Dymsza skutecznie pomagał aresztowanym przez Niemców kolegom artystom, nawet za cenę największą: posądzenie o kolaborację z niemieckim okupantem.
Lata 20., lata 30.
Kiedy wspominamy złote lata kina polskiego lat 20. i 30. ubiegłego wieku, to zwykle łączymy je z niezwykle charakterystycznym aktorem Adolfem Dymszą. Wielbiciele jego talentu „cytują” słowa z jego skeczów czy filmowych scen. Artysta do dzisiaj jest kojarzony z celnym dowcipem i z filmami, które zawsze przywołują uśmiech na twarzy.
Mówi się, że to aktor komediowy z ogromnym poczuciem humoru i wielką radością, jednakże jego życie nie było usłane różami, zwłaszcza po zakończeniu wojny. Artysta urodził się w 1900 roku w Warszawie i sto lat temu zadebiutował na scenie teatru Qui Pro Quo.
Swoją drogę aktorską rozpoczął w Grodnie, grając przez 3 lata w Teatrze Miejskim. Kiedy powrócił do Warszawy, otrzymał angaż w Qui Pro Quo, gdzie grał w latach 1925–1931, czyli do likwidacji teatru. Dymsza wspominał, że była to dla niego szkoła życia i aktorskiego kunsztu. Tutaj też poznał swoja żonę Zofię Olechnowiczównę.
Jednym z autorów piszących dla niego skecze był Julian Tuwim. Ludwik Sempoliński tak opowiadał o aktorze:
Adolf Dymsza wszechstronnie utalentowany, stworzył wiele ciekawych postaci teatralnych i filmowych, ale najbardziej charakterystyczny okazał się Dodek, chłopak z przedmieść Warszawy: z jednej strony komiczny, a z drugiej dramatyczny. To imię już na zawsze stało się wizytówką aktora, a postać została wykreowana na wzór znakomitych amerykańskich komików, takich jak Charlie Chaplin, Buster Keaton czy Harold Lloyd.
Wszyscy, i krytycy filmowi i miłośnicy jego talentu, zgodnie podkreślali, że Dymsza stworzył niepowtarzalną, ponadczasową postać, która na zawsze przeszła do historii kina polskiego, chcąc nadać granej postaci charakterystyczny akcent: cała twarz, granie brwiami, głos, jego modulowanie, często w groteskowy sposób. Nieskazitelną dykcję, zwłaszcza słynne „l” zastępował elementami gwary warszawskiej. Nawet gdy był zupełnie sam przed kamerą, bez żadnych rekwizytów, przyciągał swoją niepowtarzalną osobowością także reżyserów i kochających aktora miłośników filmu.
Wojna – czas próby
Dymsza, który został ogłoszony „królem polskiej komedii”, w czasie wojny i niemieckiej okupacji ukrywał w swoim warszawskim mieszkaniu m.in. Mieczysława L. Kittaya, znanego artystę pochodzenia żydowskiego. Trwało to 1,5 roku. Aktor wiedział, jakie są tego konsekwencje, że naraża nie tylko swoje życie, ale także życie żony i dzieci.
Pomagał też innym osobom pochodzenia żydowskiego i innym ludziom w życiowych potrzebach. Jednocześnie Dymsza grał oficjalnie w tzw. jawnych teatrach, do których mógł przyjść każdy, również niemieccy oficerowie. Czyżby była to celowa strategia Dymszy, aby uśpić wroga? Tego już się nie dowiemy.
W odpowiedzi na postawę aktora Związek Artystów Scen Polskich odsunął Dymszę od głównego nurtu filmu powojennego i oprócz grzywny aktor miał zakaz grania przez pięć lat na warszawskich scenach. Plotki i pomówienie o kolaborację i towarzyskie odrzucenie były bardzo bolesne dla Dymszy. Do dzisiaj zadaje się pytania o etyczne zachowanie tego wybitnego aktora: dlaczego tak się zachowywał w czasie niemieckiej okupacji? Nie tylko występował w teatrach, ale też pojawiał się na Szucha.
W swojej książce „Artyści w okupowanej Polsce. Zdrady, triumfy i dramaty” Remigiusz Piotrowski pisze, że Dymsza skutecznie pomagał aresztowanym przez Niemców kolegom artystom, nawet za cenę największą: posądzenie o kolaborację z niemieckim okupantem.
Więcej światła na całą tę dwuznaczną sytuację rzuca sam aktor, wypowiadając się przed premierą filmu Jana Łomnickiego „Pan Dodek”, jaka miała miejsce w 1971 roku:
Nie chcę nic wyjaśniać, ani się tłumaczyć z czasu wojennej traumy. Mam nadzieję, że Opatrzność na krzywych i pobłądzonych liniach mojego życia, zawsze prostuje drogę. Jeśli ktoś chce powierzchownie osądzać moje życie, to nic na to nie poradzę. Najważniejsze, że Bóg wie, jak było naprawdę. I to jest dla mnie najważniejsze.
Aktor nie miał szczęścia przeżyć swojego życia do końca u boku małżonki i swoich dzieci, ponieważ został „oddany” ze względu na postępującą chorobę, prawdopodobnie Alzheimera, pod opiekę sióstr zakonnych w ośrodku w Górze Kalwarii.
W sercach wielu pozostanie jednak zawadiackim chłopakiem rodem z Warszawy. Pamiętamy takie filmy jak „Paweł i Gaweł”, „Dodek na froncie”, „Sportowiec mimo woli”, „Robert i Bertrand”, „ABC miłości” czy filmy powojenne, takie jak słynny „Skarb”, „Nikodem Dyzma”, „Sprawa do załatwienia” czy wspomniany ostatni film aktora, który był jednocześnie podsumowaniem jego drogi artystycznej, „Pan Dodek”.
Czytaj także:
Charlie Chaplin: Chciałem kochać wystarczająco
Czytaj także:
Hanka Ordonówna: Życie jest wielką próbą