„Następnego dnia, 13 października, była ta pierwsza próba zamordowania księdza” – opowiada znajoma ks. Jerzego Popiełuszki.Z Małgorzatą Grabowską-Kozerą, ówczesną studentką ASP, znajomą księdza Jerzego Popiełuszki, działaczką „Solidarności”, rozmawia Monika Burczaniuk.
Monika Burczaniuk: Kiedy i jak poznała pani ks. Jerzego Popiełuszkę?
Małgorzata Grabowska-Kozera: Kiedy trwały strajki studenckie, ja byłam na Politechnice Warszawskiej – to był taki strajk rotacyjny, z delegatami z różnych uczelni, w tym z ówczesnej Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej. Ja byłam delegatem z Akademii Sztuk Pięknych i tam mnie zastał stan wojenny.
Czytaj także:
„10 minut”: wstrząsająca opowieść o ostatnich chwilach życia ks. Jerzego Popiełuszki
Ci WOSP-owcy byli oczkiem w głowie ks. Jerzego. Był tam u nich na strajku, zanim ich spacyfikowali. My, jako studenci, im pomagaliśmy, chowaliśmy im te czapki, mundury, żeby ich nie złapali, ukrywaliśmy ich w akademikach. Rektor Politechniki się wspaniale wtedy zachował, ponieważ szybciutko wypisał im wszystkim legitymacje PW.
Później większość zaczęła kręcić się w otoczeniu ks. Jerzego. Tym bardziej, że sytuacja była taka, że wszyscy szukali jakiegoś kontaktu. Wszystkie kontakty się pourywały, nie było telefonów, internetu. Każdy się szukał tam jakoś po świecie. I od razu u księdza zrobił się taki fajny punkt kontaktowy.
Ja, jako że działałam w KKK NASZ, dostałam też taki glejt od wspaniałego Teosia Klincewicza, że jestem wysłannikiem KKK NZS i żeby udzielić mi wszelkiej pomocy. To była taka mała karteczka, którą nosiłam w specjalnej kieszonce. Więc miałam podwójne wejście w to środowisko wokół księdza.
Podobno nie tylko pani, ale cała rodzina była zaangażowana w tę znajomość.
Jak się później okazało, mama już znała ks. Jerzego, bo była lekarzem. Ksiądz był duszpasterzem służby zdrowia i związał się ze środowiskiem medycznym. No i skupiła się wokół niego paczka studentów medycyny.
Z czasem trafiła tam też moja babcia, która przeżyła tam drugą młodość. Pokochała księdza, a poza tym miała taką żyłkę z młodych lat, bo przecież jej młodość przypadła na czas wojny. Kiedyś ks. Jerzy wysłał ją do Miętnego, gdzie odbywał się strajk o usunięte krzyże. Babcia miała zawieźć wiadomość dla księdza na miejscu, załatwiła sobie gips na rękę, w tym gipsie miała te listy.
Poza tym rozdawała ulotki, zmieniała beretki, chowała się. Wszyscy knuli, cała rodzina. Wszyscy, trzy pokolenia, skupiły się wokół księdza.
Jakim człowiekiem był ksiądz Jerzy?
Zwyczajnym! Mama w jakiejś wypowiedzi powiedziała „zwyczajny do bólu” – i to prawda. Skromny, introwertyk. To może nawet widać na różnych, niepozowanych zdjęciach. On tam trzyma ręce przy buzi, jest troszkę pochylony.
Tym bardziej go podziwiam, że mimo że był introwertykiem, pokonywał to. Nawet podczas kazań mówił jakimś takim innym, sztucznym głosem. To nie był jego naturalny głos. Myślę, że to wynikało z tremy, jednak pokonywał ten swój wstyd. Nie był mówcą, ale się nim stał poprzez swoje przekonania.
On słuchał innych, potrafił korzystać z tego, co słyszy. A towarzystwo, które przychodziło do księdza, było przeciekawe – jacyś dziennikarze, aktorzy, mecenasi, artyści. I on tak z każdym pogadał, tu zobaczył, że ktoś nie ma butów, tu brakuje lekarstwa.
Po prostu słuchanie było bardziej jego niż przemawianie. A z czasem, na naszych oczach, z takiego skromnego, drobnego, niepozornego człowieka, stał się tym pasterzem. To było niezwykłe. Bardzo się zmienił, bardzo się rozwinął przez ten czas. Bardzo.
Czytaj także:
Wujek Jurek z rodziną, męczeńska śmierć i świadectwa jego świętości. Rozmowa z bratankiem ks. Popiełuszki
A widziała go pani z papierosem? Wielu nie pasuje do tego posągowego wizerunku papieros.
No oczywiście! Jaraliśmy bez przerwy! Wszyscy wtedy palili. On to lubił, imponowały mu te Dunhille [marka papierosów – red.]. Wspaniale jest pokazana jego normalność w tym filmie [„Popiełuszko. Wolność jest w nas” – red].
Woronowicz jest świetnym aktorem, ale on się do tej roli przygotowywał. Rozmawiał z wieloma ludźmi na temat księdza. I pokazuje w tym filmie takie normalne, ludzkie cechy. Nie jest tak, że jest taki skromny, święty od urodzenia.
Był normalnym człowiekiem. Miał ochotę założyć jakąś czapkę, inny szalik, gdzieś pojechać, zrobić w konia ubeków. Był normalnym, młodym człowiekiem. Dziś jestem starsza od niego, wtedy byłam studentką.
Miał 37 lat, gdy go zamordowali. To był młody człowiek, ale musiał bardzo szybko dojrzeć.
Tak, bardzo szybko. To było niezwykłe, że on był tak wierny temu, co mówił. W sierpniu 1984 była taka wielka msza. To był taki czas, że ksiądz był ciągle wzywany na dywanik do kurii, nieraz płakał z tego powodu, bo ciągle był strofowany. I wtedy przed tą mszą nie dość, że ta kuria, to jeszcze jacyś wielcy intelektualiści odradzali, mówili, żeby nie robić tej mszy.
Ksiądz został sam, miał tylko wspaniałego proboszcza, ks. Boguckiego, i w nim miał wsparcie. Zrobił tę mszę, bo nie potrafił uciec, schować się mimo tych nacisków. Stał się pasterzem, a wtedy te wszystkie owce przyjeżdżały już do niego z całej Polski. Pozostał absolutnie wierny, chociaż nie miał już szerszego wsparcia.
Podobno o mały włos nie pożegnałaby się pani z księdzem Jerzym przed swoim wyjazdem do Francji w 1984 roku?
Ale się pożegnałam! Bardzo dziękuję mamie, że się uparła, była bardziej doświadczona i namówiła mnie, żebyśmy poszły do księdza. Myślałam sobie wtedy, że nie, już ten ksiądz ma tyle zajęć, jest tak zmęczony. Już wtedy dookoła niego było takie napięcie, wiadomo było, że coś się dzieje, już były te prowokacje.
Nie chciałam mu zawracać głowy, ale mama powiedziała, że idziemy. No i poszłyśmy. To było 12 października, długo z nim wtedy rozmawiałyśmy. Ksiądz wtedy powiedział nam, jak się później okazało też wielu innym osobom, że on ma wrażenie, że w każdej chwili może ktoś wpaść na ołtarz i go zabić.
Miał takie przekonanie, że jego życie jest zagrożone. I następnego dnia, 13 października, była ta pierwsza próba zamordowania księdza, kiedy rzucali kamieniami w jego samochód.
Czy komukolwiek z waszego środowiska, które spędzało z nim tyle czasu, przeszło przez myśl, że to jest postać absolutnie niezwykła? W końcu przebywaliście z przyszłym świętym!
Nie, nie. Był absolutnie zwyczajny. Ja byłam młoda, mówiłam „proszę księdza”, ale wiele osób było z nim po imieniu, mówili „Jerzy, Jurek”.
Mimo że czasy były niespokojne, mówi pani o nich, a przede wszystkim o ludziach, wśród nich o księdzu Jerzym, z jakimś sentymentem. Jacy byli ludzie „Solidarności”?
Wspaniali! Ci ludzie „Solidarności” się nie zmienili, oni zostali tam, gdzie byli. To nie oni później odcinali kupony. To byli ludzie kochani, skromni, oddani, często ubodzy. I tacy niestety zostali.
O co naprawdę walczył ksiądz Jerzy? Mówiła pani, że niewiele pani wtedy z tego rozumiała jako młodziutka studentka, że on rozumiał znacznie więcej z tego, co się dzieje.
Tak mi się wydaje. Rozumiał głębiej, dzięki swojej wierze, dzięki temu, że był kapłanem, potrafił powiedzieć: „My nie walczymy z ludźmi, my walczymy ze złem”. Dla mnie to byli „oni”, a on patrzył głębiej.
On zawsze bardzo uważał, żeby msze nigdy nie były wystąpieniami politycznymi. To była zawsze modlitwa, kazanie. I dzięki temu zresztą one są aktualne do dzisiaj. Zawsze chodziło o drogę duchową.
Czytaj także:
Agustin Egurolla o ks. Popiełuszce: Widziałem te przestraszone twarze ludzi, którzy do niego przychodzili po odwagę