– Współpraca duchownych i świeckich to nie dyrektywność, że ja ci wydaję polecenia, a ty je wykonuj. Potem cię z tego rozliczę. A czasem jeszcze dam ci polecenie, ale nie dam ci ani władzy, ani odpowiedzialności. Słabizna straszna. A gdy chodzi o kobiety, to przychodzą dodatkowe uprzedzenia. I to jest dopiero bieda.Z bp. Adrianem Józefem Galbasem SAC, biskupem pomocniczym diecezji ełckiej, doktorem teologii duchowości, pallotynem, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Ksiądz biskup wygłosił w tym roku kazanie podczas Spotkania Lednickiego. To była pierwsza Lednica „zdalnie”. Która w ogóle?
Bp Adrian Galbas: Trochę się tego nazbierało, w sumie byłem chyba kilkanaście razy. Jako prefekt seminarium – na pierwszych czterech, przygotowujących do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Doskonale pamiętam, jak duży był walor formacyjny tamtych spotkań dla młodych pallotynów, przyszłych księży. Potem, będąc już proboszczem w Poznaniu, byłem na Lednicy osobiście lub dbałem o to, by pojechała tam młodzież z duszpasterzem. Teraz pierwszy raz jako biskup.
Czytaj także:
Tego jeszcze nie było! Pierwszy polski biskup w #Hot16challenge2
Na czym polegają walory duszpasterskie? Ojcu Janowi Górze OP zarzucano, że to wydarzenie medialne, pełne emocji, nie do końca pogłębione duszpastersko.
Zawsze można się do czegoś przyczepić. To, że coś jest wydarzeniem pełnym emocji, nie jest jego wadą. Na pewno ani ojciec Jan, ani obecni twórcy Lednicy nie chcą, by Lednica zastąpiła pracę duszpasterską w parafii. Element emocjonalny można – mówiąc kolokwialnie – „rozbierać” potem na części, można wracać do poszczególnych przeżyć, pogłębiać je w trakcie systematycznej formacji.
Ksiądz biskup zabrał ze sobą do Ełku symbole lednickie.
Pierścienie, woreczek z solą i laskę pasterską.
Czyli to nie gadżety. Są ważne.
Gadżet to coś, co traktujemy powierzchownie. Czymś innym jest pamiątka, która nawet po latach odwołuje nas do wciąż żywych i ważnych przeżyć z przeszłości. Jeśli coś było dla mnie nieważne, nie potrzebuję po tym pamiątki. To pewnie był jeden z najbardziej trafionych pomysłów ojca Jana i jedna z najgłębszych jego intuicji, by w ten sposób upamiętniać Lednicę.
W tym roku dla uczestników przygotowano szkaplerz. Oprócz podstawowego waloru duchowego, także on będzie się kojarzyć z tym konkretnym spotkaniem.
Ojciec Góra „mówił” symbolami. To pamiątka żywa, która odsyła w transcendencję?
Tak, chodzi o pamięć serca. Popularny dziś gadżet (a wszyscy dziś chyba jesteśmy „ugadżetowieni”) nie dociera tak głęboko.
Największy znak to Brama Ryba. W tym roku przeszli przez nią, symbolicznie, reprezentanci różnych środowisk. Raz do roku ją przekroczymy – a jak z tego czerpać na co dzień?
Podstawową sprawą jest codzienny wybór Chrystusa. Benedykt XVI kiedyś ładnie powiedział, że naśladować Chrystusa to mówić i robić to, co by zrobił Chrystus i nie mówić, i nie robić tego, czego On by nie zrobił. Takiego wyboru dokonujemy przecież wielokrotnie każdego dnia.
Doroczne przejście przez Rybę, nawet tylko on-line, jest potwierdzeniem tych mikrowyborów lub, niestety, ich braku. Jest okazją do weryfikacji tego, czy codzienność jest bez-bożna, czy z-bożna; czy przechodząc przez Bramę udaję, czy nie.
Można duchowo przejść przez Bramę Rybę, nie będąc fizycznie na Polach Lednickich?
Pewnie, że tak. Można powiedzieć: Panie Jezu, w miejscu, w którym teraz jestem, wybieram Ciebie jako mojego Pana. Jak śpiewamy w hymnie „Gloria”. Tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś Najwyższy. I chcę to potwierdzać w konkrecikach.
Jednocześnie chcę analizować te sytuacje, w których mi się to nie udaje. Jest za trudne, pozostaje jedynie w sferze pragnień, za którymi nie nadąża wola. Każdy może wpaść do dziury, ale tylko głupiec ciągle wpada do tej samej dziury.
Ksiądz biskup konkretnie się włączył do akcji #Hot16challenge2. Poza wsparciem medyków katolicy mieli dużo radości.
Papież Franciszek powiedział, że chrześcijanie nie mogą ciągle wyglądać jak ludzie wracający z pogrzebu. Czasem w życiu rzeczywiście „wracamy z pogrzebu”, jest nam ciężko, ale przecież nie zawsze. A takimi możemy się światu wydawać.
Na przykład nasze wielkanocne pieśni są chyba najsmutniejsze w całym roku kościelnym. Grobowym głosem, idąc za monstrancją w rezurekcyjnych procesjach, śpiewamy: „Wesoły nam dzień nastał…” i w ten strapiony sposób przekazujemy światu najradośniejszą dla nas prawdę wiary, że Chrystus zmartwychwstał. To może być podejrzane i niewiarygodne.
W Kościele w Polsce ewangelizację mamy wypisaną na sztandarach, ale chyba mniej na twarzach. A to one pokazują, jak przeżywam moje chrześcijaństwo. Czy wierzę w trupa, który umarł i koniec, czy w Kogoś, kto jest zmartwychwstały, kto żyje i nieustannie transmituje swoje Boskie Życie do mojego kruchego życia i w ten sposób je zasila. Benedykt XVI mówi: “kto wierzy, nigdy nie jest sam”.
Czytaj także:
Proboszcz z małej miejscowości zostanie biskupem. Mówi, że to poczucie humoru Pana Boga
Jan Paweł II dużo mówił o człowieku integralnym. Ważne słowo to również: autentyczny.
To także spójny, jednakowy, nieudawany, naturalny. Ważne, aby nasze życie chrześcijańskie było udane a nie udawane. „Udawaność” jest szybko wyłapywana.
Hasło tegorocznej Lednicy brzmiało Totus Tuus, cały Twój. Co to znaczy, że Maryja była człowiekiem integralnym?
W Niej wszystko się zgadzało – słowa i postępowanie. Kiedy ta dziewczyna (dziś w wieku uczniów z końca szkoły podstawowej) powiedziała Panu Bogu „tak”, to potem wszystko było tego konsekwencją.
Lubię końcówkę sceny zwiastowania, gdy Ewangelia mówi, że odszedł od niej anioł. I potem już nigdzie anioł koło Maryi się nie pojawi. Ani w Betlejem (tam jest koło pasterzy), ani jak uciekali do Egiptu, ani jak Symeon Jej przepowiedział, że będzie cierpiała, ani jak Jezus się zgubił, ani pod krzyżem. Maryja bez anioła, bez wielkiej pociechy. Bez wielkiego znaku obecności Pana Boga.
Całe Jej życie było powieszone na wierze, czyli: jest Słowo i jest odpowiedź na Słowo. I Maryja w tym wszystkim nie zdezerterowała. To jest przykład integralności.
Jako kobieta mam poczucie, że Jej obraz jest nieco spłaszczony. Maryja „zmieszała się” na słowa anioła. W oryginale, jak pisze wybitny patrysta o. Innocenzo Gargano OSB Cam., pada słowo dietaráchthe oznaczające tsunami (wzburzenie morza wywołane trzęsieniem ziemi). Słowo wywołało w Maryi „emocjonalne i intelektualne tsunami”. „Zmieszała się” brzmi dla mnie trochę jak reakcja pensjonarki z XIX wieku. A Maryja w tej scenie zawiera przymierze z Bogiem w imieniu ludzkości, jak Abraham, Noe i Mojżesz.
Pełna zgoda. Absolutnie ma pani rację. Rzeczywiście scena zwiastowania jest bardzo przesłodzona. Jest jedną z najbardziej popularnych w muzyce (ileż mamy różnych “Ave Maria”?) czy w malarstwie.
Ale jest to tak przedstawione, że wszystko wydaje się łatwe. Nie ma tu elementu walki, trudu, czy może nawet jakiegoś buntu. A przecież nawet bez znajomości greki i znaczenia poszczególnych słów po prostu trudno sobie wyobrazić, że nagle spotyka cię taka propozycja, a ty to przyjmujesz łagodnie i ze spokojem, jakby to było zaproszenie na popołudniową kawę.
I co teraz?
Obrazowi Maryi, naszej relacji do Niej, czyli naszej maryjności pewnie trochę by pomogło, gdybyśmy Ją bardziej „uczłowieczyli”, czyli przyjęli taką, jaką była, bo Ona nie była przecież (i nie jest) jakimś nadczłowiekiem. Gdybyśmy Ją pokazali, jak walczy z tym wewnętrznym tsunami; z tą falą emocji, napięć, bólu, zaskoczenia. Ze wszystkimi uczuciami, jakie musiały w niej być.
I w tym wszystkim mówi Bogu „tak”. Jestem cała Twoja! Właśnie mi życie wywaliłeś do góry nogami, ale ja się na to zgadzam, bo zrobiłeś to Ty. Więc teraz ono będzie lepsze, niż gdybym sama je sobie wymyśliła. To jest Mount Everest wiary i zawierzenia.
Czytaj także:
Nie jest biskupem, a zostanie kardynałem. Na WhatsAppie dowiedział się o nominacji
Maryja była świecka. Pallotyni od początku aktywizowali świeckich. Jak powinien wyglądać nasz wkład w życie Kościoła?
Kościół nie istnieje bez aktywności świeckich. Wincenty Pallotti, który żył na przełomie XVIII i XIX wieku, a więc w zupełnie innym Kościele niż dzisiaj, mówił: „każdy jest apostołem”.
Za patronkę miał oczywiście Maryję, Królową Apostołów i szczególnie cenił jeden z obrazów, na którym Maryja modli się w wieczerniku, ale obok siebie nie ma tylko jedenastu apostołów. Tam jest tłum. Mężczyźni i kobiety. Świeccy!
Pierwszy krok w aktywizacji świeckich muszą zrobić duchowni. Tam, gdzie duchowni pozwalają rozwijać się ludziom świeckim, ich charyzmatom i talentom, tam jest świetnie. Przykładem jest właśnie Lednica.
Natomiast tam, gdzie duchowny, obojętnie jakiego stopnia, uważa, że jest kimś lepszym, bo takim czyni go sakrament święceń, tam po pierwsze mamy klerykalizm, o którym Franciszek mówi, że to jeden z nowotworów współczesnego Kościoła. A po drugie – mamy świeckich, którzy czują się przygaszeni, z podciętymi skrzydłami. W konsekwencji stają się bierni i się wycofują.
Ciągle musimy sobie uświadamiać, że najważniejszy w Kościele jest chrzest. Taki sam mam ja i pani. Na chrzcie oboje otrzymaliśmy godność dziecka Bożego, a tymczasem często słyszę, że „zostałem wyniesiony do godności biskupa”, jakby to było ważniejsze od chrztu.
Dodatkowa godność…
To jest może i mały szczególik, ale on jednak zdradza nasze myślenie. Najważniejszy jest chrzest! To jest fundament bycia w Kościele i odpowiedzialności za niego. I współpracy. Każdy ma inne zadania, inne funkcje do spełnienia, ale godność mamy taką samą. A nasze charyzmaty: te u świeckich i te u duchownych są tak samo żywe i tak samo skuteczne.
Dziękuję za słowo „współpraca”.
Zawiera się w nim to „współ”. Współpraca to nie dyrektywność, że ja ci wydaję polecenia, a ty je wykonuj. Potem cię z tego rozliczę. A czasem jeszcze dam ci polecenie, ale nie dam ci ani władzy, ani odpowiedzialności. Słabizna straszna. A gdy chodzi o kobiety, to przychodzą dodatkowe uprzedzenia. I to jest dopiero bieda.
Czytaj także:
“Nieraz widziałam, jak brał się za zmywanie”. Ks. Suchodolski biskupem!