Mam nadzieję, że ten felieton nie zostanie odebrany jako atak na Kościół, nawet jeśli ktoś po jego lekturze dojdzie do wniosku, że nie powinien być skierowany do szerokiego grona czytelników.
Zacznę od tego, że redaktor naczelny czasopisma dla osób konsekrowanych uznał za niestosowne poruszanie w nim tematu wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży przez duchownych, w tym przez zakonników. Jestem innego zdania i chcę się nim otwarcie podzielić.
Tekst ten nie powstaje na bazie lektur, lecz na bazie refleksji nad doświadczeniem. Jestem osobą konsekrowaną od wielu lat. Wybrałam ten rodzaj życia, mimo iż w dzieciństwie zostałam skrzywdzona przez duchownego. Niektórzy mogą uznać, że to sprzeczność. Bóg jednak potrafi zaskoczyć i obdarzyć wolnością na przeróżnych drogach.
Tylko Jemu zawdzięczam, że na nowo jestem w Kościele. Nikt mnie nie ciągnął do Kościoła, na mszę świętą itp. Niewiele brakowało a odeszłabym krótko po powrocie z powodu lęku przed duchownymi oraz zetknięcia się z lekceważeniem. Również w tym momencie zadziałał Bóg, przez osobę św. Teresy od Jezusa, od której nauczyłam się ukochania Kościoła, mimo iż dostrzegam to wszystko, za co może być człowiekowi wstyd, że jest w Kościele katolickim.
Zresztą gdzie indziej też zetknęłabym się z tą odrażającą rzeczywistością przemocy seksualnej, która jest ciągle obecna. Wszędzie, gdzie jest człowiek, stykamy się z nią. Więc także od przemocy seksualnej w Kościele nie da się uciec, niezależnie od tego, czy się w nim pozostaje, czy z niego odchodzi.
Czego nie należy rozumieć, że wspólnota osób wierzących jest wylęgarnią przestępców seksualnych. Wszędzie będzie nas to odwodzić od wiary, ale też – paradoksalnie – będzie nam przypominać obietnicę Chrystusa, że Kościół przetrwa pomimo wszelkich przestępstw w jego szeregach.
Świadomie piszę o przestępstwach – gdyż należy nazywać rzeczy po imieniu. Kościół przetrwa pomimo kryzysów spowodowanych przestępstwami. Posługując się ich ujawnianiem Chrystus otwiera nam oczy, abyśmy dostrzegli, co jest przyczyną tego stanu rzeczy, i daje nam narzędzia, aby dokonać naprawy wewnątrz, bez zrzucania odpowiedzialności na innych.
Gdy krzywdzone jest dziecko, dokonuje się w nim nieodwracalna zmiana z konkretnymi konsekwencjami. Krzywda sprawia, że później to dziecko, gdy dorośnie, może mieć problem, aby aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym i np. nie będzie w stanie pójść na wybory, gdyż wyjście z domu i przebywanie pośród obcych wywołuje przerażenie.
Podobnie może być z uczestnictwem we mszy świętej niedzielnej. Po prostu zwycięża lęk i zmusza do pozostania w domu. Inną dramatyczną konsekwencją są problemy ze sferą seksualną. Ci, którzy chcieliby założyć rodzinę, często rezygnują, bo z powodu wdrukowania siłą zachowań seksualnych mają zniekształcone spojrzenie i nie potrafią tworzyć poprawnych relacji.
Decydując się na życie konsekrowane, długo zwlekałam, aby powiedzieć o tym, co mnie spotkało. Bałam się i czułam się winna, i było mi wstyd. To sprawiło, że dopiero przed profesją wieczystą odważyłam się wyjawić, co mnie spotkało. Czułam, że należało to zrobić przede wszystkim po to, aby rozeznano, czy mam właściwą intencję.
Nie spodziewałam się, że zostanie na mnie zrzucona odpowiedzialność za czyn kapłana – dorosłego mężczyzny. Trudno opisać, co wtedy czułam.
Nie zainteresowano się, czy potrzebuję pomocy psychiatrycznej i terapeutycznej. Jedyne, co uczyniono, zmieniono mi osobę odpowiedzialną za moją formację. Nie zachęcono mnie, abym zgłosiła swój przypadek np. do kurii. Mój stan się pogarszał, więc podjęłam decyzję o wizycie u psychiatry. Otrzymałam leki, a lekarz wskazał wyspecjalizowanego terapeutę.
Istotne jest powyższe przedstawienie sytuacji, gdyż brak zainteresowania moim stanem pociągnął za sobą konkretne konsekwencje.
Wraz ze złożeniem ślubów wieczystych stałam się częścią danej wspólnoty konsekrowanych. Wiadome jest, że osoba, która doznała przemocy seksualnej pozostawiona z bagażem przykrych doświadczeń bez konkretnej pomocy może się stać dla wspólnoty „ciężarem”, jeśli nie ujawni, że jest ofiarą przemocy seksualnej, a jej zachowanie odbiega od normy. Niezrozumiała dla otoczenia staje się wówczas niestabilność emocjonalna, trudność w relacjach, reakcje przemocowe, nieodpowiedzialność itp. W ten sposób może powstać lawina problemów.
Krzywda nie dyskwalifikuje, ale odpowiedzialność za osoby, które informują i zostają dopuszczone do ślubów, ale nie otrzymują fachowej pomocy, spada na przełożonych.
Wielu uznaje wstąpienie osoby skrzywdzonej w szeregi osób konsekrowanych za formę ucieczki od świata i od własnej historii. Smutne, że niektórym rozeznanie intencji innych przychodzi tak łatwo, a sama konsekracja widziana jest jako ucieczka od problemów. Mało komu przyjdzie do głowy, że osoba z takimi problemami może stać się błogosławieństwem dla danej wspólnoty i błogosławieństwem dla Kościoła.
To nie jest łatwe do zrozumienia, że tego cierpienia nie nałożył na nasze barki Bóg, tylko krzywdziciel. Bóg na takie czyny nigdy nie przyzwala, nigdy się na nie godzi.
Oprócz przerzucania odpowiedzialności na osoby pokrzywdzone bardzo bolesne w skutkach okazuje się „adorowanie” duchownych przez niektóre osoby konsekrowane. Rozumiem umiłowanie Chrystusa-Kapłana, który powołuje. Nie widzę jednak żadnych podstaw do „adorowania” księdza. Co więcej, taka postawa może zepsuć duchownego i wzmocnić i tak mocno zakorzeniony klerykalizm, którego skrajną formą jest ślepe bronienie księży przed oskarżeniem o coś, czego ja i inne osoby doświadczyliśmy.
Z drugiej strony mamy do czynienia z inną skrajnością. Osobiście nie jestem fanką braci Sekielskich. Po ich pierwszym filmie „Tylko nie mów nikomu” doznałam poważnego załamania. Powodem nie było ukazanie rzeczywistości, która jest mi znana, lecz niewidoczna dla większości odbiorców sugestia, że wszystkie przypadki są tak drastyczne i tak źle załatwiane jak te przedstawione w filmie.
Cieszyłam się, że podjęli ten temat. Jednak należało także wskazać na istnienie przypadków, w których był tylko jeden incydent. Byłoby ważne dla tych pokrzywdzonych, aby nie doszło u nich do wzmocnienia poczucia winy, a nawet do wątpienia, czy w ogóle padły ofiarą przestępstwa. Piszę o tym, bo znam taką reakcję pewnej osoby po obejrzeniu filmu.
Zdarza się, że duchowni dzielą się swymi żalami z osobami konsekrowanymi. Szukając akceptacji, robią z siebie męczenników. Ich argumenty żyją potem wśród bezkrytycznych adoratorek i adoratorów swoim życiem i uderzają w osoby pokrzywdzone, wywołując u nich dezorientację i zniechęcając je do ujawnienia się z obawy przed ostracyzmem. Wolą nosić maskę niż wystawić się na ostracyzm, na oskarżenie, że mają zamiar coś wyłudzić.
Opisuję tu swoistą reakcję łańcuchową – kapłani żalą się osobom konsekrowanym, a te świeckim... I tak powstaje głuchy telefon. Nie wolno dzielić osób pokrzywdzonych i myśleć np. że krzywda osoby poniżej 15. roku życia różni się istotnie od krzywdy osoby powyżej tej granicy i obwiniać tę ostatnią jako uwodzicielkę, która ma czelność domagać się sprawiedliwości.
Wszyscy ludzie aktywnie uczestniczący w życiu Kościoła powinni pochylić głowę przed Bogiem, uznać zaniedbanie czy też bezmyślne powielanie argumentacji dyskredytujących nas, czyli osoby pokrzywdzone. Wszystkim pokrzywdzonym należy się sprawiedliwość i przeprosiny. Bez tego trudno zdrowieć.
Nie oczekujemy za wiele. Nie wypowiadam się na temat dążenia do odszkodowania. Nie mam takich oczekiwań, bo od momentu zgłoszenia zostałam potraktowana poważnie. Nie podważam jednak decyzji tych, którzy wybrali tę drogę. Mają do tego prawo.
Zdaję sobie sprawę, że wielu ludziom jest trudno przyjąć, że kapłan mógł się dopuścić takiego czynu. Nie dziwię się, gdyż krzywdzenie osoby małoletniej w sferze seksualności jest rzeczywiście nie do ogarnięcia.
Zmiana następuje powoli. Intensywnie obserwuję, czy zmiany są rzeczywiste, czy pozorne, służące za zasłonę dymną.
Chciałoby się oczywiście mieć dostęp do pełnej informacji. Jednak media traktują ten temat wybiórczo i podważają dobrą wolę diecezji i zakonów. To z kolei wzmacnia reakcje obronne przedłużając proces koniecznych zmian.
Zmiana mentalności nie dokona się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Staram się wierzyć, że jednak z głów znikają bezsensowne argumentacje, a klerykalizm już tak nie kwitnie, jak dotąd.
Szkoda, że idzie to bardzo powoli. Z drugiej strony wiem, że potrzeba czasu, by zmiany były trwałe. Tylko zmiany trwałe mogą się przyczynić do zdrowienia całego społeczeństwa.
Autorka tego świadectwo pragnie pozostać osobą anonimową.