– Dlatego podpisuję prace: “Spiritus fecit, Paulina pinxit”, czyli “Duch tworzy, Paulina maluje”. Bo te anioły nie są moje – one są swoje własne; nie są wymyślone, lecz wymodlone; to nie jest wizja artystyczna, lecz mistyczna.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Przyślij mi swojego anioła stróża” – mówił często św. ojciec Pio, tłumacząc podopiecznym, że wesprze go to skutecznie i konkretnie. Wołanie o pomoc otwiera nas na różne inspirujące i nieprzewidziane wydarzenia.
Tak też odebrałam wystawę Pauliny Dąbrowskiej-Dorożyńskiej poświęconą aniołom i zorganizowaną u gdańskich kapucynów. To było niesamowite spotkanie z malowniczymi i pełnymi ekspresji wizerunkami aniołów oraz autorką obrazów.
Czytaj także:
Ojciec Pio radzi, jak obchodzić się z aniołem stróżem
Oto jej świadectwo życia, pracy twórczej i przyjaźni z niezwykłymi posłańcami z nieba.
Spotkanie z „białym aniołem z Krakowa”
Anioły w mojej twórczości pojawiły się dość niespodziewanie w 2006 roku. Do tamtej pory zajmowałam się projektowaniem grafiki użytkowej, ilustratorstwem, reklamą – zgodnie z moim wykształceniem (ukończyłam Wydział Form Przemysłowych na krakowskiej ASP). Malarstwo stanowiło drugi nurt mojej działalności – fascynował mnie Kraków z jego fantastyczną, baśniową atmosferą, kolorytem, wzornictwem, tradycjami.
Powstawały wówczas cykle obrazów poświęcone zimowemu, świątecznemu miastu, inspirowane niezwykłymi szopkami krakowskimi. Ta tematyka sprawiła, że spotkałyśmy się z panią Anną Szałapak – „białym aniołem z Krakowa”, kuratorem corocznych wystaw szopek w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa.
W 2006 roku właśnie pani Anna poprosiła mnie o przygotowanie wystawy moich obrazów. Wymarzyła sobie… anioły. I tu pojawił się problem. Anioły są bytami realnymi, a ich istnienie i działanie należy traktować z odpowiednią powagą a nawet bojaźnią. Przedstawienie zatem w sposób materialny bytu niematerialnego i nadprzyrodzonego to zadanie karkołomne, szczególnie jeżeli chce się uzyskać wizerunek prawdziwy.
I tak, stając przed białą kartką, uświadomiłam sobie, że będę poruszała się po cienkiej granicy pomiędzy światami, a moim zadaniem jest skonkretyzowanie rzeczywistości, którą trudno przedstawić.
Anioły nad kościołami
Tak więc początkowy entuzjazm szybko ustąpił – nie wiedziałam, co zrobić, bo jako osoba wierząca chciałam namalować anioły, a nie aniołki. O pomoc poprosiłam zatem kogoś bardzo bliskiego, znakomicie znającego anielskie sprawy, czyli… anioła stróża.
Na efekt nie trzeba było długo czekać – kilka dni później siedziałam przy stole, szkicując skrzydlatą postać nad kościołem Mariackim. Tak jakoś wkomponowała mi się we wieże… Wtedy mój mąż, spoglądający mi przez ramię, powiedział: „poczekaj” i przyniósł “Dzienniczek” siostry Faustyny otwarty na stronie ze słowami: „Widziałam, jak na każdym z mijanych kościołów stał anioł…” (Dzienniczek 630).
Tak powstał cykl obrazów z aniołami nad najważniejszymi kościołami Krakowa, a potem kolejny (bo kościołów w Krakowie jest wiele). Następnie anioły nad kościołami Podhala, kościołami związanymi z Janem Pawłem II i inne.
Aniele stróżu, ratuj!
Kolejnym momentem, ważnym dla mojej „anielskiej” twórczości, była spowiedź w kościele „Na Górce” w Zakopanem. Kiedy na pytanie spowiednika, czym się zajmuję, odpowiedziałam, że czasem maluję anioły, usłyszałam: „poczekaj na mnie po mszy przed kościołem”.
Tak poznałam jezuitę ojca Jacka Hubickiego, który w ramach projektu „Ignacjańskie spotkania ze sztuką” zaproponował mi wystawę. Już dawno wymarzył sobie anioły.
Czytaj także:
Kim są archaniołowie? Istoty, które od Boga otrzymały specjalną misję
Tym razem wyzwaniem stała się technika. Pomysł polegał na tym, żeby anioły zawiesić nad ludem w nawie głównej. Trudność stanowił jednak fakt, że kościół jest zabytkowy, nie wolno więc bez zgody konserwatora zabytków wbić w ściany żadnego gwoździa. Anioły miały zatem zawisnąć na szynach położonych pod oknami w poprzek nawy.
Ojciec Jacek miał przygotować szyny, ja wymyślić anioły. Było to na wiosnę, a wystawę zaplanowaliśmy na Adwent. Tym razem pomysły pojawiły się mojej głowie dość szybko – miały to być kolaże na wzór witraży, lecz szyte z kolorowych kawałków materiału. Zanim jednak dojrzałam do rozpoczęcia prac, nadeszło lato…
Na początku września odebrałam dramatyczny telefon od ojca Jacka, że nic z szyn nie będzie. Gną się pod własnym ciężarem i absolutnie nie można ich umieścić nad głowami ludzi. Jedynie można rozpiąć linkę bądź żyłkę pomiędzy oknami i na niej zawiesić coś bardzo, ale to bardzo lekkiego.
I znowu sytuacja się powtórzyła – aniele stróżu, ratuj! Rychło w odpowiedzi pojawił się pomysł, sugestia – druk cyfrowy na sztucznym jedwabiu. Obraz może mieć nawet kilka metrów kwadratowych powierzchni, a waży raptem kilkadziesiąt gramów.
„Stać się ołówkiem w Jego dłoniach”
Pojawiła się także niespodziewana refleksja, że to właśnie technika cyfrowa jest idealnym narzędziem do portretowania aniołów. Obraz, który powstaje za pomocą komputera, nie ma charakteru materialnego – pozostaje jedynie zapisaną informacją, którą można dopiero zmaterializować, przenosząc na wybrany nośnik: papier, tkaninę, metal…
W tej sytuacji jednak wcześniejsze pomysły nijak nie pasowały do nowej koncepcji wystawy, a nowe jakoś się nie pojawiały… Nadszedł październik, listopad i byłam już gotowa odwołać wydarzenie. Próbowałam przełamać własne ograniczenia, lecz w istocie brakowało mi pokory.
Dopiero świadomość, że sama nic nie mogę, że Twórcą takich dzieł może być wyłącznie Duch Święty, któremu trzeba użyczyć rąk i warsztatu, by stać się ołówkiem w Jego dłoniach, sprawiło cud.
Wystarczyła jedna msza święta, żeby powstał pomysł ognistych i potężnych archaniołów, wystarczył jeden dzień, aby powstało sześć grafik łączących w sobie płomienie i anielskie twarze z ikon. To świadome zapożyczenie, albowiem ikony, jak wiadomo, nie są zwykłymi wizerunkami, lecz niosą potężny ładunek teologiczny.
Mimo że z punktu widzenia rozmieszczenia prac w kościele liczba sześciu sztuk była optymalna, coś mnie pchało do przygotowania jeszcze jednej postaci. I tak kolejnego dnia powstał siódmy archanioł.
Moja intuicja została potwierdzona czytaniem z dnia, gdy gotowe wizerunki zostały wysłane do drukarni. Czytane wówczas słowa z Apokalipsy brzmiały: „A z tronu wychodzą błyskawice i głosy, i gromy, i płonie przed tronem siedem lamp ognistych, które są siedmiu Duchami Boga” (Ap 4, 5)
Czytaj także:
Mamo, martwisz się o swoje dzieci? Módl się tą modlitwą do ich aniołów stróżów
Anioły i cienie moich rodziców
Z wizerunkami ognistych archaniołów wiążą się historie rozwiązanych problemów, uratowanych małżeństw, uzdrowień duszy i ciała. Ja sama wiem ledwie o kilku, a innych mogę się jedynie domyślać. Po jednej z wystaw usłyszałam: „dzięki tym aniołom zdarzyło się wiele dobrego”.
A wystaw z archaniołami było kilka, o jednej dowiedziałam się nawet post factum – archaniołowie sami zawędrowali na ingres biskupa Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Kętrzynie…
W międzyczasie powstał jeszcze jeden cykl anielskich grafik – aniołowie stróżowie moich bliskich. On także ma swoją historię, która była dla mnie kolejną lekcją pokory. Na potrzeby jednej z wystaw należało zwiększyć liczbę prezentowanych prac – siedmiu archaniołów było zdecydowanie za mało.
Pytanie brzmiało: kogo można zaprezentować obok „ognistych duchów”, aby przekaz wystawy był spójny? Jestem przekonana, że i tym razem podpowiedź przyszła od mojego własnego anioła stróża, aby spróbować „zwizualizować” tych, którzy stoją koło każdego z nas jak cień.
I właśnie sfotografowane cienie moich bliskich stały się podstawowym elementem przygotowywanych grafik. Przy okazji przeszukiwania zbioru fotografii w komputerze natrafiłam na zdjęcia moich nieżyjących rodziców. Ojciec sam sfotografował kiedyś swój cień na ścianie, natomiast cień mojej mamy pojawił się na jednym ze zdjęć przypadkiem. Dlatego też wśród wizerunków aktualnie działających aniołów stróżów, pokazałam „portrety” tych aniołów, którzy doprowadzili już swoich podopiecznych do wieczności.
Duch tworzy, Paulina maluje
Nie jest łatwo malować anioły, tak jak nie jest łatwo dzielić się swoimi duchowymi przeżyciami, które, gdy je ubrać w słowa, stają się toporne, niezrozumiałe, a czasem wręcz śmieszne. Sama odkryłam jednak, że bycie twórcą oznacza spotkanie z jedynym i największym Twórcą, że artystyczne natchnienie jest po prostu tchnieniem Ducha Świętego.
Nie ma w tym żadnej mojej zasługi, jest natomiast dar, który otrzymałam jako zadanie. Moja przygoda z aniołami trwa nadal i mam nadzieję, że jeszcze nieraz przyjdzie mi zmierzyć się z własnymi ograniczeniami, z własnymi pomysłami, które okażą się zupełnie nietrafione.
Doświadczenie nauczyło mnie, że staram się nie siadać do pracy z gotową wizją lub planem. Dzieło powstaje więc niejako samo, czasem wbrew moim pierwotnym zamierzeniom czy wyobrażeniom.
Dlatego podpisuję prace: Spiritus fecit, Paulina pinxit, czyli Duch tworzy, Paulina maluje. Bo te anioły nie są moje – one są swoje własne; nie są wymyślone, lecz wymodlone; to nie jest wizja artystyczna, lecz mistyczna. Ad maiorem Dei gloriam, ku większej chwale Boga.
Czytaj także:
Jak wyglądają anioły? Zobacz, jak wyobrażali je sobie artyści