Prymas Wyszyński: Studiując przed laty na Gregorianum, nieraz widziałem, jak mój profesor, wybitny naukowiec, sprzątał swój pokój. Spytałem raz: – To profesor nie ma nikogo, kto by mu pokój sprzątnął?
Praca jest obowiązkiem człowieka, ale jest i wychowywaniem go, a raczej samowychowaniem. Każdy człowiek dla własnego dobra musi poprawiać swą pracę i patrzeć na nią nie tylko od strony osiągnięć czy też przekroczonych norm.
Na pracę trzeba patrzeć przede wszystkim jako na element kształtujący i ubogacający ludzką osobowość. Nie tylko przedmiot pracy ma nabrać szlachetniejszych form, ale i sam człowiek w wyniku pracy powinien dochodzić do pewnej umiejętności planowego kierowania sobą. Planowość kierowania sobą wymaga, abyśmy przede wszystkim zastanowili się, co jest do zrobienia.
Pewnego rodzaju programowanie jest konieczne. Oczywiście nie może ono być przesadne, nie może iść za daleko, aby nie stworzyć jakiegoś kagańca niewoli. Wówczas bowiem człowiek, obwarowany zewsząd nakazami, czuje się zniewolony, nie ma spokoju w wykonywaniu pracy, bo plany i normy nieustannie go poganiają i popędzają. Tymczasem jednym z zasadniczych elementów pracy, która jest spełnianiem obowiązków, a więc radością, jest spokój.
Planowanie musi być umiarkowane. Jednakże człowiek kierujący sobą powinien zakreślić sobie pewne zadania. Może być zadanie roczne, do osiągnięcia w najbliższym roku – zazwyczaj jest to łatwiejsze dla tych, którzy studiują, bo kierowani są przez program z góry im narzucony. Może być planowanie okresowe, w takiej czy innej porze roku – dla pewnej kategorii ludzi również podyktowane okolicznościami, na przykład dla rolników. Może być planowanie miesięczne, tygodniowe i dzienne.
Planowanie dnia jest zazwyczaj rzeczą trudną, bo dzień do dnia nie jest podobny. Gdy ktoś ma określoną pracę zawodową, zgłasza się na oznaczoną godzinę i pracuje odpowiednią ilość godzin. Wtedy jest łatwiej zaplanować swoje zajęcia. Ale jeżeli sami mamy zadysponować naszą pracą i naszym czasem, wtedy jest niewątpliwie trudniej. Jeżeli nie ma zwyczaju zapisać sobie, co jest do zrobienia dzisiaj, to możemy zabierać się do pracy, zaczynać jedną, odkładać, szukać innej – i tak bez końca. Oczywiście mówię o pracach, których programowanie zależy od nas.
Dobrą rzeczą jest prowadzić terminarz zajęć, zwłaszcza gdy ktoś ma taką pracę, z którą łączą się zobowiązania i terminy. Wówczas w kalendarzu można pewne rzeczy notować: o tej godzinie tu, o tej tam lub gdzie indziej. Można też zapisać na oddzielnej kartce, co na przykład jest do zrobienia w poniedziałek: co muszę zrobić, co powinienem zrobić, a co można ewentualnie odłożyć. Musi być jakaś kolejność i hierarchia naszych prac i zajęć, abyśmy już z góry wiedzieli, co jest do zrobienia dziś, a co jutro; co trzeba zrobić dziś, a co można przełożyć na jutro.
Najniebezpieczniejszą rzeczą jest, gdy stanie się przed dniem, który jest dla nas czymś nieokreślonym. Człowiek waha się nieustannie, czyni wybór bez wyboru i nawet nie dostrzega, jak wiele traci czasu. A czas jest niezwykle pojemny. Gdy ktoś ma ład i higienę pracy, wiele może dokonać nawet w stosunkowo krótkim czasie.
Praca musi być więc zaprogramowana. Nie lękajmy się umiarkowanej pedanterii, wyznaczania sobie terminów, zapisywania planu dnia: umówiłem się z tą osobą na tę godzinę, z tamtą na inną godzinę itd.
Praca umysłowa
Praca od nas zależna wymaga pewnej umiejętności kierowania nią. My wiemy, że praca monotonna nuży, trzeba więc ją urozmaicać. (…) Jeśli czas poświęcamy lekturze, zwłaszcza pilnej, terminowej, niebezpieczeństwem jest siedzenie nad książką od godziny ósmej rano do ósmej wieczorem. Takiej lektury mamy potem po uszy. Sama zmiana tematu może już być psychiczną odnową, odświeżeniem umysłu.
Jeżeli w ciągu jednego dnia zaplanujemy czytanie na przykład pięciu książek, to nie znaczy, że mamy czytać po kolei, najpierw jedną, potem drugą, trzecią itd., tylko, powiedzmy, pół godziny jedną, a gdy się zmęczymy, odłóżmy, weźmy drugą. Zobaczymy nowy świat, nowe sprawy i zagadnienia. Zapomnimy o poprzednich problemach, a po półgodzinie możemy wrócić znowu do pierwszej lektury.
Read more:
Co kard. Wyszyński mówił o kobietach? Ożywcze i inspirujące
Jeżeli idzie o pracę umysłową, książkową, papierową, to pewną regeneracją jest ruchliwość. Nie można tak sobie organizować pracy, aby usiąść, palce w uszy i już jestem nienaruszalny. Trzeba poświęcić chociaż pięć minut, aby się troszkę przejść. Ktoś powie: Ach, przejść! Nie mam czasu! I dziesięć minut mówi o tym, że nie ma czasu, a przez ten czas już dawno przeszłoby się to stworzenie Boże, złożone z ciała, które się męczy, i rozumnej duszy, i wróciłoby psychicznie odświeżone, sprawniejsze do pracy.
Modne są w dzisiejszej medycynie tzw. relaksacje. Jest to jakaś psychologiczna prawda – podchwycenie, zaobserwowanie w człowieku stanu napięcia, które się powtarza i które można bardzo łatwo rozładować.
Wartość pracy fizycznej
Studiując przed laty na Gregorianum, nieraz widziałem, jak mój profesor, wybitny naukowiec, sprzątał swój pokój. Spytałem raz:
– To profesor nie ma nikogo, kto by mu pokój sprzątnął?
– A czy to ja nie umiem? – odpowiedział.
– No tak, ale czy czasu na to nie szkoda?
– A tamtemu, kto by przyszedł sprzątać, to nie szkoda czasu?
Oczywiście ma to jakieś głębsze znaczenie, że nie czekam, aż ktoś mi usłuży, zrobi porządek, lecz w miarę możności sam to czynię. Jest to nie tylko pewne wyrównanie społeczne, lecz także nasza własna korzyść – w formie usprawnienia psychofizycznego. A ponadto – docenienie wysiłku i pracy innych ludzi.
Kiedyś w szkołach katolickich w Polsce i za granicą zaczynano naukę młodzieży od pracy fizycznej. A w klasztorach wymagano pracy fizycznej nawet od najwybitniejszych myślicieli i naukowców. I dobrze im to robiło. (…)
Jakże często ludzie, pracując w mieście przez cały tydzień, uciekają w niedzielę na wieś, do lasu, biorą się nawet do pracy fizycznej w ogródkach działkowych. Jest to bardzo dobra instytucja.
Praca fizyczna uczy człowieka szacunku dla wszystkich ludzi pracujących fizycznie. Księga Przysłów wychwala „niewiastę mężną” i za to, że „palce jej ujęły wrzeciono”. Poddała się pracy fizycznej. Prawdopodobnie była to osoba dość zamożna, która miała niemało domowników, sporo służby, a jednak sama podejmowała się wielu prac.
Wydaje się, że gdybyśmy przy pracy intelektualnej poświęcili trochę czasu na nauczenie się rzeczy najprostszych, nie przyniosłoby to nam ani ujmy, ani szkody. Nawet Pan Jezus znał sztukę gotowania. Może nauczył się od swojej Matki w Nazarecie, która zapewne sama gotowała swojemu Synowi, nie miała przecież służby.
Nieprawdą jest, jak nieraz przedstawiają malarze, że w Nazarecie wszystko załatwiali aniołowie – przynosili wodę, patyki, sprzątali izbę. Maryja sama prowadziła dom, sama swoimi dłońmi sprzątała i gotowała. A Pan Jezus, po swoim zmartwychwstaniu, ułożywszy na piasku morskim parę kamyczków, sam usmażył rybę i zachęcił uczniów, aby jedli. Słowo ciałem się stało, zamieszkało między nami i nad morzem przygotowało rybę!
Fragment książki „O godności kobiety”, aut. kard. Stefan Wyszyński, wyd. SUMUS.
(Przytoczony fragment pochodzi z 6 sierpnia 1964 roku).