Przedłużające się zamknięcie w domu, oderwanie od stałych zajęć, strach, brak ruchu – to wszystko może się nam boleśnie dać we znaki podczas epidemii koronawirusa. Przeczytajcie, jak radzili sobie w podobnych sytuacjach prymas Polski Stefan Wyszyński i założyciel Opus Dei św. Josemaria Escriva.Warunki, w których się znaleźli, były znacznie trudniejsze niż najbardziej nawet dokuczliwa kwarantanna. Ale środki zaradcze, które obaj stosowali, są zaskakująco podobne i mogą się przydać się w różnych sytuacjach.
Zająć myśli
Prymas Stefan Wyszyński został aresztowany 25 września 1953 r. i bez wyroku, a nawet bez przedstawienia zarzutów, został wywieziony z Warszawy w nieznanym kierunku. Pierwsza reakcja? Tak zanotował w dzienniku, wydanym później jako “Zapiski więzienne”:
Lękałem się, że już nie będę miał udziału w tym zaszczycie, którego doznali wszyscy moi koledzy z ławy seminaryjnej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia.
Absolutnie nie palił się do bycia męczennikiem (jego rozwaga i koncyliacyjność w znacznej mierze uratowały Kościół w PRL) i uważał, że Polska i Kościół potrzebują w tym momencie męczeństwa pracy, a nie męczeństwa krwi; ale przyjął te okoliczności jako okazję do ofiary.
Przez kolejne trzy lata przebywał w Rywałdzie k. Liczbarka (przez kilka dni), Stoczku Warmińskim, Prudniku Śląskim i Komańczy. W Rywałdzie zastał w swoim pokoju na podłodze kilka książek porzuconych w pośpiechu przez poprzedniego właściciela, w tym jedną po włosku i jedną po francusku.
Postanawiam sobie tak urządzić czas, aby zostawić jak najmniej swobody myślom dociekliwym. I dlatego po Mszy świętej (…) rozpocząłem lekturę kilku książek na zmianę, by rozmaitość tematu chroniła od znużenia. (…) Te dwie książki służyć mi mają jako ćwiczenia językowe.
Na ścianie urządził drogę krzyżową, rysując numery stacji ołówkiem. Na początku nie mógł wychodzić na dwór, więc wędrował po pokoju w czasie modlitwy. Kiedy tylko pojawiła się możliwość wychodzenia, skwapliwie z niej korzystał, nawet przy kiepskiej pogodzie.
Pobudka o piątej
Najtrudniejsze warunki panowały w Stoczku. W budynku oprócz prymasa i ok. 20 strażników zamieszkali także: kapelan ksiądz Stanisław Skorodecki i siostra zakonna Leonia Graczyk, która zajmowała się sprawami domowymi. Budynek, dawny klasztor, był zniszczony i niemożliwy wprost do ogrzania. Mieszkańcy marzli i chorowali, np. prymas nabawił się poważnych problemów z nerkami.
Nie zważając za okoliczności, prymas przygotował od razu plan dnia dla całej trójki, rozpoczynający się pobudką o 5.00 (a przecież mogli spać znacznie dłużej, zwłaszcza że temperatura nie zachęcała do wychodzenia spod kołdry!) i kończący się o 22.00. W planie znalazły się m.in.: modlitwy, posiłki, lektura książek i praca własna.
Organizował siostrze i księdzu wykłady i naukę języków. Podczas spacerów po ogrodzie prymas i ksiądz Skorodecki odśnieżali alejki i porządkowali ogród przy użyciu narzędzi, które sami sklecili. Kardynał ze zdumieniem zanotował, że ich nadzorcy, choć nie mają żadnego zajęcia poza trwaniem na posterunku, zbijają bąki i potrafią godzinami tępo wpatrywać się w okno, a w najlepszym razie czytają romansidła. Uznał, że nie wróży to długiego trwania ustrojowi, którego byli stróżami.
Treuga Dei
Ksiądz i siostra zostali przywiezieni do Stoczka prosto z więzień. Jak się później okazało, oboje donosili na prymasa. Musiał on sobie zdawać sprawę z takiej możliwości, ale mimo to przygarnął ich po ojcowsku.
Jesteśmy skazani na życie ‘we troje’. Nie będzie ono łatwe” – zapisał, ale: „To wspólny los, wspólna dola, to bliskość ludzi depczących te same deski – wszystko to jest materiałem na nową więź (…).
Byli oboje zalęknieni, po strasznych przejściach, więc pozwalał im się wygadać i wypłakać. Starał się jednak, żeby mimo ciężkich okoliczności dominującą nutą w ich życiu była spokojna i ufna radość. W szczególnie trudnych momentach, takich jak Wigilia Bożego Narodzenia, spędzali niemal cały czas razem, żeby nie zostawiać sobie chwili na użalanie się. Jednak na co dzień, dla higieny psychicznej, każdy musiał mieć kilka godzin wyłącznie dla siebie.
Prymas bardzo się starał, żeby nie znienawidzić strażników i ich mocodawców. Doceniał, że ci pierwsi są dla niego „dość grzeczni”, a w zapiskach nie komentował licznych złośliwości. Komendantowi wyjaśnił pewnego razu, że wprawdzie traktuje go jako przedstawiciela swoich krzywdzicieli, ale nie żywi do niego osobistej urazy. W pierwszy dzień 1954 r. zapisał:
Pragnę zachować „treuga Dei” [pokój Boży – dop. red.] ze wszystkimi. Odnawiam najlepsze swoje uczucia dla wszystkich ludzi. Dla tych, co mnie teraz otaczają najbliżej. I dla tych dalekich, którym się wydaje, że decydują o moich losach, które są całkowicie w rękach mego Ojca Niebieskiego. Do nikogo nie mam w sercu niechęci, nienawiści czy ducha odwetu. Pragnę się bronić przed tymi uczuciami całym wysiłkiem woli i pomocą łaski Bożej. Dopiero z takim usposobieniem i z takim uczuciem mam prawo żyć. Bo dopiero wtedy moje życie będzie budowało Królestwo Boże na ziemi.
Współżycie kłopotliwe
Przed podobnymi wyzwaniami stanął 16 lat wcześniej św. Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei. W Madrycie, zajętym przez komunistów i anarchistów, groziła mu śmierć jako księdzu, więc musiał się ukrywać. Przebywał w różnych miejscach pod fałszywymi tożsamościami (m.in. w sanatorium dla chorych psychicznie), a wreszcie trafił do konsulatu Hondurasu, czyli placówki dyplomatycznej, do której nie mieli wstępu żołnierze i milicjanci. Był tak wynędzniały, że kiedy przyszła go odwiedzić jego matka, w pierwszej chwili poznała go wyłącznie po głosie.
W niewielkim domu przy Paseo de la Castellana w Madrycie ukrywało się około stu osób. Ksiądz Josemaria znalazł się tam razem z trzema młodymi mężczyznami z Dzieła i 15-letnim rodzonym bratem. Dom był zatłoczony, więc najpierw spali w pięciu pod stołem w jadalni, a późnej „awansowali” do dawnego składziku na węgiel – ciemnego, dusznego i oświetlanego gołą żarówką. Kiedy na noc rozkładali materace i płaszcze, zaściełali nimi całą podłogę. W dzień złożone materace służyły im za siedziska, a walizki trzymane na kolanach – za stoły i biurka. W domu była tylko jedna łazienka, więc dostęp do niej był ściśle reglamentowany. Tak atmosferę w panującą w konsulacie opisał A. Vázquez de Prada w książce „Założyciel Opus Dei”:
Przy tak dużym zagęszczeniu, w niezmąconej monotonii mijających godzin, współżycie stawało się kłopotliwe. Życie uciekiniera, pozbawione nadziei na ewakuację lub koniec wojny, (…) nie miało żadnego uroku. Wskutek tego zniechęcenie nadwerężało nerwy azylantów, aż do stanu głębokiej apatii. W takiej atmosferze brakowało energii nawet na to, by jakoś zabijać czas, który upływał nieznośnie wolno, pozostawiając w duszach ziejącą dziurę niechęci i pustki. (…) Stosunki międzyludzkie w ramach tego trudnego współżycia także nie były miłe i spokojne. Stale wybuchały waśnie, ciągle podnosiły się lamenty i narzekania. Ponieważ azylanci pozbawieni byli dyscypliny wynikającej z pracy, ich myśli – jak zwierzęta w klatce – stale obracały się wokół własnych trosk, których nigdy nie brakowało, tak iż niektórzy tracili panowanie nad sobą. Ich świadomość błądziła jakby we mgle. W końcu niemal wszystkich ogarnęły dwie obsesje: głodu i strachu
Najpiękniejsze chwile
W dawnym składziku na węgiel panowała zupełnie inna atmosfera. Jeden z jego mieszkańców wspominał później te dni jako najpiękniejsze w swoim życiu.
Tutaj również, podobnie jak w miejscu internowania kard. Stefana Wyszyńskigo, kluczowa była modlitwa i organizacja czasu. Mężczyźni wstawali wcześnie rano, przed innymi mieszkańcami domu. Zaczynali dzień od krótkiej medytacji, którą wygłaszał ksiądz, i od mszy świętej, którą odprawiał w ich pokoju. Na śniadanie wypijali herbatę (z żywnością były problemy, więc jedli dwa bardzo skromne posiłki dziennie). Później każdy zajmował się swoją pracą. Św. Josemaria dużo pisał – choć musiał to robić przybierając dziwne pozy, z chybotliwą walizką na kolanach. Po południu czytali i uczyli się, m.in. języków. W planie każdego dnia była też modlitwa osobista, wspólny różaniec, adoracja Najświętszego Sakramentu. Ksiądz Josemaria odwiedzał rodzinę konsula, którego żona wtedy chorowała. Jego biograf pisze:
Jego duch zadośćuczynienia kierował się ku osłodzeniu życia najbliższym. Próbował pocieszać zmartwionych, nie stwarzać problemów we współżyciu, świadczyć drobne przysługi azylantom. Starał się nie mówić o wojnie ani o sobie samym. Znosił bez skargi głód. Panował nad swoją ciekawością. Uśmiechał się i stale okazywał dobry humor, wszystkim przekazując spokój i radość. Był uprzejmy, punktualny i uporządkowany. Ofiarowywał Bogu wyrzeczenia i przykrości, których nie brakowało.
Mimo trudnych warunków nie rezygnował z umartwień. Np. wszyscy mieszkańcy konsulatu jak dzieci oczekiwali niedzielnej kolacji, która składała się z chleba i okruchów czekolady; a Josemaría w niedzielę nie jadł kolacji. Jeśli uznał, że zrobił coś złego, przepraszał. Ta postawa udzielała się jego towarzyszom. Inni azylanci nazywali spokojnych i pogodnych mieszkańców składziku „szepczącymi”.
Codzienna walka
Może ks. Josemaria Escriva i prymas Stefan Wyszyński po prostu byli z natury energiczni, pogodni, kulturalni i dobrze zorganizowani? Może nie potrafili zachowywać się inaczej? Faktycznie, obaj zostali dobrze wychowani i przez wiele lat pracowali nad swoimi charakterami, co zapewne zaowocowało męstwem w chwilach próby. Jednak te sytuacje byłyby ciężkie nawet dla osoby będącej w pełni sił, a oni obydwaj byli schorowani. Wiadomo, jak łatwo o irytację i załamanie, kiedy coś nas boli, a w dodatku siedzi nam na głowie gromada ludzi albo temperatura w pokoju spada poniżej zera!
W obu przypadkach sytuacja była trudna również pod względem duchowym. Obaj obserwowali fiasko – jak się wówczas wydawało – przedsięwzięć, które przecież podjęli z Bożego polecenia. Boleśnie odczuwali oddalenie od ludzi, do których zostali posłani, i niepokój o ich los. Ks. Josemaria modlił się nawet o śmierć, bo uznał, że z czyśćca lepiej się przyczyni do budowania Opus Dei niż tkwiąc w kryjówce. Obaj przyjęli jednak zasadę, żeby codziennie walczyć o rzeczy, które w dobrych chwilach są oczywiste – zaufanie Bogu, spokój, pogodę ducha i niemarnowanie czasu.
Okazało się, że plany Boże wobec nich przewidują jeszcze długie życie i dużo pracy, radości i trosk. Św. Josemaria Escriva z trzema towarzyszami w październiku 1937 r. opuścił Madryt i przeszedł do strefy zajętej przez frankistów. Prymas Wyszyński wyszedł na wolność w 1956 r. Pierwszy zmarł w 1975 r., drugi – w 1981 r.
Czytaj także:
Związek na przymusową odległość. Czego możemy się nauczyć w kwarantannie?
Czytaj także:
Ta zakonnica wie, jak przeżyć kwarantannę! Żyje za klauzurą od 29 lat…