separateurCreated with Sketch.

Współbycie, czyli jak niezbędna jest wspólnota! Misjonarze z Rwandy wiedzą to najlepiej

RWANDA, MISJE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Urszula Kacprzak - 04.07.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Mieszkańcy Afryki Subsaharyjskiej, a może Afryki w ogóle, są sobie bliscy fizycznie i emocjonalnie. Mówienie przez dotykanie to norma. Łapanie za rękę, za ramię, przygarnianie, otulanie, wszystkie te gesty przekazują ładunek i wagę słów.

Kiedy Ojcowie Biali (dziś – Misjonarze Afryki), głównie Belgowie (choć byli wśród nich również Francuzi, Holendrzy i Niemcy), rozpoczynali ewangelizację Krainy Wielkich Jezior – i wcale nie chodzi tu o Mazury, ale o Kongo Belgijskie, a więc dzisiejsze Kongo Demokratyczne, Rwandę i Burundi – spotkali się z tamtejszym królem Musinge. Władca przyjął ich życzliwie, pozwolił osiąść w okolicy. Poddanym przykazał jednak, żeby nie dali obcym ognia i pitnej wody. Nakazał zaopatrzyć ich w niejadalne zdaniem miejscowych jajka, a potem opuścić.

Był początek XX wieku, Rwanda i Burundi (wówczas był to jeden kraj: Rwanda-Urundi ze stolicą w Astrida, czyli Butare) dla Ojców Białych, a później dla innych zgromadzeń, była swego rodzaju ziemią obiecaną. Łagodny klimat, jednolity język na stosunkowo dużym obszarze, żyzna gleba. I jeszcze życzliwy władca. Nic, tylko siać Dobrą Nowinę.

Rzucone przez przebiegłego Musinge kłody nie okazały się uciążliwe. Z brakiem ognia misjonarze poradzili sobie za pomocą zapałek, wodę częściowo potrafili uzdatnić (choć trzeba zaznaczyć, że lokalne pasożyty do dziś są udręką dla białych), a jajka uważane przez miejscowych za niejadalne – skutecznie ich odżywiały. Bez kłopotu poradzili sobie z tym, co może zabić ciało, ale co z duchem? Dlaczego król zakazał zbliżać się do białych przybyszów?

Kartezjańskie „myślę, więc jestem” w Afryce zdaje się zupełnie bezużyteczne. Nie myślenie warunkuje bycie. Co zatem? A raczej kto. Ja ciebie, a ty mnie, a ściślej – wy mnie. Skomplikowane? Niekoniecznie.

Wróćmy do Ojców Białych, którzy siedząc przy ognisku, zajadali jajka sadzone i popijali źródlaną wodą. Z europejskiego punktu widzenia, mieli się dobrze. Jednak król Musinge przewidział jeszcze jedną, tym razem zabójczą torturę – odrzucenie od wspólnoty.

Jesteśmy więc jestem, wpisane w Afrykańczyków współistnienie określane jest także południowoafrykańskim słowem „ubuntu”. Dziś jest to rodzaj konceptu filozoficznego, który zachwyca zachodnich indywidualistów. Mówi on bowiem o organicznym wpisaniu jednostki we wspólnotę i naturę. Nie da się po prostu być, ale można w byciu uczestniczyć. A zatem wzrastanie, budowanie, bogacenie się, zdobywanie wiedzy nabiera sensu o tyle, o ile służy innym. Ileż zalet w takim współbyciu!

 

Gesty i słowa

Mieszkańcy Afryki Subsaharyjskiej, a może Afryki w ogóle, są sobie bliscy fizycznie i emocjonalnie. Mówienie przez dotykanie to norma. Łapanie za rękę, za ramię, przygarnianie, otulanie, wszystkie te gesty przekazują ładunek i wagę słów. A słów pada zwykle dużo i są mocno naładowane emocjonalnie. Z ciekawości sięgam do wiadomości od znajomej Rwandyjki: „kocham cię”, „pamiętam o tobie”, „modlę się za ciebie”, wyznania wieńczą niemal każdą naszą konwersację. Płytkie to czy głębokie, interesowne czy nie, jako zimny i posępny Słowianin nie odważyłabym się obsypywać takimi czułościami i z podobną częstotliwością nawet najbliższych. Nawet jeśli byłaby to szczera prawda. Nie wypada przecież ani słodzić, ani przesadnie dotykać. Chyba tylko dzieci mają szansę na złamanie dystansu.

Przymusowa izolacja czasów pandemii wywołała tęsknotę za afrykańską bliskością, zainteresowaniem i wzajemną odpowiedzialnością. Byłoby miło postawić tu kropkę i zaśpiewać za Johnem Lennonem „Imagine all the people livin’ life in peace”, ale nie można.

 

Druga strona medalu

Kochaj siebie samego jak bliźniego swego. Jeśli wszystko nas łączy, w takim razie, co z tym, co nas dzieli? Niech to będzie statut materialny, zdobyty ciężką pracą albo wżenieniem się w zamożniejszą rodzinę, pole, które obrodziło itp. Odpowiedzią są wysokie mury, które odgradzają bogate domy od sąsiedztwa. Szczęściem wypadałoby się podzielić, z braćmi, siostrami, kuzynami. Kolejka uprawnionych jest długa. Nie chętnych, ale właśnie uprawnionych. Co bardziej zdecydowani nie zawahają się przyjść „po swoje” przy użyciu argumentu siły, często nocą i z pomocą innych.

To, kim jesteś, także nie należy do ciebie. Także poglądy, wiara, sposób życia powinny zgadzać się ze spuścizną pokoleń. Ojciec przekazuje synowi komu ufać, a kogo nienawidzić i w ten prosty sposób niekończące się międzyplemienne utarczki całymi wiekami mają się dobrze.

Tu i tam, w zalewających nas trendach i pomysłach na lepszy porządek społeczny w Europie pojawiają się odniesienia do ubuntu. Zwykle jednostronne.

Wróćmy na koniec do Ojców Białych i przebiegłego króla, którzy poradzili sobie z samotnością za pomocą… soli. Ten wyjątkowy, a nieznany smak przyciągnął z natury ciekawskie dzieci, które pomogły misjonarzom oswoić lokalną społeczność. Po przeszło wieku znakomicie zmniejszona terytorialnie Rwanda wciąż jest swego rodzaju ziemią obiecaną dla wielu zgromadzeń zakonnych.


MISJONARZE W INDONEZJI
Czytaj także:
Miska ryżu, hamak i głoszenie Chrystusa – młodzi misjonarze w Indonezji



Czytaj także:
Jak znaleźć swoją misję w życiu? 3 rady od światowej sławy lekarza-misjonarza

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.