Barbarę Ubryk przetrzymywano w tym nieogrzewanym, wypełnionym smrodem odchodów pomieszczeniu ponad dwadzieścia lat. Kim była? Co sprawiło, że dwadzieścia lat spędziła w odosobnieniu? Opowiada Natalia Budzyńska, autorka książki „Ja nie mam duszy”.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Kiedy okazało się, że w krakowskim klasztorze karmelitanek w izolatce od lat przebywa chora psychicznie kobieta, pisały o tym nie tylko gazety w Polsce, ale w Europie i na świecie. Dlaczego s. Barbara Ubryk wzbudziła takie zainteresowanie?
Natalia Budzyńska: W całej Europie panowała wtedy mocno antyklerykalna, antypapieska, antymonastyczna atmosfera. W Niemczech był Bismarck, we Włoszech popularność zdobywał Garibaldi, w katolickiej Austrii był u władzy liberalny rząd. Tymczasem sprawa Barbary wypłynęła w przeddzień soboru. W tej antykatolickiej aurze środowiska przeciwne Kościołowi podchwyciły więc temat, by załatwić swoje sprawy. Temat stał się wodą na antyklerykalny młyn.
Dlaczego w ogóle Annę Ubryk, czyli późniejszą siostrę Barbarę, przyjęto do zakonu? Nie zauważono u niej oznak choroby?
Mówiono, że od dzieciństwa lubiła samotność. Wcześnie została sierotą. Jako jedyna z czwórki rodzeństwa przejawiała zainteresowanie nauką, więc wysłano ją na pensję do warszawskich wizytek. Mieszkała tam i zapragnęła zostać w klasztorze na zawsze. Siostry ją przyjęły. W nowicjacie miała pierwsze załamanie nerwowe, które po kilku tygodniach minęło, poczuła się lepiej. Ze względu na ten epizod wizytki ją wydaliły, ale ponieważ Anna wciąż pragnęła być zakonnicą i to w klasztorze o surowej regule, skierowały ją do karmelitanek bosych w Krakowie. W liście polecającym jednak w ogóle nie wspomniały o jej nerwowym załamaniu…
Anna była świadoma swoich problemów zdrowotnych?
Karmelitanki ją przyjęły, więc nie miały pojęcia o tych problemach. Widocznie Anna o nich nie wspomniała. Być może była przekonana, że to tylko krótkotrwały kryzys, który już się nie powtórzy. Zresztą pierwszych osiem lat w zakonie upłynęło bez tego typu epizodów.
S. Barbara Ubryk. Chora psychicznie w klasztorze karmelitanek
Domyślam się, że dziś trudno powiedzieć, czy rzeczywiście miała powołanie, ale chciałabym o to zapytać. Może jej motywem była chęć ucieczki przed światem, chorobą, stąd pragnienie życia w zamkniętym klasztorze.
Tego się nie dowiemy. Być może coś więcej powiedziałby opis jej profesji. Kiedy kandydatka składa śluby wieczyste, kapłan i mistrzyni nowicjatu przeprowadzają z nią coś w rodzaju wywiadu. Pytania dotyczą m.in. powołania, powodów, dla których chce wstąpić do zakonu. Zapis tych rozmów trafia do księgi profesji. Niestety od archiwistki wizytek dowiedziałam się, że księgi profesji z zapisem rozmowy z Ubryk nie zachowały się.
Pojawiają się problemy, karmelitanki wzywają lekarza, ale s. Barbara zostaje w klasztorze. Dlaczego?
Karmelitanki bose mają surową regułę. Dziewczyna, która przekroczy klauzulę, już zza niej nie wyjdzie. Zakon nie przewiduje kontaktu sióstr ze światem. Owszem, była możliwość leczenia chorej zakonnicy, ale w jej celi, za kratami. Pamiętajmy, to XIX wiek, choroby psychicznej, która wymaga specyficznej pielęgnacji, nie przewidziano. Siostry miały możliwość zawalczenia o tę chorą dziewczynę…
…ale?
Trzeba im oddać, że od razu wezwały lekarza. Jednak ataki się nasilały, ich przebieg stawał się coraz bardziej dramatyczny. Zaczęło się niewinnie – coraz dłuższe spowiedzi, roztrzepanie, napady śmiechu w nieoczekiwanych sytuacjach. Potem s. Barbara stała się agresywna wobec sióstr i samej siebie, przestała jeść, rozbierała się, wykrzykiwała wulgaryzmy. Wezwany lekarz podszedł do sprawy poważnie, od razu mówił o chorobie psychicznej. Co ciekawe, od początku nie brano pod uwagę opętania, nie proponowano egzorcyzmów.
Budzyńska: Siostry przestały widzieć w niej człowieka. To wstrząsające
Jak wyglądało leczenie?
Początkowo lekarz przychodził nawet dwa razy dziennie. Stosowano metody takie, jakie były używane w ówczesnej psychiatrii. Upuszczanie krwi, przystawianie pijawek, środki przeczyszczające. Jak nie trudno zgadnąć, bez efektów. Siostry opiekowały się Barbarą, zabierały ją na spacery po ogrodzie. Jednak problem się nasilał, a lekarze w końcu uznali, że choroba jest nieuleczalna. Zalecili izolację, zamknięto ją więc w celi z zakratowanym oknem, ale ponieważ Barbara stawała w nim naga, zamurowano je. Izolację nadaktywnych i agresywnych chorych praktykowano w szpitalach dla obłąkanych, więc można powiedzieć, że do pewnego momentu siostry opiekowały się nią tak, jak opiekowano by się nią w szpitalu. Ale wkrótce w klasztorze zapanowała znieczulica. Siostry przestały zwracać na Barbarę uwagę.
Warunki, w których żyła s. Barbara, były straszne.
Naga, zamknięta za podwójnymi drzwiami, jedzenie dostawała przez szparę. W celi panowała ciemność. Sprzątano raz na pół roku, można więc sobie wyobrazić, jaki odór tam panował. Nikt z nią nie rozmawiał. Kolejni lekarze, którzy opiekowali się klasztorem, nigdy jej nie widzieli. Podobnie jak wizytujący klasztor przełożeni. Wiedzieli, że przebywa w nim umysłowo chora siostra, ale ani oni nie chcieli jej zobaczyć, ani siostry do niej nie prowadziły. Gdyby się postarały, istniała możliwość przeniesienia chorej do szpitala dla obłąkanych. Potrzebna była do tego zgoda przełożonych na zwolnienie ze ślubów. Ale oni powtarzali to, co było zapisane w regule: opieka w klasztorze. Nie mieli jednak pojęcia, w jakim stanie jest s. Barbara, w jakich warunkach żyje. Gdyby siostry naciskały na przełożonych, słały listy, skonfrontowały przełożonych z chorą…
Skąd ta znieczulica? Rozumiem, że reguła, że takie czasy, że psychiatria była w powijakach, problem narastał, ale… – zakonnice bez miłosierdzia?
Siostry przestały widzieć w niej człowieka. Mówiły o niej „istota”. To najbardziej wstrząsające w tej historii.
Wybucha afera, ale wkrótce… s. Barbarą prasa przestaje się interesować
Sprawa wychodzi na jaw, jest śledztwo, ale zostaje umorzone. Dlaczego?
Miasto huczy, są manifestacje, gazety piszą o tym codziennie. Aresztowano obie przełożone – tę, która zdecydowała o izolacji, i tę, która właśnie sprawowała władzę. Przesłuchiwano siostry. Biskup współpracował z władzami świeckimi od pierwszej chwili. Trzeba pamiętać, że klasztor karmelitanek był w Krakowie ważnym miejscem. Na mszach „u karmelitanek” gromadziła się „śmietanka” miasta: adwokaci, sędziowie, profesorowie UJ, arystokracja. Wielu z nich było publicznie zaangażowanych w życie Kościoła. Śledztwo prowadził młody sędzia, jeszcze nieuwikłany w układy, miał poczucie misji. Natomiast przewodniczącego składu sędziowskiego łączyły z przełożoną więzy rodzinne, dlatego od razu wziął urlop, by nie łączono go ze sprawą.
Ale to on zdecydował o umorzeniu śledztwa.
Kiedy przyszło do podejmowania decyzji o wszczęciu procesu, wrócił. Uznał, że siostry należy uniewinnić, a zebrane dowody są niedostateczne do wszczęcia procesu. Prokuratura odwoływała się dwa razy. Ostatecznie uznano jednak, że siostry opiekowały się siostrą, tyle że nieporadnie, a poza tym nie mogły jej inaczej pomóc z powodu reguły. Prokuratorzy sugerowali, że skoro sprawą żyło całe miasto i kraj, jej zakończenie powinno być publiczne. To nie przekonało sędziów. Prasa też już przestała interesować się s. Barbarą.
Sprawa, którą żyło miasto, kraj, a nawet kontynent, ucicha. Dlaczego?
Temat, który stał się sensacją, potraktowano jako narzędzie walki między liberałami a konserwatystami. Kiedy przestało być potrzebne, zapomniano o sprawie. Za granicą legenda przetrwała w formie jarmarcznej pop-literatury.
S. Barbara Ubryk. Nie mam duszy
Dlaczego postanowiła pani poświęcić s. Barbarze książkę? Jej historia jest nie tyle bez happy endu, co w ogóle bez zakończenia. Kiedy po latach s. Barbara umiera w szpitalu, w prasie pojawia się krótka notka.
Najpierw z ciekawości. Chciałam zgłębić tę historię. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Barbarze, szukając informacji, natrafiałam na płytkie sensacje z wieloma przekłamaniami. Zapragnęłam dostrzec w tej historii osobę, cierpiącą kobietę. Nią nikt się nie interesował. Ciekawa była otoczka, ale sama Barbara za nią zniknęła. Kim była? Dlaczego musiała cierpieć? Pracując, odkryłam złożoną historię, która moim zdaniem jest wciąż aktualna. Walczące zideologizowane grupy wykorzystują w swoich walkach cierpienie człowieka.
Karmelitanki nie wpuściły pani do archiwum. Poczuła się pani zawiedziona?
Uważam, że prawda jest najważniejsza, więc zdziwiło mnie, kiedy siostry nie chciały współpracować, by prawdę wydobyć na jaw, obrać z łupin legendy. To mnie zastanawiało. Czemu bać się prawdy? Byłam zaskoczona. Kiedy zaczynałam pracę, archiwum karmelitanek było pierwsze na mojej liście. Nie brałam pod uwagę odmowy, więc to oczywiste, że poczułam rozczarowanie. Do dziś nie rozumiem tej decyzji. Siostry wiedziały, że i tak napiszę książkę, powinno im zależeć na tym, by była uczciwa, jak najlepiej udokumentowana.
„Nie mam duszy”. Czy tytuł nawiązuje do tego, jak została potraktowana s. Barbara? Nie jak człowiek, lecz jak istota, która nie ma duszy?
Można tak to odczytać. To cytat z jej wypowiedzi. Podczas jednego z ataków krzyczała, że nie ma duszy. To wyraz cierpienia, jakiego doświadczała.