Gdy wycieńczony chorobą jechał na kolejną operację raka mózgu, mówił do siostry: „Uśmiechnij się i zaufaj Bogu, a za mnie módl z radością, pamiętając, że On wybiera tych, których kocha”. Matteo Farina był tajnym agentem Pana Boga. Na głoszenie Jego miłości dostał zaledwie 18 lat. Wkrótce zostanie błogosławionym.
- Miał rzadkie cechy: uprzejmość, prostotę, radość, odwagę, altruizm, a jednocześnie silną osobowość. To mnie najbardziej pociągało – mówi Serena Brugnola, która przez dwa lata była jego dziewczyną. Jak podkreśla - jedyną.
Matteo nie ukrywał, że jest chory. Mimo cierpienia nie odsunął się od ludzi, do końca pozostał duszą towarzystwa. Interesował się problemami innych, śpiewał w zespole rockowym, kibicował Juventusowi, zajmował naukami ścisłymi i ekologią.
Chciał zostać inżynierem. Nie lubił tracić bezsensownie czasu np. na wałęsanie się po barach, jak to robili jego rówieśnicy. – Rozmawialiśmy o błahostkach, ale i ważnych problemach etycznych. Nie unikaliśmy trudnych tematów, jak czystość przedmałżeńska, nie baliśmy się iść wbrew modzie – wspomina Serena.
Matteo nie miał wątpliwości, że „tylko sakrament małżeństwa uprawnia całkowitą jedność między mężczyzną a kobietą i dopiero od tego momentu rozpoczyna się proces całkowitego zaangażowania w jedność fizyczną”.
Swe przekonania odważnie argumentował w rozmowach z kolegami, którzy nazywali go „ulubionym moralizatorem” i chętnie wiedli z nim poważne debaty na tematy „nie dla młodych”.
Choć jako kilkulatek był gotów zostać misjonarzem, marzył o małżeństwie. Zafascynowany przykładem rodziców, napisał wiersz o wiernej miłości małżonków spędzających ze sobą całe życie. W swych zapiskach notował: „To od rodziców uczyłem się prawdziwej miłości”.
W czasie sześcioletniej walki z guzem mózgu nie obarczał innych swą chorobą. – To on nas pocieszał, mówiąc, że Bóg wybiera tych, których najbardziej kocha – mówi jego mama Paola.
Wspomina zaraźliwe poczucie humoru syna i jego złote myśli, które do dziś uwielbia powtarzać: „Uciekanie od problemów jest jak leczenie grypy kroplami do nosa. Poprawimy na chwilę samopoczucie, ale nie odzyskamy zdrowia”.
Francesca Consolini - będąca postulatorką w procesie beatyfikacyjnym nastolatka - podkreśla, że mimo młodego wieku potrafił brać życie na serio.
– Nie traktował go jako zabawy, ale jako dar od Boga, który należy maksymalnie wykorzystać w każdej chwili codziennego życia: przebywając z rodziną, przyjaciółmi, dziewczyną, w czasie modlitwy osobistej i tej w parafii, podczas nauki i zabawy – mówi Consolini. – We wszystkim Bóg zajmował u niego pierwsze miejsce, co w żaden sposób nie odbierało mu radości i normalności.
Od I Komunii św. Matteo regularnie się spowiadał. – Zawsze patrzył mi odważnie w oczy – mówi ks. Antonio Colasanti, wspominając, że nie były to spowiedzi dziecka, ale osoby dojrzałej duchowo. – Cieszył się, gdy zachęcałem go, by się rozwijał i zbliżał do Jezusa – dodaje.
Gdy Matteo miał 10 lat, przyśnił mu się ojciec Pio. Chłopak widział siebie jako drzewo, z którego sekatorem ścinano uschnięte gałęzie, jak grzechy. Święty kapucyn powiedział chłopcu, że „jeśli udało mu się zrozumieć, że ten, kto nie ma grzechu, jest szczęśliwy, powinien uświadamiać to innym, żebyśmy mogli iść szczęśliwi razem do królestwa niebieskiego”.
Chłopak potraktował to bardzo poważnie. Postanowił – jak to ujął – infiltrować środowisko znajomych.
Pierwszymi bólami głowy się nie przejął. Gdy zaczęły się powtarzać, zgłosił się do lekarza. Diagnoza nie dawała nadziei – guz mózgu. Dzielnie znosił ryzykowne biopsje, chemioterapię i kolejne operacje.
– Modlił się za pacjentów, których spotykał w szpitalu, zaprzyjaźniał z personelem. Nie było mu jednak łatwo – wspomina mama. Notował:
– Ofiarował swój ból za zbawienie dusz młodych ludzi. To nie przypadek, że kochał pastuszków z Fatimy i w czasie choroby czytał ich biografie – opowiada postulatorka. W dniu śmierci Jana Pawła II przyszła nagła remisja choroby. Pisał wówczas w dzienniku:
„Wraz z jego śmiercią straciłem przykład życia. Nie oznacza to, że straciłem wiarę. Wręcz przeciwnie, to cierpienie dało mi jeszcze więcej radości i nadziei, nauczyło mnie ofiarowywać Bogu nasze krzyże”.
Po dwóch latach choroba przyśpieszyła i przyniosła paraliż lewej strony ciała. Poruszał się na wózku inwalidzkim. W tym czasie doświadczał szczególnej bliskości Boga. Notował:
Zmarł 24 kwietnia 2009 r. – Gdy zobaczyłam tłumy na jego pogrzebie, zrozumiałam, że nie tylko dla nas był kimś wyjątkowym – wyznaje mama przyszłego błogosławionego. Dla jej syna choroba była kolejną próbą, z której wyszedł zwycięsko.
Swym rówieśnikom zostawia jasny przekaz, iż chrześcijaństwo niczego nie odbiera młodości, wręcz przeciwnie - dzięki wierze można być prawdziwie zrealizowanym i w pełni szczęśliwym.
– To nie postać z obrazka, tylko piękna i młoda twarz Kościoła dająca nadzieję także nam, ludziom dorosłym – podkreśla Salvatore Giuliano, dyrektor szkoły do której chodził Matteo.
I dodaje: „Świętość to coś więcej niż bycie znanym i popularnym. Świętość pozostawia ślady, które prowadzą do Boga”. A takie przecież było marzenie tajnego agenta Pana Boga.
6 maja 2020 roku papież Franciszek zatwierdził dekret uznający heroiczne cnoty sługi Bożego Matteo Fariny. Droga do jego beatyfikacji jest otwarta.