Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mijające w styczniu rocznice – pamiętnej lawiny w Tatrach, która w 2003 r. zabrała życie ośmiorgu młodym ludziom oraz śmierci Tomasza Mackiewicza wśród śniegów na Nanga Parbat w 2018 r. – jak również szereg ostatnich wypadków w Tatrach skłaniają do refleksji nad sensem chodzenia po górach i lekcji, która płynie z górskich wypadków.
Wypadki w górach
Każdy „tatromaniak” dobrze wie, że niemal nie ma tygodnia, by tematyczne portale nie informowały o większych lub mniejszych wypadkach w Tatrach. W niektórych okresach informacje o takich zdarzeniach pojawiają się codziennie lub nawet kilka razy w ciągu dnia. A to tylko te, o których warto (lub trzeba) napisać. Pozostaje przecież cała rzesza wypadków, o których się nie mówi.
Czasami ich rozmiar wprowadza je na czołówki mediów w całej Polsce lub nawet jeszcze dalej. Tak było choćby z lawiną, która w 2003 r. pogrzebała część wycieczki licealistów z Tychów. Choć miało to miejsce końcem stycznia, to ciała ostatnich ofiar odnaleziono dopiero w czerwcu, wyławiając je z Czarnego Stawu. Ruszyły następnie sądowe procesy celem wyegzekwowania odpowiedzialności od organizatorów i stwierdzając nieumyślną winę nauczyciela.
W sierpniu 2019 r. przez Tatry przetoczyła się burza, której owocem było 5 ofiar śmiertelnych i 157 osób rannych. Procesów sądowych na ten moment nie ma, ale były pomysły związane z wyegzekwowaniem odpowiedzialności od krzyża na Giewoncie. W tym drugim wypadku przez Polskę przetoczyła się debata dotycząca zachowania turystów, czy aby na pewno wiedzieli wcześniej o burzy i czy zachowali się nieodpowiedzialnie.
Złoty środek
Podobna debata przewinęła się w Polsce w styczniu 2018 r., kiedy wszyscy żyli akcją ratunkową na Nanga Parbat, która ostatecznie się niestety nie powiodła i nie dotarła do uwięzionego na górze Tomka Mackiewicza.
Jak Polska długa i szeroka, tak niemal każdy miał swoje zdanie na ten temat, poczynając od tych, którzy doceniali Mackiewicza za odwagę i niezłomność w zdobywaniu szczytów, a kończąc na tych, którzy uważali, że wszystko to jest bezmyślną brawurą, a góry to powinno się podziwiać z dolin (a najlepiej to z ekranu telewizora – a jakże).
Nie ma sensu naiwne łudzenie się, że ci, którzy zostają na dole, zrozumieją odczucia tych, którzy chodzą po górach. Tak samo jak to, że ci, którzy są gotowi ruszyć w byle adidasach na oblodzone szczyty, zrozumieją o co chodzi w turystyce odpowiedzialnej. Niemniej, warto mówić i uświadamiać, bo może akurat ktoś pojmie ten sens złotego środka między skrajnościami.
Oczywiście, klucz do bezpiecznego poruszania się po terenach górskich opiera się na właściwym przygotowaniu pod kątem sprzętowym, umiejętnościowym i wytrzymałościowym. Uchybienie któremuś z tych aspektów zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia wypadku wprost proporcjonalnie do osiąganej wysokości. Zdecydowana większość tatrzańskich wypadków wynika właśnie z nieprzygotowania.
W górach liczy się pokora
Szczęśliwie jeszcze, gdy delikwent takowy ma w sobie ciut pokory i przyznaje, że rzucił się z motyką na słońce. Prawdziwą zmorą są przecież "agenci", którzy do końca mają pewność własnej słuszności (dobrze, że anielska cierpliwość ratowników z TOPR nie ulega żadnej wątpliwości). Dla tych pierwszych i – przede wszystkim – tych drugich takie wypadki to lekcja z zadaniem domowym, aby przed powrotem na szlak zadbali o odpowiedni sprzęt i kondycję oraz nabrali niezbędnych umiejętności. To wciąż jednak tylko wdrapywanie się po umiarkowanie stromym podejściu.
Naprawdę trudna wspinaczka pojawia się w drodze do pojęcia lekcji wynikającej z wypadków, które nie wynikają z ludzkiej brawury. Zdarza się przecież, że doświadczeni turyści górscy, taternicy, alpiniści, himalaiści, którym nie brak ani specjalistycznego sprzętu, ani doskonałej wytrzymałości i doświadczenia, ani umiejętności radzenia sobie w górskim terenie – giną.
Czasami wystarcza chwila nieuwagi, zawahania, niepewny krok i koniec. Taki ludzki błąd, który przecież mógłby zostać wybaczony. A czasami wypadki pojawiają się zupełnie w sposób niezawiniony, nawet takim błahym ludzkim błędem. Ot, gwałtowna i niespodziewana zmiana pogody i ktoś umiera. Czy z tego też płynie jakaś lekcja?
Góry uczą
Każdy ma jakąś swoją naukę, którą czerpie z gór. Przełamywanie własnych słabości i lęków, podejmowanie nowych wyzwań, ucieczkę w świat mistycznej górskiej przyrody, natchnienie i ogromną energię płynącą ze spoglądania ze szczytów.
Na pewno jednak góry uczą też tego, że tam wciąż jesteśmy mali i choć dysponujemy coraz lepszymi technologiami, różnym sprzętem i systemami, to w górach ciągle jesteśmy daleko w tyle za ich nieposkromionym majestatem.
I to chyba najbardziej kluczowa lekcja płynąca z wypadków – że jesteśmy mali. Nie mnie oceniać, dlaczego ktoś zginął w górach. Wyznaję zasadę, że każdemu potrzebującemu na szlaku należy się pomoc – czy to doświadczonemu turyście, którego spotkało niespodziewane wydarzenie, czy to delikwentowi, który w nieskażony myśleniem sposób pchał się w sandałach na oblodzony Kościelec. I oby taka pomoc zawsze była skuteczna i ratująca życie poszkodowanych. Niemniej, cieszę się, że współczesnemu człowiekowi, przekonanemu o własnej wielkości, góry przypominają o małości. Niby mało, a jednak tak wiele.