separateurCreated with Sketch.

Gromee: Jestem wierzący, a żonę dał mi Bóg [nasz wywiad]

GROMEE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Jestem osobą wierzącą. Nigdy nie mam problemu z tym, żeby o tym mówić. Niektórzy uważają, że w klimacie artystycznym lepiej się nie przyznawać” – mówi Aletei Andrzej Gromala, czyli Gromee.

Gromee to polski producent muzyczny, autor tekstów, DJ. W 2018 reprezentował Polskę na Eurowizji (z Lukasem Meijerem). W 2019 był kierownikiem muzycznym Eurowizji dla dzieci. Nam Andrzej Gromala opowiada nie tylko o swojej pracy i muzyce, ale też o relacji z Bogiem oraz byciu mężem i tatą.

Małgorzata Bilska: Co się kryje pod nazwą „producent muzyczny”?

Gromee: Jedni produkują jabłka, inni węgiel czy płytki chodnikowe. Producent muzyczny produkuje muzykę, czyli piosenki, oprawy dźwiękowe, podkłady muzyczne, oprawy muzyczne wydarzeń (na przykład Eurowizji Junior w Gliwicach), reklamy. Dla ludzi największą frajdą jest to, jak producent wypuści nowy utwór. Mam to szczęście i dar od Boga, że zesłał mi moją żonę Sarę. Piszemy razem coraz więcej utworów. Ale bywa i tak, że w nocy kończę udźwiękowiać film i nikt poza żoną nie ma o tym pojęcia. To moja praca.

Pochodzi pan z Krakowa, tu mieszka. Eurowizja Junior odbyła się w Gliwicach. Nie było żal?

Dzięki zwycięstwu Viki Gabor jest szansa, że kolejna odbędzie się w Krakowie. Bardzo bym się cieszył, bo bym miał bliżej do pracy (śmiech). W ogóle to im więcej muzyki, tym lepiej. Ludzie powinni się nią cieszyć, bawić, obdarowywać się radością. Dzięki muzyce mogą zapomnieć o problemach. Ona jest po to, by budzić radość.

Gromee: Muzyka jest po, by budzić radość

Przebój „Share the Joy” po Eurowizji podbił listy przebojów. Co powstało najpierw – tekst czy muzyka?

Dostałem zlecenie od szefostwa Eurowizji na zrobienie oprawy muzycznej festiwalu. Nie zastanawiałem się nawet sekundy. Wiedziałem, że musi być wesoło, pozytywnie. To Eurowizja dziecięca. Zacząłem od krótkich form, od udźwiękowienia obrazków i filmów, które pojawiały się w czasie programu. Napisałem utwór dla Idy Nowakowskiej, prowadzącej wydarzenie – miała solówkę taneczną. Melodia z „Share the Joy” powstała jako tzw. „flaga”, czyli jeden z utworów przewodnich, który miał kojarzyć się z Eurowizją. Na tyle się spodobała (bo jest „niosąca”, melodyjna), że pojawił się pomysł na zrobienie z niej piosenki. Rozbudowałem demo na pianinie, Sara napisała tekst do muzyki. Powstał utwór.

Gromee gra na pianinie?

Tak, w studiu stoi ich kilka. Ale najpierw byłem didżejem. Należę do starej szkoły, grałem jeszcze z płyt winylowych. W wieku 16 lat (proszę mnie nie naśladować!) uciekałem rodzicom wszędzie tam, gdzie była muzyka: do studia radiowego, do klubu. Moja mama bardzo się denerwowała. Z perspektywy czasu – mając rocznego Franciszka – wiem, że to nie było za mądre.

Jest jakaś stara szkoła didżejów?

Ona nauczyła mnie szacunku do muzyki. Raz na tydzień didżej przynosił do klubu muzykę, nieznaną ze stacji radiowych. Sprowadzałem płyty z zagranicy, prosiłem o nie w radiu. Cieszyłem się, że mogłem to zaprezentować. Ludzie prosili, żebym przyniósł to samo za tydzień. Dzielenie się muzyką i związaną z nią radością znam zatem od dziecka. Dziś muzykę można łatwo i legalnie kupić w internecie, w formatach MP3, WAV itd. Mam stare nawyki, nie używam do grania aż tak dużo elektroniki.

Gromee: Najwięcej pomogła mi żona. Sprawiła, że w siebie uwierzyłem

Rozpoznawalność zyskał pan, reprezentując Polskę na Eurowizji w 2018 r. Wcześniej grał pan głównie w klubach, choć niektóre utwory były wysoko w rankingach słuchalności w Europie. Jak to się stało, że nagle udało się przebić?

Nie wiem. Pamiętam za to, że trochę się swojej muzyki wstydziłem. Wychowałem się w wiosce pod Krakowem. Moje otoczenie, znajomi, nie do końca we mnie wierzyli. Ktoś mi powiedział, że moje produkcje są słabe. Wiele piosenek i opraw muzycznych trzymałem w szufladach, choć miałem marzenia. Pierwszy raz moją produkcję docenił ktoś w Anglii. Odpisał mi, chciał zapłacić, rozmawiać ze mną. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Później jakoś się w to wkręciłem. Najwięcej pomogła mi żona. Kiedy weszła do mojego studyjka, powiedziała, że to, co się dzieje na tych dyskach, jest genialne! Nie wiedziałem, czy mówi to dlatego, że trochę mi się podlizuje (niedawno się poznaliśmy), czy tak jest. Sara sprawiła, że uwierzyłem w siebie.

Wokalistka zespołu „Łzy” zna się na rzeczy...

Poznałem ją na koncercie. Dziękuję za to Bogu. Usłyszałem jak śpiewa i trochę zwariowałem. Z racji wieku nie chciałem z Sarą utrzymywać kontaktów, jest ode mnie młodsza. Trochę się bałem. Bardzo dużo pracowałem. Sara wyciągnęła mnie za uszy ze studia. Jak nie udawało mi się skończyć pracy o 5.00 rano, kładłem się spać na podłodze, wstawałem o 8.00 i kończyłem.

O pracy i rodzinie

Praca wypełniała całe życie?

Tak.

A teraz jest rodzina…

Franciszek ma trzy latka. Z jednej strony po jego narodzeniu zmieniło się wszystko. Ale z drugiej – nic, dzięki mojej kochanej żonie i temu, że się dogadujemy… My na przykład nigdy się nie kłócimy. Rozmawiamy o wszystkim: o muzyce, o problemach, o dziecku. Wspieramy się. I nie zmieniło się nic. Dalej robię muzykę. Tworzymy – czasem wspólnie, czasem każde „swoje”. Sara ma swój zespół, ja mam zespół i projekty solowe.

Na Facebooku są zdjęcia dumnego taty, który pokazuje synkowi świat.

Jestem bardzo dumny z Franciszka Ksawerego. Po tym, jak byłem na porodówce…

Ooooo!

Nie wyobrażałem sobie, żeby mnie tam nie było. Ale powiedziałem położnej, że wyjdę wtedy, kiedy będzie trzeba. Uważam, że facet jest tam najmniej potrzebny. Jesteśmy… bezradni. Ale też każdy facet powinien to zobaczyć, bo wtedy zrozumie, jak niewiele wiemy o życiu. To było jedno z najpiękniejszych moich przeżyć. Widziałem, że kiedy moja żona tak bardzo pragnie urodzić, zmienia się mimika twarzy. Ona jest w innym świecie, to jest coś nieprawdopodobnego. Ale nie mogę więcej o tym mówić.

Doświadczenie mistyczne?

Tak jest.

Jestem wierzący. Nie mam problemu, by o tym mówić

Robi pan nowoczesną muzykę, współpracuje z artystami z Norwegii, Szwecji… I mówi o Bogu.

Jestem osobą wierzącą. Nigdy nie mam problemu z tym, żeby o tym mówić. Niektórzy uważają, że w klimacie artystycznym lepiej się nie przyznawać. Ale jak byłem chory albo Franciszek miał gorączkę, to nikt z moich znajomych w internecie nie powiedział mi, co mam wziąć, żeby mi przeszło. Dlaczego ktoś ma mi mówić, jak funkcjonuje moja dusza, głowa czy moja wiara?

Wiara jest ważna?

Jesteśmy z Sarą osobami praktykującymi, należymy do parafii redemptorystów w Krakowie. Udzielamy się także w życiu Kościoła.

Muzycznie?

Stosunkowo niedawno była 4. rocznica Światowych Dni Młodzieży na Brzegach. Wspierałem tę uroczystość. Bardzo się cieszę, że są takie inicjatywy, tacy ludzie. Cieszę się, wchodząc do kościoła, że gra organista, jest chór, są schole. Dzieci śpiewają. Poprzez modlitwę wspierają Boga. A Bóg wspiera ich talent. To w ogóle jest genialne. Jak jestem na wyjeździe, idę na mszę, gdzie mogę. Ostatnio byliśmy z Sarą i Franciszkiem na super mszy, pięknej, w Barcelonie. Byłem szczęśliwy, bo spotkaliśmy tam fantastycznych ludzi. Mogliśmy się pomodlić. Mam Kościół wewnątrz, w sobie. Historia, którą przeżywam, od początku była z Bogiem. Wiele razy dziękowałem Bogu za to, co mam. Nie dlatego, że powinienem. Szczerze w Niego wierzę.

Relacja z Bogiem

Taka relacja na co dzień?

Można tylko w niedziele... Moje relacje z Bogiem, z Kościołem, są na wielu płaszczyznach. I są mocno duchowe, wewnętrzne. Z żoną mogę rozmawiać o pewnych problemach z Kościołem, o naszych wewnętrznych rozterkach. Uwielbiam też filozoficzne „rozkminki” i wiele takich rozmów w życiu przeprowadziłem. Mam znajomych redemptorystów i jezuitów.

Czy nie wydaje się panu, że ostatnio „siadło” nam w Kościele dzielenie się radością? A propos „Share the Joy”.

Na to wpływa nasz stale biegnący świat. Media, które nakręcają ludzi polityką. Kościół, który ja znam, dzieli się radością. Wszystko to, co pozytywne, odnajduję w Kościele. W życiu też staram się odnajdywać tylko pozytywne rzeczy. Problemy staram się po prostu rozwiązywać. Chciałbym, żeby ludzie dorośli, mądrzy, rozmawiali ze sobą – niezależnie po której stronie są politycznie. Nie chciałbym natomiast, żeby ludzie patrzyli na Kościół poprzez pryzmat jednego księdza, o którym przeczytali w internecie. Mój światopogląd i moja wiara w Boga nie mogą zostać zaburzona przez jakąś patologiczną historię, która się gdzieś pojawiła. Nawet jeśli to prawda, to nie o Kościele w całości. Dużo ludzi nie przeczytało ani jednej strony Pisma Świętego, a wypowiada się o Kościele. I bardzo spłyca faktyczny stan rzeczy.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.