separateurCreated with Sketch.

Za co jestem wdzięczna epidemii COVID-19?

KOBIETA W DOMU
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Poza tą burzą jest we mnie też dużo spokoju, a nawet… wdzięczności. Chcę się z tobą podzielić tym, co dobrego biorę sobie z tego czasu.Właśnie skończyła się majówka. Majówka, z której i tak raczej nie korzystałabym w typowy sposób, wyjeżdżając gdzieś na odpoczynek, gdyż właśnie miałam dopinać ostatnie przygotowania ślubno-weselne. Teraz nie mogę robić ani jednego, ani drugiego. Aktualnie panująca pandemia niemal wszystkich nas zmusiła do zmiany planów, stylu życia, codziennych nawyków. Nie ulega wątpliwości, że wiąże się to z wieloma trudnościami i niedogodnościami.

Zmiany te mogą nas złościć, smucić, niepokoić. Pojawia się dużo negatywnych emocji. We mnie też – wkurza mnie, że choć włożyłam tyle pracy w dopinanie wszystkiego na ostatni guzik, ostatecznie nie wiem, kiedy i w jakich okolicznościach (bo już na pewno nie tych wymarzonych) będziemy mogli powiedzieć sobie „tak” z narzeczonym. Martwię się o moich pacjentów, którzy nie mieli możliwości przejścia na pracę online, a teraz mogą szczególnie potrzebować pomocy. Jednak poza tą burzą jest we mnie też dużo spokoju, a nawet… wdzięczności. Chcę się z tobą podzielić tym, co dobrego biorę sobie z tego czasu.

 

Czas na odpoczynek

Po zeszłorocznym wykańczaniu mieszkania (w dużej mierze własnymi rękami) przeplatanym regularną pracą w gabinecie, a następnie błyskawicznej przeprowadzce miałam prawo być naprawdę zmęczona. Piętrzące się wydatki skutecznie jednak chroniły mnie przed skontaktowaniem się z tym poczuciem, przez co pozwoliłam sobie jedynie na tydzień wakacji, po którym dalej powróciłam do działań „na dwa fronty”, a nawet trzy, bo wtedy już trzeba było intensywniej zająć się tematami okołoślubnymi.

Sił było coraz mniej, ale zadań coraz więcej, więc nie mogłam się tak po prostu zatrzymać, a nawet zwolnić. Epidemia sprawiła, że musiałam. Dzięki temu dopiero poczułam, jak bardzo tego potrzebowałam. Wystarczyło kilka tygodni w wolniejszym trybie życia, bym zaczęła znowu doświadczać, jak to jest mieć ochotę, a nie przymus, by zrobić coś wartościowego, jak ugotowanie bardziej wymagającego obiadu, położenie czekającej od pół roku tapety czy choćby napisanie tego tekstu (po długiej przerwie od pisania w ogóle). Epidemia przypomniała mi, jak ważne jest zadbanie o siebie, zanim zajmiemy się wszystkim innym, co przecież „nie może czekać” – otóż może… I czeka.

 

Pogłębienie więzi z bliskimi

Choć brzmi to paradoksalnie, bo możliwości kontaktu mamy ograniczone, a święta Wielkanocne po raz pierwszy spędzałam bez najbliższej rodziny, to właśnie teraz czuję się bliżej nich. Po pierwsze dlatego, że wymuszone ograniczenie pracy terapeutycznej zrobiło we mnie więcej przestrzeni na inne relacje (dzięki czemu widzę, jak bardzo moja praca jest angażująca i jak dużo zasobów wymaga ode mnie na co dzień), a po drugie, że właśnie niemożność spotkania od dłuższego czasu wywołała we mnie tęsknotę i troskę sprawiające, że mam ochotę częściej zadzwonić, podzielić się tym co u mnie, zapytać rodziny i przyjaciół, jak sobie radzą w tym trudnym czasie.

 

Otwarcie na pracę online

Do niedawna, po kilku nie całkiem satysfakcjonujących próbach, byłam przeciwna prowadzeniu terapii online. Z tego względu, pomimo pytań, w ogóle nie podejmowałam się pracy z osobami, które mieszkają za granicą, lub które planowały podczas terapii dłuższy wyjazd do innego miasta czy kraju. W obecnej sytuacji przejście prawie wyłącznie na Skype wydawało się jedynym sensownym, choć niezbyt atrakcyjnym wyjściem. Zaskoczeniem dla mnie był fakt, że praca w ten sposób może być równie efektywna, jak ta w gabinecie. Odkrycie to biorę ze sobą na przyszłość, poszerzając dzięki temu wachlarz swoich możliwości i dostępnych opcji.

 

Akceptacja nieprzewidywalności

Ważną, choć niełatwą lekcją dla mnie była konieczność akceptacji braku wpływu. Zwykle udawało mi się dość skutecznie prowadzić swoje życie w pożądanych kierunkach, przez co nieświadomie nabrałam przekonania, że jak odpowiednio się postaram, to wszystko jest możliwe. Epidemia pokazała mi, że to tylko iluzja, i że choć mogę zrobić, co tylko się da, by zrealizować jakiś cel, to i tak nie gwarantuje, że będzie tak, jak sobie wymyśliłam. I co najważniejsze, to jest w porządku. Konieczność otworzenia się na różne scenariusze, których wcześniej nie brałam pod uwagę, okazała się bardzo uwalniająca.

 

Docenienie tego, co mam        

Obszar doceniania i wdzięczności za to, co mam, od dawna jest częścią mojej codziennej praktyki. Aktualna sytuacja daje mi do tego jeszcze więcej powodów. Możliwość samodzielnego zadbania o siebie, praca, którą mogę wykonywać zdalnie, niewielki ale jakże przydatny, szczególnie w czasach największych obostrzeń, ogródek… To tylko niektóre z moich. Jakie są twoje?

 

Świadomość, że mam zdolność adaptacji

Na co dzień prowadzę raczej stabilny i bezpieczny tryb życia. Nie miałam ostatnio zbyt wielu doświadczeń, które kontaktowałyby mnie tak bezpośrednio z poczuciem siły (a przynajmniej tak mi się wydawało). Budujące było dla mnie zauważenie, że jestem w stanie w krótkim czasie zaadaptować się do niesprzyjających warunków – nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Że potrafię w obliczu trudności zachować spokój i skutecznie stawiać czoła trudnościom.

A poza refleksjami z moich osobistych przeżyć, ważne są dla mnie też te o globalnym zasięgu:

 

Możemy żyć inaczej

Narzucone nam obostrzenia i zakazy mają swoją pozytywną stronę – pokazują nam, że w niektórych aspektach naprawdę możemy zrezygnować z części dobrodziejstw cywilizacyjnych – zwłaszcza tych, które nie służą naszej planecie.

Okazuje się, że zamiast spędzać wakacje w egzotycznych krajach, możemy czerpać niebywałą przyjemność z niedzielnego spaceru po lesie, a zamiast jechać w odległe (i pewnie z perspektywy firmy kosztowne) delegacje, wiele spraw służbowych da się załatwić online. Pozostaje mi mieć nadzieję, że będzie to cenna nauka dla nas wszystkich, a nie tylko chwilowa zmiana, po której nastąpi potrzeba zrekompensowania sobie „straconego czasu”.

 

Człowiek nie jest wszechmocny

Stwierdzenie to może wydawać się oczywistością, a jednak lata rozwoju cywilizacyjnego, szczególnie w ciągu ostatniego stulecia, mogło dać nam mylne wrażenie, że jako gatunek panujemy nad światem. Pandemia pokazuje dobitnie (a jednak wciąż dość łagodnie), że tak nie jest i że czas, byśmy nabrali pokory wobec o wiele większych sił, zanim naprawdę nie będzie odwrotu.

 

Nadzieja, że Ziemia o siebie zadba

A propos poprzedniego punktu – jeszcze przed wybuchem pandemii dużo słyszało się o niepokojących zjawiskach związanych z naszą planetą. Część z nich wydawała się nieodwracalna, nawet jeśli w tym momencie jako ludzkość zmienilibyśmy tryb życia. Wystarczyło jednak kilka tygodni, by pewne procesy zaczęły się cofać – optymizmem napawają doniesienia o poprawie czystości wód w Wenecji, do których powróciło życie czy zdjęcia satelitarne Chin, na których widać diametralną zmianę jakości powietrza. Okazuje się więc, że natura ma ogromną moc regeneracji, jeśli jej nie przeszkadzamy. Obyśmy więc przeszkadzali jak najmniej.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że część z tych doświadczeń jest bardzo subiektywna i nie każdy będzie mógł się z nimi utożsamić. Wiem też, że podczas gdy ja wciąż mam poczucie względnego komfortu (moi bliscy są zdrowi, nie straciłam źródła utrzymania, wiem, że w razie czego mogę liczyć na wsparcie), inni przeżywają prawdziwe dramaty. O niektórych słyszę od pacjentów, z innymi nawet nie mam styczności. Wierzę jednak, że w każdej, nawet najciemniejszej sytuacji, da się znaleźć jakieś przebłyski jasności i do tego chcę cię zainspirować tym tekstem!


PODRÓŻNIK
Czytaj także:
Miłośnik podróży w kwarantannie. Co robić, gdy nie można wyjechać?


KWARANTANNA
Czytaj także:
Jak zepsuć czas kwarantanny sobie i bliskim

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.