Od stycznia 1977 roku brat Marian Markiewicz pracował w Collegio Polacco przy Piazza Remuria w Rzymie. W październiku 1978 miał odebrać z lotniska kardynała Wojtyłę. Wcześniej widzieli się w sierpniu, kiedy to kardynał przyleciał na konklawe po śmierci Pawła VI. Wtedy też brat Marian pomyślał sobie, czy to nie czas na „naszego kardynała”.
Zakonnik wspomina go jako człowieka zorganizowanego, który wykorzystywał każdą wolną chwilę na lekturę. - Lubił jeździć za miasto, część drogi zawsze przechodził pieszo – wyjaśnia. - Gdy przyleciał na rzymskie lotnisko, miał zaciągnięty na oczy kapelusz, był zamyślony, trochę nieobecny.
Na liście duchownych biorących udział w konklawe było też nazwisko kard. Wojtyły. Nikt nie przypuszczał, co się wtedy wydarzy. "Marianku, Duch Święty wskaże" – powiedział wówczas kardynał. Brat Marian woził kardynała Wojtyłę i ks. Stanisława Dziwisza na spotkania, które odbywały się na Watykanie. Pamięta do dziś wyjątkowy dzień, w którym miało się odbyć konklawe. Zawiózł wówczas rzeczy kardynała Wojtyły do pokoju nr 96 w Watykanie. Znajdował się on nad piętrem papieskim, pokoje dzieliło jedynie sklepienie.
Włosy papieża
Przyszły papież poprosił brata Markiewicza o ostrzyżenie. "Marianku, a ostrzygłbyś mnie, żebym jakoś na tym konklawe wyglądał" – powiedział wówczas. Brat Marian włosy te zachował. Okazuje się, że wcześniej swoje umiejętności fryzjerskie zdobywał na strzyżeniu nowicjuszy, a potem księży studentów i na biskupach. - Chwaliłem się, że pierwsze fotografie Ojca Świętego były z fryzurą, którą ja robiłem – tłumaczy brat.
Biały dym
Kardynał Wojtyła dowiedział się również, że jego serdeczny przyjaciel, biskup Andrzej Deskur, zachorował. Po obiedzie pojechał z Papieskiego Kolegium Polskiego do kliniki Gemelli. Karol Wojtyła przebrał się w strój chórowy w mieszkaniu bp. Deskura. Stamtąd udali się szybko na konklawe. Mieli bardzo mało czasu. Za kilka minut miała zostać zamknięta Brama Spiżowa.
Pożegnanie brata Mariana i kardynała Wojtyły nakręciła telewizja francuska. - Sekwencja ta została potem wykorzystana przez Krzysztofa Zanussiego w filmie „Z dalekiego kraju” – wyjaśnia brat Marian.
16 października 1978 roku wszyscy oczekiwali na biały dym. Wreszcie się pojawił. - Byłem wtedy w sali telewizyjnej w Kolegium, kiedy usłyszałem imię „Karol”, a potem nazwisko „Wojtyła”. Z radości przerzuciłem jednego ze studentów przez ramię i biegałem tak wokół sali telewizyjnej – mówi w rozmowie z Aleteią brat Marian. I dodaje: - Włosi zawsze mówili, że chcą drugiego Jana Pawła, papieża uśmiechu. Pamiętam to jego przemówienie na placu św. Piotra. Niektórzy myśleli, że został wybrany ktoś z Afryki czy innego kontynentu. Nazwisko „Wojtyła” dziwnie brzmiało w ustach kardynała ogłaszającego wybór. Papież pobłogosławił wiernych, na drugi dzień rozwiązał konklawe, odprawił mszę świętą.
„Stasiu, koniec z nartami”
Brat Marian Markiewicz wspomina, że Jan Paweł II był taką osobą, z którą każdy chciał się przywitać, miał duże poczucie humoru i troszczył się o każdego. Jego wielkość polegała na tym, że potrafił wszystko zauważyć.
Na drugi dzień była okazja, by zapytać ks. Dziwisza o wrażenia. Duchowny powiedział, że gdy pierwszy raz zobaczył Wojtyłę w białej sutannie, to Jan Paweł II zażartował: „Stasiu, koniec z nartami”.
Gdy Ojciec Święty wszedł do Biblioteki Papieskiej, rzekł: „O Mój Boże, kiedy ja to wszystko przeczytam?!”
Jan Paweł II został przez brata Mariana zapamiętany jako „papież ludzkich spraw”.
- Kiedy trzeba było podnosić głos w sprawach ważnych, tak robił. Mówił wprost, czego nie wolno. Dzień zaczynał od modlitwy. Kończył go modlitwą. Zawsze był pierwszy w kaplicy. Jego siła była w modlitwie. Był niezwykle zorganizowanym człowiekiem. Czuło się, jak rozmawiał z Bogiem. Msza święta była najważniejsza w jego życiu. Codziennie odmawiał trzy części różańca, odprawiał drogę krzyżową – opowiada nam brat Marian.
Zakonnik wiele razy odwiedzał papieża w jego apartamentach. Woził biskupów z Polski i pamięta ich radość z papieża Polaka.
Zamach na Jana Pawła II
Brat Marian pamięta również zamach na życie Ojca Świętego, 13 maja 1981 roku. Zawoził wówczas polskich biskupów na konferencję, która odbywała się w Watykanie. Miał również zanieść listy do ośrodka polskiego, znajdującego się na Via Pfeifer. Szybko oddał listy do ośrodka i poszedł w stronę placu św. Piotra. Nad placem krążył helikopter. Słychać było syreny alarmowe policji i karabinierów. Zakonnik poszedł do kolumnady.
- W moją stronę biegła kobieta i krzyczała, że był zamach na papieża – tłumaczy brat Marian. I dodaje: - Pielgrzymi, którzy przybyli z Polski, z Kościana, ustawili na tronie papieskim obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Podmuch wiatru sprawił, że obraz spadł na podium. Ludzie bali się, że to zły znak, że papież nie żyje – tłumaczy brat Markiewicz.
W tym czasie jednak Ojciec Święty był operowany. Wszyscy się za niego modlili. - Zapomniałem odebrać nawet tych dwóch biskupów, których zawiozłem na konferencję. Całe szczęście, mimo późnej pory, jeszcze się nie skończyła – wspomina brat Marian. Podszedł więc do bp. Szymeckiego i powiedział mu o tym, co się wydarzyło. Biskup zaś przemówił i przekazał smutne informacje. Biskupi pomodlili się w intencji Ojca Świętego, o szczęśliwą operację.
Zakonnik pamięta także, jak 17 maja 1981 roku z okna papieskiego wywieszono dywanik, z taśmy zaś wierni zgromadzeni na placu św. Piotra usłyszeli głos papieża. Słychać było w wypowiedzianych słowach cierpienie i ból. Ojciec Święty przebaczył człowiekowi, który do niego strzelał.
Płakali wtedy wszyscy, nawet mężczyźni. Słychać było jedynie jak gruchają gołębie i pluska woda z fontanny. Ludzie nie rozmawiali ze sobą.
„To ten winowajca, który mnie przywiózł konklawe i tutaj zostawił”
W 1982 roku brat Marian Markiewicz powrócił do Polski. Z Ojcem Świętym spotykał się już tylko wtedy, gdy oprowadzał po Rzymie polskie pielgrzymki jako przewodnik i jeździł z biskupami do Rzymu.
Dziś wiele osób prosi go o modlitwę za wstawiennictwem św. Jana Pawła II.
- Mówią do mnie: byłeś tak blisko niego, na pewno cię wysłucha. Po śmierci modliłem się nie za niego, ale do niego – wyjaśnia brat Marian.
Pamięta, że będąc w Skoczowie, stał obok Józefa Oleksego i prezydenta Lecha Wałęsy.
- Gdy wszystkich przedstawiono, znalazłem się na pierwszym planie. Ojciec Święty uśmiechnął się i wskazał na mnie palcem: "Tego to ja znam. To ten winowajca, który mnie przywiózł na konklawe i tutaj zostawił" – śmieje się zakonnik.