyli tak trochę na zasadzie polskiego przysłowia: „Jak trwoga, to do Boga”?
Może i tak, ale taka jest natura człowiecza i nie nam ją osądzać.
A jacy są pod tym względem Kolumbijczycy?
Wielu bez namysłu mówi, że Kolumbia jest krajem katolickim, apostolskim i rzymskim. Prawda jednak jest taka, że w ostatnich dziesięcioleciach religijna mapa kraju znacznie się zmieniła. Według Badań Wartości w Kolumbii, które pod koniec 2003 r. przeprowadził Napoleón Franco dla World Value Survey z Uniwersytetu Michigan w USA, tylko dwóch na trzech Kolumbijczyków przyznaje się dzisiaj do przynależności do Kościoła katolickiego. Jeszcze w połowie XX wieku prawie wszyscy byli katolikami. Na podstawie tej wypowiedzi możemy powiedzieć, że katolikami jest około 75 proc. Kolumbijczyków.
Na czym polegała praca księdza w Wenezueli, a jak wygląda teraz w Kolumbii?
W Wenezueli pracowałem w parafii, a więc skupiałem się na pracy duszpasterskiej, z grupami neokatechumenalnymi. Sprawowałem Eucharystię, przygotowywałem do sakramentów św. i udzielałem ich. Opiekowałem się też mniejszościami etnicznymi. W mojej parafii byli to wierni pochodzenia peruwiańskiego i ekwadorskiego.
Z kolei moja praca w Kolumbii polega na szukaniu środków finansowych na niektóre nasze projekty, które realizujemy. Pallotyni skupiają się na pracy związanej z pomocą ubogim w dzielnicach nędzy, przede wszystkim pomagamy bezdomnym w Bogocie, a zwłaszcza w dzielnicy Santa Fe, która jest jedną z największych dzielnic biedy, przestępczości i prostytucji nie tylko w Bogocie czy Kolumbii, ale w całej Ameryce Łacińskiej. Prowadzimy też dom dziecka w Bogocie, we wspomnianej dzielnicy Santa Fe, pomagając w tym siostrom z zakonu „mínimas”, a w mieście Bello (niedaleko Medellínu w prowincji Antioquía) już samodzielnie pallotyni prowadzą drugi dom dziecka. W ramach formacji prowadzimy też seminarium duchowne w Medellínie, w którym mamy 2 alumnów i 1 księdza miejscowego – Diego Gutierreza.
A skąd pochodzą środki finansowe na tę działalność?
Znaczną ich część sami wypracowujemy, na przykład z zastępstw księży za granicą. Ja sam dzięki temu, że znam angielski, często wyjeżdżam na zastępstwa do parafii w USA i w Kanadzie. Za to otrzymuję wynagrodzenie, które przekazuję wspólnocie. Zajmuję się też pozyskiwaniem sponsorów. W tym samym celu, ponieważ znam dobrze słowacki, jeżdżę również na Słowację. Z kolei w Polsce organizowane są Niedziele Misyjne, z których taca też przeznaczana jest właśnie na misje. Odbywają się też inne zbiórki. Przyjmujemy ponadto zamówienia na odprawianie mszy św. w różnych intencjach. Z tego się utrzymujemy. A dla naszych podopiecznych w Kolumbii oczywiście dużym wsparciem jest pomoc finansowa udzielana nam z pallotyńskiego Sekretariatu Misyjnego w Ząbkach.
Czyli pallotyni muszą być trochę menadżerami? To bardzo postępowe i ciekawe.
To nie jest nic nowego w kościele, który przecież od wieków zajmuje się działalnością charytatywną, zdobywając na nią środki lub buduje kościoły, studnie, stołówki… Można powiedzieć, że zajmujemy się tym, czego potrzebują nasi wierni. Oczywiście, różne wielkie projekty finansują też duże organizacje kościelne, na przykład MIVA Polska, Ad Gentes, Fundacja Misyjna Salvatti, Caritas czy sekretariaty misyjne w Polsce i na świecie. Ale te mniejsze projekty zakonnicy często realizują z pieniędzy zarobionych przez siebie. Praca misyjna ma naprawdę różne oblicza.
Co by powiedział ksiądz tym, którzy myślą, że opuścił ksiądz kolorowe życie diskdżokeja lub projektanta mody, wybierając szarą rzeczywistość?
Moje obecne życie jest pełne kolorów i dynamizmu, ale przede wszystkim harmonii i radości. Pomagam ludziom. Każdy etap w życiu wiąże się z nowymi wyzwaniami. A ja jestem człowiekiem, który lubi wyzwania. To jest coś, co otwiera na ludzi i różne możliwości spędzania życia.
Wspomniał ksiądz o seminarium prowadzonym przez was w Medellínie. Jak wygląda sytuacja z powołaniami w Kolumbii i Wenezueli?
Nasza praca w kontekście powołań polega na tym, że dając własne świadectwo posługi kapłańskiej w parafiach, zachęcamy młodych, wykazujących zainteresowanie, aby wstąpili do naszego stowarzyszenia. A ci, którzy się na to decydują, otrzymują normalną formację. Są to dwa lata nowicjatu, potem cztery lata studiów filozofii i teologii. W Medellinie jest właśnie pallotyński dom formacyjny.
Jeśli chodzi o powołania w ogóle, to np. mamy jednego miejscowego pallotyna, który po studiach w Rzymie pracuje teraz z nami w Kolumbii, a czterech alumnów (z Wenezueli i Kolumbii) odbywa obecnie formację w seminarium. Modlimy się każdego dnia, aby wytrwali na tej drodze, którą podjęli, aby sprostali wyzwaniu i mogli tym samym przejąć nasze obowiązki, które w tej chwili wykonujemy w tych krajach.
Ale ksiądz, jak słyszałam, opuszcza już Kolumbię?
Na specjalną prośbę Episkopatu Boliwii od 1. niedzieli Adwentu w tym roku rozpoczynam misję w tym kraju. Będę przebywał i pracował z Indianami mieszkającymi w środkowej części Boliwii. Są to Inkowie mówiący w języku Quechua.
Read more:
Misjonarze w Kazachstanie: „Jesteśmy szczęśliwi, bo czujemy się potrzebni”
Read more:
„Z każdego klanu zza kamery”. Film o misjonarzu z Etiopii