Pamiętacie jego „Sacrum” czy „Żeby nie było”? Jacek MEZO Mejer wraca – jego najnowsza płyta nosi tytuł „Credo”. Nam opowiada, czym dla niego jest bycie tatą (niedawno został nim po raz drugi) i o swojej relacji z Bogiem.
Katarzyna Szkarpetowska: 22 maja premiera twojej najnowszej płyty. Jej tytuł "Credo" sugeruje, że to album dość osobisty.
Jacek MEZO Mejer: Rzeczywiście, ta płyta jest bardzo autobiograficzna. W pewnym sensie rozliczam się sam ze sobą. Choć jestem człowiekiem szczęśliwym, w dużej mierze spełnionym, przez ostatni rok, dwa odczuwałem jakąś pustkę w życiu. Mówię „jakąś”, bo to stan, którego do końca nie potrafię nazwać. Po prostu czułem, że czegoś mi brakuje. W pewnym momencie odkryłem, że stałem się zbyt skostniały, pragmatyczny, że brakuje mi w życiu duchowości. To odkrycie na nowo doprowadziło mnie do wiary chrześcijańskiej, do jej przeżywania na głębszym poziomie.
„Doprowadziło na nowo”, czyli był moment, kiedy od tej wiary odszedłeś?
Nie było momentu odejścia. Określiłbym to raczej duchowym uśpieniem, z którego się przebudziłem. Zacząłem się modlić, chodzić do kościoła, zadawać sobie pytania dotyczące wiary. To nie było łatwe i, przyznaję, dalej nie jest, ponieważ z natury jestem racjonalistą, trzeźwo patrzę na świat, twardo stąpam po ziemi. W piosence „Serce już bije”, którą umieściłem na najnowszej płycie, porównuję swoją wiarę do ziarenka gorczycy. Ziarenka, które jest malutkie, praktycznie niewidoczne, ale – co najważniejsze – rośnie. I choć mam świadomość, że przede mną wciąż dużo pracy, to cieszę się, że wszedłem na ścieżkę rozwoju duchowego. Bardzo chcę nią podążać.
MEZO i płyta „Credo”: Niech będzie inspiracją do refleksji i zatrzymania
Twoja przygoda z muzyką zaczęła się wcześnie. Co zdecydowało o tym, że jako młody chłopak postanowiłeś związać zawodowe życie z muzyką?
Serce. Poszedłem za głosem serca. Kiedy zobaczyłem, że to, co robię, czym chcę dzielić się z innymi, spotyka się z zainteresowaniem ze strony ludzi, z ich atencją, poczułem, że jestem na właściwej drodze. W tym przekonaniu utwierdziły mnie też, paradoksalnie, docierające do mnie z różnych stron głosy krytyków. Czułem, że to, co robię, jest szczere. Starałem się udowodnić, że na scenie jest miejsce dla różnych osobowości i stylów.
Za co byłeś krytykowany?
Wielu ludzi w tzw. środowisku hip-hopowym uważa, że raper powinien wywodzić się z biedy, patologii i rapować o tym, jak smutny, szary i generalnie beznadziejny jest świat. Ja zaproponowałem rap pozytywny, co spotkało się z krytyką, chociaż poruszałem też tematy trudne, bo np. mój pierwszy singiel, który poleciał w rozgłośniach komercyjnych – utwór „Żeby nie było”, nagrany w duecie z Liberem w 2008 r. – opowiadał o niepokoju na świecie, wojnie w Iraku, o tym, że peryferia światowe są zupełnie inaczej traktowane niż jego centra.
Na wydanie najnowszej płyty zdecydowałeś się w niełatwym momencie. Nie możesz koncertować, spotykać się z fanami na żywo. Pozostaje kontakt wirtualny, ale to nie to samo.
Płytę planowałem wydać pod koniec marca, ale z jednej strony chciałem ją jeszcze dopracować, z drugiej – dopadła nas epidemia. Miałem nadzieję, że koronawirus przejdzie bokiem i dlatego przesunąłem premierę na maj. Jak się okazuje, COVID-19 nadal z nami jest i nic nie zapowiada, żeby w najbliższym czasie coś się zmieniło. Zdecydowałem jednak, że nie będę wyznaczał kolejnej daty premiery. Czas jest trudny, absolutnie wyjątkowy. Uznałem, że chcę tę płytę podarować moim fanom właśnie teraz. Niech ona będzie inspiracją do refleksji, do tego, by się zatrzymać, zastanowić, przestać traktować życie powierzchownie. Ostatnio spodobał mi się cytat z Sørena Kierkegaarda: „Wierzyć to stracić rozum i zdobyć Boga”. Okładka płyty „Credo” powstała wcześniej, niż przeczytałem ten tekst, a ja właśnie tak ją odczytuję.
MEZO: Bycie ojcem to metafizyczne doświadczenie
W grudniu ponownie zostałeś tatą, na świat przyszła Frida. Co czuje świeżo upieczony tata, kiedy bierze córkę na ręce?
To absolutnie metafizyczne doświadczenie. Widzę przed sobą miłość w najczystszej postaci. Narodziny córki sprawiły, że jeszcze bardziej otworzyłem się na rzeczywistość duchową.
Jaką masz wizję siebie jako taty?
Dla mnie najcenniejszy i definiujący mnie jako tatę jest czas, który spędzam z moimi córkami. Kiedy noszę Fridę na rękach, kiedy mimo zmęczenia jadę do sklepu po pieluchy dla niej, kiedy starsza córka Zuzia przychodzi do mnie z jakąś sprawą i rozmawiamy, czuję błogostan. Być tatą to nie tylko zapewnić dzieciom dobrobyt, chociaż to też jest ważne, ale przede wszystkim mieć dla nich czas, dawać im uwagę i miłość.
Co sprawia, że masz tyle dystansu do siebie?
Jestem optymistą. Nie uprawiam czarnowidztwa, staram się iść przez życie z uśmiechem. Dystans, o który pytasz, nie jest czymś, na co muszę się zdobywać, przychodzi mi naturalnie. I, co ważne, chroni mnie, również zawodowo, przed rutyniarstwem i nudą.
Czy bycie artystą ma wady?
Mam wrażenie, że tak. Przede wszystkim to nie jest zawód, który wykonujesz w określonych godzinach. Tryb pracy jest nieregularny i trzeba narzucić sobie rytm, dyscyplinę dnia. Żeby powstała płyta, trzeba codziennie popracować nad nią kilka godzin. To nie jest tak, jak myślą niektórzy, że raz czy dwa razy w tygodniu pojedzie się na koncert, a piosenki na płytę pisane są na kolanie, w tzw. międzyczasie. Osoby, które wykonują ten zawód, wiedzą, jak ważna jest dyscyplina i codzienna dawka motywacji.
MEZO o swoim czasie z Bogiem sam na sam
Co jest jej źródłem w twoim życiu?
Przede wszystkim córki i żona. Są moim największym szczęściem i cokolwiek robię, robię z myślą o nich. Ważnym bodźcem do działania jest też sport. Kiedy trenuję, biegam, ładuję wewnętrzne akumulatory, oczyszczam umysł, forma fizyczna przekłada się na tę psychiczną. Jakiś czas temu ukończyłem też studia podyplomowe na kierunku psychologia pozytywna, w trakcie których poznałem różne techniki motywacyjne i staram się z nich w miarę możliwości korzystać.
Jak dbasz o sacrum w życiu – teraz, w czasie pandemii?
Mam taki codzienny rytuał, który nazwałem „pół godziny dla duchowości”. To jest czas, który spędzam z Bogiem sam na sam – modlę się, medytuję. Duchowo bardzo mi po drodze z poznańskimi dominikanami. Urzekła mnie atmosfera, którą potrafili stworzyć u siebie w klasztorze, bardzo lubię ich kazania. Przed pandemią chodziłem do nich na msze, teraz w niedzielnej mszy uczestniczę online.
Na najnowszej płycie śpiewasz „Mój dom, mój kawałek nieba”. Możliwa jest namiastka nieba na ziemi?
Jasne, że tak. Uważam, że podążanie drogą wiary, dekalogu, miłości to nic innego jak sprowadzanie królestwa niebieskiego na ziemię. W życiu liczy się każda odrobina dobra, każdy gest serdeczności, ofiarności. To od nas i od naszych wyborów zależy, czy ten świat będzie dla nas łez padołem, czy namiastką nieba.