S. Janinę doskonale pamiętamy z pielgrzymkowego wykonania „Despacito”, które było hitem. Nam zakonnica opowiada o pracy nad płytą, muzycznych inspiracjach (m.in. „Zostań” Korteza), ale też o powołaniu i podejmowaniu decyzji o wstąpieniu do zakonu, której nie przeszkodziło nawet poślizgnięcie na skórce od banana ;)
Jakiej muzyki lubi siostra słuchać?
S. Janina Anna Kaczmarzyk: Kiedyś bardzo imponowała mi Celine Dion. Byłam pod wrażeniem jej skali głosu, możliwości wokalnych. Jeszcze zanim wstąpiłam do zgromadzenia, należałam do zespołu gospelowego, śpiewałam też w chórze kościelnym. W klasztorze muzyki jest bardzo dużo – tutaj wszystko oscyluje wokół liturgii, śpiew jest mocno wpisany w modlitwę. Śpiewamy Liturgię Godzin, uczymy się nowych pieśni, tworzymy je. W klasztorze raczej nie słuchałam muzyki współczesnej – wyjątkiem były utwory, które regularnie podsyłali mi moi uczniowie. Dzięki nim miałam w swoim życiu nawet epizod raperski. Uczyłam w szkole sportowej, do której uczęszczali sami chłopcy. Wspólnie nakręciliśmy rap-klip, spodobało mi się. Później gdzieś ten rap cały czas przewijał się w moim życiu. Swoje utwory przedpremierowo podsyłał mi ks. Kuba Bartczak, z którym się przyjaźnię. Muzycznie przez długi czas fascynował mnie również chrześcijański raper Tau (Piotr Kowalczyk), który nie boi się innowacyjnych rozwiązań muzycznych, jego teledyski są po prostu genialne.
Rozmowa z s. Janiną Kaczmarzyk
Do sieci trafił premierowy singiel „Ty się tym zajmij”, będący zapowiedzią autorskiej płyty, która ukaże się już niebawem. W jakich okolicznościach płyta powstawała i co na niej znajdziemy?
Utwory, które znajdują się na płycie, oscylują wokół najgłębszych wartości. Zachęcają do postawienia sobie pytań o sens, o kierunek życia, o pragnienia, które często skrywamy w sercu. Pan Tomek Konfederak przysyłał mi propozycje muzyczne. Wybierałam te, które mi się podobały i pisałam do nich teksty. To nie była żmudna, wielogodzinna praca, ale raczej pójście za natchnieniem. Muzyka porywała mnie – dwadzieścia, trzydzieści minut na klęczkach, często w kaplicy, z Biblią i ołówkiem w ręku, i tekst był gotowy (uśmiech). Piosenka „Ty się tym zajmij” była pierwszą z pierwszych, od niej zaczęłam pracę nad płytą. Powierzyłam Panu Bogu, przez wstawiennictwo o. Dolindo, cały ten projekt. Wszystko, co w związku z nim będzie się działo.
Ludzie modlą się słowami moich piosenek? To dla mnie znak od Boga
Już dzieje się sporo, a to dopiero początek. Wie siostra, że dla wielu ludzi utwór „Ty się tym zajmij” stał się codzienną modlitwą?
Zdaję sobie z tego sprawę. Otrzymałam bardzo wiele prywatnych wiadomości, w których ludzie piszą, że modlą się tymi słowami. Niektórzy nawet wysyłają mi filmiki, na których ich dzieci tańczą do „Ty się tym zajmij”. Traktuję to jako znak od Boga, że jest OK. Że coś, nad czym pracowałam, nie sieje zgorszenia, ale przynosi dobre owoce. Bo nie ukrywam, że dla mnie to są nowe emocje.
Pielgrzymkowe "Despacito"
Nowe? A pielgrzymkowa wersja „Despacito”? W 2017 roku rozgrzała siostra internet do czerwoności.
Proszę mi wierzyć, to był totalny spontan, jak mówi młodzież. Na przygotowanie tamtego utworu poświęciłam trzydzieści minut, z zegarkiem w ręku. Osobą, która zainspirowała mnie do wykonania pielgrzymkowej wersji „Despacito”, i tak naprawdę to wszystko zainicjowała, była moja przyjaciółka Magda Ojak. Przyszła i powiedziała: „Za kilka dni pielgrzymka, a ty nic nie przygotowałaś”. „Daj spokój, nie mam siły”, odparłam. Ona na to: „Nie wygłupiaj się, ogarnij coś! Cokolwiek!”. Stwierdziłam, że skoro idziemy do Matki Bożej, to zaśpiewamy „Zdrowaś Maryjo”. Zapytałam, co teraz jest na topie. Magda włączyła „Despacito”. Mówię: „OK, może być”. Napisałam szybko słowa. Magda zasugerowała, że może warto jeszcze coś dodać, dopisać. Odpowiedziałam, że zostawiam tak jak jest, bo i tak nikt poza naszą grupą pielgrzymkową nie będzie tego śpiewał.
Tymczasem śpiewała cała Polska.
Tego nie przewidziałam (śmiech). Karol Białkowski, który z nami szedł, utworzył dla pielgrzymów duchowych grupę na Facebooku. Zapytał mnie, czy może ten wykon wrzucić. „Pewnie, rób, co chcesz”, powiedziałam. Po godzinie Karol do mnie podszedł i powiedział: „Siostro, wiesz, co się dzieje?”. „Co takiego?”, zapytałam. „Mówią o siostrze i naszej pielgrzymce w telewizji”. „Co mówią?”. „Że siostra śpiewa”. „No to chyba nic złego nie mówią”. I dosłownie w ciągu godziny, dwóch na pielgrzymce pojawili się dziennikarze różnych mediów – telewizji, radia, prasy, internetu. Gdybym wcześniej wiedziała, że pielgrzymkowy utwór wzbudzi takie emocje, pewnie bym się stresowała, a tak wszystko potoczyło się swoim torem.
S. Janina Kaczmarzyk o muzyce i powołaniu
Skąd pomysł, by wziąć na warsztat utwór Korteza „Zostań”?
Słowa z piosenki „Zostań” brzmiały w moich uszach jak wołanie. Miałam taki moment w życiu, kiedy modliłam się: „Boże, wiem, że powinieneś mi wystarczyć, ale nie wystarczasz. Proszę Cię, daj mi ludzi”. Mam głębokie poczucie, że ten utwór wyraża silną więź w stosunku do kogoś – zostań, nie opuszczaj mnie, choćby działo się dobrze, choćby działo się źle, bądź obok. Oczywiście wiadomo, że Bóg nas nigdy nie opuszcza – to my mamy tendencję do tego, żeby odwracać się od Niego – ale mam wrażenie, że kiedy prosimy, aby nas nie opuszczał, to nasze wołanie utrwala w nas poczucie bliskości z Nim.
Co sprawiło, że w wieku niespełna dwudziestu lat podjęła siostra decyzję o wstąpieniu do zakonu?
Wpływ na to miało wiele zdarzeń, doświadczeń. Należałam do wspólnoty neokatechumenalnej. Jeszcze zanim rozpoczęłam studia, pojechałam na pielgrzymkę. Pamiętam, że obecny na niej Kiko Argüello, inicjator Drogi Katechumenalnej, powiedział wtedy: „Może czujesz w sercu, właśnie teraz, że Bóg cię woła. Jeśli tak, możesz podejść do ołtarza, ksiądz zrobi ci znak krzyża na czole”. Te słowa mocno mnie dotknęły. Czułam, że Bóg kieruje je do mnie. Ruszyłam w stronę ołtarza. Po drodze poślizgnęłam się na skórce od banana i przewróciłam (śmiech). Kilka metrów dalej jakiś pan trzepał karimatę. Uderzył mnie niechcący w nos, z którego po chwili popłynęła krew. Zdanie, które usłyszałam z ust Kiko Argüello, wywołało w moim sercu tak wielkie poruszenie, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, co się stało i jak wyglądam. Podeszłam do ołtarza. Ksiądz zrobił znak krzyża na moim czole. Gdy wróciłam na miejsce, koleżanka powiedziała: „Matko, jak ty wyglądasz!”. Potem, już po latach, pomyślałam, że odkrywanie przeze mnie powołania do życia zakonnego było jak tamta droga do ołtarza: pełne emocji, wzruszenia, prób, trudu związanego z przekraczaniem siebie.
Kluczowy w podjęciu decyzji o wstąpieniu do zakonu był dla mnie również fragment z Pisma Świętego: „Czas łaski jest ograniczony”. Pamiętam, że długo nie mogłam zrozumieć istoty tych słów. „Boże, przecież Ty jesteś nieograniczony”, modliłam się. Po pewnym czasie zrozumiałam, że choć Bóg jest nieograniczony, to ograniczona jest ludzka percepcja. Pewnej nocy poczułam, że nadszedł czas podjęcia decyzji – że albo podejmę ją tu i teraz, albo prawdopodobnie już nigdy jej nie podejmę. Siedziałam przy stole i płakałam. Otwierałam Pismo Święte, zamykałam je i znów otwierałam. Wiedziałam, że nie odejdę od stołu bez decyzji. Tamtej nocy napisałam podanie z prośbą o przyjęcie mnie do zgromadzenia. I chociaż po drodze były różne trudności, to nigdy nie żałowałam wyboru, którego dokonałam.