Z Katarzyną i Sebastianem Kubisami, rodzicami 12 dzieci (tata jest astrofizykiem, profesorem i dyrektorem Instytutu Fizyki Politechniki Krakowskiej, mama – magistrem filologii włoskiej), rozmawia Małgorzata Bilska.Małgorzata Bilska: W czasach przed epidemią kolega poszedł odebrać córkę z przedszkola. Wcześniej zrobiła to żona… Zapomniał. Mają jedno dziecko, wy – dwanaścioro. Tata popełnił jakieś gafy?
Sebastian Kubis (SK): Byłem na wywiadówce w szkole. Godziny wywiadówek się zazębiały. Na miejscu musiałem się zorientować, gdzie jest wywiadówka Łucji. Pomyliłem klasy. Ta druga odbyła się 1,5 godz. wcześniej… Nawet odetchnąłem z ulgą, bo wywiadówki są długie i nudne. Gafy zdarzają się cały czas.
Katarzyna Kubis (KK): Mieliśmy 5 dzieci w podstawówce i wszystkie wywiadówki tego samego dnia. Jak Jurek przeniósł się z klasy Jaśka do klasy B, trzeba było oblecieć 5 klas.
Kto na nie chodzi?
SK: Zazwyczaj ja. Bo Kasia jest niecierpliwa.
KK: Ja szłam do wychowawczyni i mówiłam: Dzień dobry, co muszę podpisać? Bo lecę do następnej klasy… W ciągu 20 min wszystko było załatwione. W pewnym momencie ogłosiłam, że przekroczyłam masę krytyczną zebrań szkolnych, jakie matka może odbyć w ciągu jednego życia: macie mój numer telefonu, w razie czego proszę zadzwonić i przyjdę (śmiech).
Na razie dzieci do szkoły nie chodzą. Sebastian, jak ci się pracuje w domu? Zrobiłeś doktorat na mniejszym metrażu, jednak dzieci było 6 (i żona w ciąży). No i można było wyjść!
SK: Teraz? Fatalnie! Dzieciom trzeba więcej pomóc, jeśli szkoła jest zdalna, a ja jako pracownik uczelni też jestem zobligowany do zdalnego nauczania. Rzetelne przygotowanie zdalnych zajęć jest 3 razy bardziej czasochłonne! Nie jest entuzjastą e-learningu, zawsze ceniłem sobie osobisty kontakt ze studentami, kocham kredę i tablicę. Najpierw musiałem przełamać mój własny opór. Powoli przesyłam studentom nagrania, materiały, czekam na odzew, zaczynam robić zdalne konsultacje – zobaczymy, jakie będą efekty już po pandemii.
KK: Na szczęście nasze dzieci lubią ze sobą być. Jeździliśmy na wakacje całą gromadą, mimo że już czwórka dzieci była dorosła. Dwoma autami: 9-osobowym i 5-osobowym. 1,5 roku temu, przed ślubem Zuzi, zrobiliśmy wypad do Włoch i znajomi nie mogli tego zrozumieć. Dorosłe dzieci, i jadą z wami na wakacje?
Emilia jest studentką prestiżowej szkoły projektowania w Mediolanie. Jest bezpieczna?
KK: Tak. Codziennie się z nią widzimy i słyszymy (ach ta technologia!) Ma kochanych gospodarzy, u których mieszka i też zdalne nauczanie, na które narzeka – tym bardziej, że większość zajęć ma charakter praktyczny.
Mamy sygnały, że jest Opatrzność
A jak dajecie sobie ze wszystkim radę w te „domowe” święta?
SK: Dziwne, ale myślę, że w sumie jest spokojniej niż w „normalnym” czasie. Mniej jest codziennej gonitwy i wzajemnych pretensji. Jesteśmy razem, mamy czas dla siebie. Nawet w domu jest większy porządek 🙂
Dom dostaliście w darze od archeologa, prof. Kazimierza Bielenina. Dobrze się domyślam, że też była jakaś masa krytyczna, która to poprzedziła?
SK: W starym mieszkaniu było nas 10 osób w trzech pokojach, na 75 m². Nie było gdzie wstawić ósmego łóżeczka. Stare budownictwo, łazienka w kuchni itd. Rzeczywiście, było wtedy dramatycznie. Pamiętam, że się modliłem i pytałem: „Panie Boże, no co Ty z tym wszystkim teraz zrobisz?”. Miałem podskórne przeczucie, że coś zrobi. Już wcześniej mieliśmy sygnały, że jest Opatrzność. Na przykład byliśmy w potrzebie i nagle znajdowaliśmy w skrzynce na listy dużą kwotę pieniędzy. Albo przychodziła staruszka z sąsiedniej ulicy i wkładała nam w ręce stóweczkę. O nic jej nie prosiliśmy.
KK: Nawet jej nie znaliśmy.
SK: Chciała tylko zobaczyć naszą rodzinę.
Decydując się tak dużą rodzinę, podjęliście ogromne ryzyko. Według psychologów ludzie wolą je minimalizować, priorytetem pozostaje poczucie bezpieczeństwa. Skąd czerpiecie odwagę? Nawet wśród wierzących to rzadkość.
Człowiek zawsze zadaje sobie pytania ostateczne. O sens swojej egzystencji. O to, dokąd zmierza. Czy jest ktoś lub coś takiego, co nazwalibyśmy Bogiem. Jeśli nie pytają wprost, to znaczy, że gdzieś je odstawili na bok. Jest w nich wewnętrzny, głęboki niepokój, że nie znajdują na nie odpowiedzi. Psychologia, która odrywa człowieka od tych pytań, nie zrozumie go z jego problemami, motywacjami, poszukiwaniami.
Wybór ryzyka albo poczucia bezpieczeństwa ma dwie strony. Jedna to szukanie Ojca, a druga – poszukanie pełni. Ludzie ryzykują z dużo bardziej błahych powodów… Skaczą na bungee. Wspinają się na ośmiotysięczniki. A szukają poczucia bezpieczeństwa, bo chcą czuć się kochani. My tej miłości doświadczyliśmy przez Opatrzność, która przychodziła do nas w sytuacjach dramatycznych.
KK: Ja się trzy razy witałam ze św. Piotrem.
Raz to był tętniak?
KK: Dwa razy. Po 15 latach miałam niespodziewany nawrót. Pomiędzy nimi urodziłam Łucję i ledwo mnie uratowali w szpitalu. Od tamtej pory nie mam macicy. O mało nie straciłam oka. To dotyczy sytuacji bytowych, ale także zdrowotnych.
Trzeba podjąć ryzyko i zaufać
Proza życia na co dzień, a u was – mistyka!
SK: W szkole średniej byłem zafascynowany Pismem Świętym. Bardzo lubiłem czytać historie ze Starego Testamentu. Tam są ludzie z krwi i kości. Przeżywają „przygody”. Pomyślałem, że jeśli Pan Bóg się objawia, to właśnie w takich, konkretnych sytuacjach. Nie potrafiłem tego zwerbalizować, ale chciałem sam tego doświadczyć.
Ryzyko rozmów z Bogiem. Mówisz – masz (śmiech).
SK: (śmiech) Chciałem mieć rodzinę. Koledzy wspominają, że chciałem mieć 7 córek (ja nie pamiętam, żebym to mówił). Jak Kasia była w trzeciej ciąży, miałem trudności.
KK: Sebastian miał kryzys. Wychował się tylko z jedną siostrą.
SK: To też był moment przełomowy. Ale w Biblii jest historia Abrahama, który zostawia swoje Ur i klany, wyrusza na wędrówkę. Albo Izraelitów, którzy wychodzą z Egiptu i przechodzą przez Morze Czerwone. Trzeba najpierw wejść w sytuację ryzykowną, zaufać, żeby zobaczyć, co wydarzy się dalej. Myśmy tego doświadczyli.
KK: Nie mamy oszczędności.
SK: Brak pieniędzy jest permanentny, nie opuszcza nas (mimo 500+, jest do 18. r.ż.). To było tak, że zaryzykowaliśmy w małej rzeczy. Dostaliśmy sygnał, że nie jesteśmy sami. Mogliśmy iść dalej, w większej rzeczy. I zawsze jakoś dostawaliśmy potwierdzenie, że to jest dobra droga. O Abrahamie mówi się, że jest ojcem wiary, ale to nie całkiem było tak od razu. On wyszedł i patrzył – czy może ufać? Dostał obiecaną przez Głos ziemię. Dostał syna. Ten, który obiecał, nie zawiódł. Abraham też się zmagał…
KK: Jak się doświadczy, że jest Bóg, który jest ostatecznie zabezpieczeniem, to tak bardzo nie trzeba się zabezpieczać kasą.
Czy astrofizyk modli się do Boga w niebie?
Poznaliście się na egzaminach wstępnych na studia, jesteście świetnie wykształceni. Obalacie mnóstwo stereotypów. Czym zajmuje się astrofizyk?
SK: Próbuje zrozumieć, co gwiazdy mają w środku. Dlaczego świecą? Czemu wysyłają do nas sygnały – radiowe, rentgenowskie itd. Ja badam gwiazdy neutronowe. Są dziwne. Mniejsze od Ziemi, bardzo gęste, niesłychanie szybko się kręcą. Nie można ich dostrzec przez teleskop optyczny. Obserwuje się je radioteleskopami lub z obserwatoriów satelitarnych. Świecą promieniami X (Roentgena), które nie docierają do powierzchni ziemi, bo nie przechodzą przez całą atmosferę.
Jak się zostaje kimś takim?
SK: Trzeba mieć taką chorobę (śmiech). Ciekawość tego, co tam jest na górze. Lubię patrzeć na gwiazdy.
A jak ktoś z waszą wiedzą modli się prostym „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”?
SK: Mówiłem o pytaniach o sens. One są podstawowe. Nasze życie jest zadaniem szukania, nawet jak nie znajdę. Zwykła, ludzka uczciwość wymaga, żeby ich szukać. Dlaczego cierpię? Dlaczego jest śmierć?
Stoicie na skrzyżowaniu zawierzenia i nauki.
Wszechświat jest tajemnicą. Nasze fizykalne poznawanie świata, za pomocą instrumentów, badań, wyliczeń, zawsze stawia dalsze pytania. Dlaczego wszechświat jest tak wielki? Można gdybać. A jest gigantyczny, przekracza wyobraźnię. Te odległości, czasy, porcje energii. Jego różnorodność. Tam się mnóstwo dzieje. Gaz międzygwiazdowy się rusza tak, plazma w gwiazdach inaczej.
Katolicka rutyna usypia, zniechęca do stawiania pytań. Może epidemia ma jeden pozytyw?
Jan Paweł II mówił, że w chrześcijaństwie nie chodzi o to, żeby złapać odpowiedź i ją mieć. I jeszcze epatować nią innych ludzi. Tylko żeby odpowiedzi szukać. Życie jest szukaniem. Po trosze się ją dostaje, ale zawsze zostaje niepewność. To miejsce na wiarę.
Czytaj także:
Rodziny wielodzietne – sekret dobrze zorganizowanych mam
Czytaj także:
Wielodzietni. Kilka rzeczy, których możecie o nich nie wiedzieć
Czytaj także:
Przynoszę chorej żonie Pana Jezusa w Komunii. Gabrysia od lat żyje z silnym bólem mięśni [wywiad]