Niecałe trzydzieści kilometrów od Krakowa, czyli jakieś pół godziny drogi samochodem i tylko nieco dłużej pociągiem, w miejscowości Staniątki znajduje się najstarsze w Polsce opactwo benedyktynek. Patronują mu Matka Boża i święty Wojciech.
To właśnie Wojciechowi miejscowość zawdzięczać ma swoją nazwę. Ponoć święty zatrzymał się tutaj w drodze do Prusów, mówiąc do towarzyszy podróży po staroczesku: „Udielamy tedy staniatki”, czyli: „Robimy tutaj postój” – i stąd „Staniątki”.
Dwa wieki później niejaki Klemens Jaksa z rodu Świebodziców-Gryffitów wraz ze swoją żoną Recławą ufundowali tu pierwszy na ziemiach polskich klasztor dla mniszek benedyktynek. Pierwszą ksienią klasztoru została ich ukochana córka, Wizenna. Cała rodzina – łącznie z młodszym braciszkiem Wizenny, zmarłym w niemowlęctwie Dojutrkiem (nazwanym tak w związku z życzeniem, aby dożył choć do następnego dnia) została pochowana na terenie opactwa.
Klasztor przechodził w ciągu wieków burzliwe dzieje. Dziś jednak, jak przed ośmioma stuleciami, mniszki benedyktyńskie modlą się tutaj i pracują, heroicznym wysiłkiem starając się utrzymać i remontować historyczne opactwo, stanowiące istny skarbiec kultury, sztuki i wiary.
Skarby staniąteckiego opactwa długo można by wymieniać i opisywać. Zdecydowanie lepiej jednak po prostu w wolnej chwili pojechać i zobaczyć je na własne oczy, a przy okazji odwiedzić klasztorny sklepik i w ten sposób wesprzeć siostry w ich wysiłkach (gdyby był zamknięty, wystarczy zadzwonić na furcie).
W tym tekście skupimy się jednak tylko na jednym (za to szczególnym) z tutejszych skarbów. Jest nim obraz Pani Staniąteckiej, Matki Bożej Bolesnej. To pochodząca z XVI wieku kopia wizerunku tak zwanej Smętnej Dobrodziejki Krakowa, czczonego w krakowskiej bazylice św. Franciszka z Asyżu przy ulicy Franciszkańskiej.
Podobnie jak na pierwowzorze, Maryja przedstawiona została w postaci stojącej, z rękoma złożonymi (czy wręcz „załamanymi”) na wysokości serca. Widać, że płacze, a po jej twarzy płyną łzy.
Otacza ją czterech aniołów, którzy trzymają „arma Christi” – „oręż Chrystusowy”, czyli narzędzia męki Pańskiej: drabinę, której używano przy ukrzyżowaniu i zdjęciu ciała Jezusa z krzyża; rzemienie, którymi Go ubiczowano; kolumnę, przy której się to odbyło; hizop z gąbką, za pomocą dawano Mu pić, gdy wisiał na krzyżu; włócznię, którą przebito Jego bok i sam krzyż.
Tym, co wyróżnia staniątecki obraz Matki Bolesnej jest siedem mieczy, których ostrza spotykają się na wysokości serca Maryi. To symboliczny sposób przedstawienia „siedmiu boleści Maryi”, czyli siedmiu wydarzeń, które były momentami Jej szczególnego cierpienia (i współcierpienia z Chrystusem).
Są to: proroctwo starca Symeona o odrzuceniu Jezusa i o mieczu, który przeszyje w związku z tym duszę Jego Matki; ucieczka do Egiptu; zagubienie się dwunastoletniego Jezusa w świątyni podczas święta Paschy; spotkanie z Synem podczas Jego Drogi Krzyżowej; śmierć Jezusa; zdjęcie Go z krzyża i chwila, gdy Jego martwe ciało złożono w Jej ramionach oraz Jego pogrzeb.
Sam symbol miecza wiąże się oczywiście z proroctwem Symeona i jest świetnym przykładem tego, jak słowa Pisma Świętego znajdowały swoje miejsce i wyraz w sztuce, a w ten sposób trafiały do „mas”, które z tekstem biblijnym mogły nie mieć bezpośredniej styczności.
Takie przedstawienie Maryi, jako Matki Bolejącej z siedmioma mieczami, było dość popularne w okresie późnego gotyku. Co ciekawe, od niego najprawdopodobniej wzięło się używane przez nas do dziś określenie, że ktoś lub coś jest „od siedmiu boleści”. Z czasem nabrało ono pejoratywnego znaczenia (e.c. fachowiec od siedmiu boleści, czyli marny, słaby, żałosny), jednak pierwotnie oznaczało po prostu coś bolesnego, przykrego, niesatysfakcjonującego.
Pobożność maryjna z wyraźnym wątkiem pasyjnym, a więc związanym z męką Chrystusa i jej z Nim współcierpieniem, znalazła w ciągu wieków swój wyraz w licznych wizerunkach Matki Bolesnej rozsianych po całym naszym kraju, czczonych w sanktuariach i zwykłych parafialnych kościołach.
Może warto – zanim wybierzemy się do Staniątek – poszukać w swojej okolicy takiego wizerunku i obrać go za miejsce prywatnych „minipielgrzymek”, kiedy i nas dopadają w życiu różne bóle, troski, cierpienia. Wszak Ona zna i rozumie każdy ból – Matka, której serce naprawdę przeorało siedem mieczy, które i nas często ranią: strach, niepewność, zagubienie, bezradność, śmierć, poczucie straty, bezgraniczny smutek.
Nie było i nie jest to takie głupie – zebrać się, wyjść z domu, pójść czy podjechać do kościoła, uklęknąć albo usiąść przed Nią, wyżalić się, wypłakać. Z tym, co tak bardzo boli, po prostu przyjść do Matki, do Mamy. Do Tej, która rozumie.
Może w komentarzach pod artykułem uda nam się zrobić wspólnie listę takich miejsc, gdzie czeka na nas Matka Bolesna?
W Warszawie to na pewno Matka Pocieszenia w kaplicy na końcu prawej nawy u sióstr franciszkanek przy ul. Piwnej na Starówce i Matka Boża Tęskniąca w kościele św. Elżbiety w Powsinie.