Nie ma przegapionych szans i straconych okazji. Dotykają one tylko chorych na trzy wirusy: zrobię to później, wirus lamentowania, że cały czas coś nam się nie udaje i wirus wymówek, że nam się nie udało, bo ktoś, coś nam przeszkodziło – mówi Ania Golędzinowska.Ania Golędzinowska przez lata była ulubienicą włoskich mediów. Wokalistka, aktorka, modelka. Po spektakularnym nawróceniu na kilka lat zamieszkała w Medjugorie, po czym wyszła za mąż i wróciła do Włoch. W 2020 r. ukazał się film dokumentalny o jej życiu, pt. „Fortunata”. Dziś, po wielu latach, znów sama mieszka w Mediolanie, gdzie zajmuje się analizą kolorystyczną i kreowaniem wizerunku. O marzeniach, drodze do nawrócenia i… egzorcyzmach rozmawia z Moniką Burczaniuk.
Monika Burczaniuk: Co to jest miłość? Jak ją rozumiesz?
Anna Golędzinowska: Miłość dla mnie? Tak naprawdę miłości nie można zdefiniować w jakiś konkretny sposób. Na pewno jest to oddanie swojego czasu i serca, nawet osobom, które na to nie zasługują. Bez oczekiwania czegoś w zamian, tylko dla ich dobra, nawet jeśli to nas dużo kosztuje.
Chyba jednak inaczej wyobrażałaś sobie swoje małżeństwo. Większość z tych, którzy śledzili twoje losy, uznali, że zawinęłaś do szczęśliwego portu. Film „Fortunata” jednak burzy ten obraz. Nie miałaś nigdy pretensji do Boga?
Akcja w filmie dzieje się przez 6 lat, dużo się zdarzyło. Oczywiście, że były też momenty, kiedy krzyczałam do Boga, czemu ja… I dostałam odpowiedź… w egzorcyzmach. Musiałam je przejść, przechodziłam przez wiele lat, począwszy od ojca Cipriano de Meo po ojca Gabriela Amortha. “Próba się skończyła” – usłyszałam któregoś dnia. Jednak diabeł wraca. Tylko że tym razem nie miał już do mnie dostępu, u mnie zastał zamknięte drzwi, więc wdarł się z buciorami gdzie indziej. Nie mógł mnie inaczej dotknąć, jak tylko poprzez słabe osoby, które były obok mnie. Poniosłam „cenę” za wielkie owoce, jakie przyniósł włoski Ruch Czystych Serc. I to też był wątek, który setki razy ujawniany był w egzorcyzmach: „Ja ją muszę zabić, musi zostać sama, zabiera mi całą młodzież…”.
Egzorcyzmy w filmie nie odbiegają od tych z filmu o Emily Rose. Jednak wciąż wiele osób myśli, że egzorcyzmy to wynik jakiegoś zaburzenia psychicznego. Co tobie dał ten proces?
Wbrew woli egzorcystów byłam u trzech psychiatrów, żeby mieć czarno na białym, że to nie jest choroba. Egzorcyści już o tym wiedzieli, ale to ja potrzebowałam mieć tę pewność. Tak naprawdę, to dzięki tym cierpieniom przybliżyłam się jeszcze bardziej do Pana Boga i jestem pewna, że ten inny, duchowy świat istnieje. Mimo że czasem tak nam się wydaje, nie jesteśmy sami na tym świecie. Święci, Maryja, Pan Jezus są przy nas na każdym kroku, a sieć, w której można się z nimi połączyć to modlitwa.
Kiedy robisz takie rzeczy, których normalny człowiek nie jest w stanie zrobić, mówisz językami, których nie znasz i przeżywasz wiele innych “atrakcji”, nie możesz powiedzieć, że Pan Bóg nie istnieje. Nie ma takiej opcji. Wspominam jeszcze list od księdza Amortha, który mi wysłał przed śmiercią, ale to jest już inna opowieść. Trzeba być pewnym, że diabeł chce rozwalać małżeństwa, chce prowadzić ludzi drogą złych uczynków i nieczystości, bo wtedy uważa, że “oni są moi”.
Wiesz, że wiele dziewczyn za cel życia stawia sobie małżeństwo? Nie jako drogę, ale cel.
Małżeństwo to jest droga, długa droga. Czasem bardzo ciężka. Dwoje małżonków powinno być apostołami miłości Bożej. Małżeństwo to jest nowy początek, a nie żaden koniec. “Ustawiłam się i jest ok”. No nie! Droga do świętości prowadzi także przez małżeństwo.
Najpierw trzeba wyprowadzić się od rodziców (przynajmniej 10 km) i zacząć wspólne życie. Ja, ty i Pan. Nigdy nie jesteśmy sami, bo jest mąż, żona i Pan Bóg, który jest z nami – jeśli mu się nie zamknie drzwi. Jeśli jest prawdziwa wiara i modlitwa z obydwu stron, to się nie zawali i raźniej będzie przejść przez to życie ziemskie. Do świętości…
Ten film pokazuje, że życie zatoczyło koło. Można powiedzieć, ze wróciłaś do punktu wyjścia. Znów mieszkasz w Mediolanie, pracujesz w show-biznesie.
Małżeństwo i praca nie są punktem wyjścia. Życie jest drogą, poszłam naprzód, zaczęłam szkołę, co też było wyborem dla dobra małżeństwa. Chcieliśmy się wyprowadzić i zacząć gdzieś normalne życie. No, a później musiałam ją skończyć. Jak coś zaczynam, to nie zostawiam tego w połowie. Zresztą jestem bardzo dobra w tym co robię, samą mnie to zdziwiło. Postanowiłam więc skończyć Akademię i został mi jeszcze rok. To jest krok do przodu, bo nie mam nawet matury. Skończona szkoła jest dla mnie sukcesem osobistym. Co będzie dalej, to nie wiem, nie robię planów.
Nie można cały czas żyć z ofiar innych, nie jestem siostrą zakonną czy księdzem. W pewnym momencie trzeba znaleźć pracę i zarobić sobie na chleb. Ten koronawirus trochę wszystko popsuł, ale za parę dni wracam do Akademii. Ewangelizacja to musi być całe nasze życie, nie tylko wyjście na scenę i odegranie jakiejś roli.
Szukałam pomocy u wielu osób, ale tak naprawdę przyjaciół poznaje się w biedzie. Szukałam pracy w Polsce, by tu wrócić z mężem i go ratować, ale wszyscy rozkładali ręce. Tak naprawdę pomogło mi niewiele osób, księża, paru świeckich przyjaciół, a także młodzież, którą poznałam na wielu spotkaniach przez te wszystkie lata. Chciałam im wszystkim podziękować, wyciągnęli do mnie rękę. Bezinteresownie. To jest Miłość.
Nie jest wielkim gestem rzucić komuś kawałek chleba czy monety. Pomoc jest wtedy, kiedy się zatrzymujemy, zapytać czy jest dobrze, czy czegoś nie potrzebujesz, jak się czujesz, oddać troszkę naszego czasu drugiej osobie.
Wstrząsająca jest scena, gdy spotykasz się z młodą dziewczyną, ofiarą gwałtu, która przyszła na twoje spotkanie autorskie. Radzisz jej, żeby wybaczyła, a kilka miesięcy później okazuje się, że dziewczyna odebrała sobie życie. Jak to przeżyłaś?
Kiedy poznałam Marysię, było widać, że ta dziewczyna naprawdę dużo przeszła. Jednak ja mogłam jej zaproponować tylko drogę, którą ja przeszłam i którą znam. Przebaczenie i wiarę. Ale każdy sam musi powiedzieć swoje „tak”.
Reżyser, Paweł Banasiak, długo się zastanawiał, czy ten wątek powinien się znaleźć w filmie, ale spotkaliśmy się wiele razy z jej mamą, poznaliśmy jej historię, która jest bardzo długa. W filmie jest tylko fragment pokazujący ułamek jej życia. Jednak jej istnienie na tym świecie w jakiś sposób zostało upamiętnione.
To niesamowite, że główną chorobą społeczeństwa, której nie chcemy sobie uświadomić, jest brak miłości.
Każdy z nas jest tak zaprogramowany, żeby kochać i być kochanym. Każdy z nas potrzebuje miłości. Nie mówię tu tylko o małżeństwie, ale i o relacjach rodzinnych. Tam się wszystko zaczyna. I jeśli tej miłości brak ludzie w różny sposób reagują.
Ale też za dużo miłości może być złe, dlatego że nie pozwalamy drugiej osobie żyć własnym życiem. Tylko ją do siebie chcemy uwiązać. Ja w tej całej historii wcześniej próbowałam ratować moje małżeństwo (którego nie było), a później już tylko człowieka, odkładając na drugi plan moje uczucia. Myślę, że tak powinno się kochać, bez egoizmu, tylko dla dobra innych. Miłość jest czymś pięknym, jeśli potrafimy dawać; tylko biorąc, wpadamy w studnię bez dna.
Podobno Medjugorie nauczyło cię m.in., że trzeba wierzyć w marzenia?
Medjugorje nauczyło mnie wielu rzeczy, ale przede wszystkim tego, że bez wiary daleko nie zajdziemy. Nawet jeśli coś nam się nie uda, musimy iść naprzód ze świadomością, że naszym celem jest niebo.
Im dłużej z tobą rozmawiam, tym bardziej przekonuję się, że w życiu nie ma przegapionych okazji, straconych szans.
Nie ma przegapionych szans i straconych okazji. Dotykają one tylko chorych na trzy wirusy. Nauczyłam się ich w Akademii, do której uczęszczam. Nie, nie jest to koronawirus, ale wirus: zrobię to później, wirus lamentowania, że cały czas coś nam się nie udaje i wirus wymówek, że nam się nie udało, bo ktoś, coś nam przeszkodziło.
Trzeba w każdej sytuacji próbować zrobić, co w naszej mocy, aby dojść celu i nie ma opcji, że się nie uda. Jeśli tak będzie, to znaczy, że tak miało być, ale ty nie masz poczucia wina, że mogłeś zrobić coś więcej.
Read more:
Z piekła do nieba. Modelka Anna Golędzinowska dzieli się historią swojego życia i nawrócenia