Najłatwiej jest być księdzem przy ołtarzu, ambonie, w rekolekcyjnym domu. Jakie inne sprawy czynią mnie księdzem, jeśli nie te, z którymi przychodzą do mnie ludzie? Kiedy jestem letni, wtedy ludzi bierze na mdłości. Mogą mnie zwymiotować.
Chcą księdza ludzkiego
W spotkaniach z ludźmi uderza ich wyczulenie na zwyczajne ludzkie zachowania i gesty. Częściej niż za ładne kazanie, superkonferencję czy pobożnie odprawioną mszę świętą, dziękują za rozmowę, na którą znalazłem czas, że potrafiłem słuchać i że nie patrzyłem na zegarek, że odpisałem na kartkę, e-maila. Widzą to i czują.
Czytaj także:
Ksiądz stanął w kolejce do spowiedzi i doświadczył rzeczywistości z drugiej strony kratki
Czytają w moich oczach, widzą w wyrazie mojej twarzy, słyszą w moim głosie. Kiedy słyszę: „widzę, że ksiądz jest mocno zajęty”, „przepraszam, że przeszkadzam”, „już sobie pójdę”, pytam siebie, czy byłem wystarczająco dostępny i otwarty, czy nie pokonało mnie zmęczenie albo zniecierpliwienie.
Czy nie jestem zbyt zajęty sobą i innymi sprawami, czy nie gubię człowieka. Trzeba sobie wybić z głowy tezę: „Nie mam czasu; tyle spraw na głowie”, bo komu byłoby jeszcze potrzebne moje kapłaństwo, jeśli nie ludziom? Jakie inne sprawy czynią mnie księdzem, jeśli nie te, z którymi przychodzą do mnie ludzie?
Mijać się z człowiekiem to jeden z największych koszmarów księdza. I odwrotnie, najwięcej szczęścia z bliska zobaczyłem w ludzkich oczach – po spowiedziach i rozmowach w kierownictwie duchowym.
Ludzie są bardzo wdzięczni, ale są też wymagający. Dają do zrozumienia i przypominają, że kiedy spotykam się z nimi, wszystkie inne sprawy nie powinny być ważniejsze, muszą poczekać. Są wyczuleni na swoim punkcie… i przez to uczą mnie wrażliwości na człowieka.
Są także dla mnie wyrzutem sumienia, kiedy nie znajduję dla nich wystarczająco dużo czasu, kiedy skupiam się bardziej na sobie niż na nich, kiedy niepotrzebnie przesuwam spotkanie „na jutro”. Sądzę, że jeśli „świeckich” coś zaczyna drażnić w księdzu – to bynajmniej nie kapłaństwo, ale brak ludzkiej wrażliwości, dobro, pokory, poświęcenia.
I wtedy nie wolno nam się obrażać, nawet jeśli nie lubią nas „na zapas” – z powodu innego księdza, który oblał egzamin z człowieczeństwa. Tak. Myślę, że dzisiaj ludzie najbardziej egzaminują księdza z człowieczeństwa.
Chcą księdza, który ma kontakt z codziennością
Mądry ksiądz wychowuje siebie, a potem innych do codzienności. Z doświadczenia wiem, że nie jest to łatwe. Najłatwiej jest być księdzem przy ołtarzu, ambonie, w rekolekcyjnym domu.
Do znudzenia powtarzam sobie i innym, że duchowe praktyki, rekolekcje czy sesje formacyjne nie są celem samym w sobie. Nie mogą być ucieczką od codzienności, aby przez kilka dni przeżyć „coś miłego”, a potem wspominać do następnego spotkania. To nie miałoby sensu.
Czytaj także:
Ksiądz, który chodzi nawet do szkoły rodzenia. „Posługa jest przepiękna i jestem za nią wdzięczny”
Pustynia ma prowadzić do umiłowania codzienności i wszystkiego, co się z nią wiąże. Ma prowadzić do odpowiedzialności za codzienność: za siebie, za dom, za rodzinę, za najbliższych, wspólnotę, za pracę itd. takiego chrześcijaństwa i kapłaństwa mamy się uczyć. Musi ono wychodzić na ulice, z kościołów, z domów rekolekcyjnych, z zakrystii, klasztorów, plebanii. (…)
Chcą takiego prawdziwego księdza
Ksiądz musi wystrzegać się połowiczności i bylejakości. Bylejakość i połowiczność marnotrawią życie. Szkoda życia, jest jedno! „Przeciętna forma” usypia i zabiera radość. Wiem to po sobie.
Kiedy przestaję być konkretny i wymagający od siebie, kiedy pozwalam, aby ogarniała mnie letniość, wtedy coś ściąga mnie w dół, zaczynam „zasypiać”.
Najlepszym lekarstwem na to jest radykalizm ewangeliczny: ojciec Jordan, założyciel salwatorianów, uczył nas tego z całą mocą. Przestrzegał przed oziębłością. Mówił, że łatwiej podnieść się grzesznikowi z ciężkiego upadku niż letniemu z oziębłości. Święta prawda.
A więc powiedziałbym: „mierzyć często temperaturę”! Pytać: czy jestem gorący, zimny czy letni? Kiedy jestem letni, wtedy ludzi bierze na mdłości. Mogą mnie zwymiotować. Oni są dla mnie pierwszym lustrem, w którym mogę zobaczyć siebie głębiej. Do prawdziwego kapłaństwa przywraca nas najpierw żarliwa modlitwa, szczere słuchanie Bożego Słowa.
To jest dla nas najlepsze lekarstwo, gdy chorujemy na przeciętność. Żarliwa modlitwa zaprowadzi nas do spowiedzi, do Eucharystii, do kierownika duchowego, i tak zaczyna się nawrócenie. Nawrócenie zaczyna się każdego dnia – od chwili gdy wstaję, aż do zaśnięcia wieczorem.
A Słowo Boże, jeśli się z nim kładę spać, daje i we śnie swym umiłowanym – jak mówi jeden z psalmów.
Fragmenty książki ks. Krzysztofa Wonsa SDS pt. „Jakiego księdza chcą ludzie?”, wyd. Salwator.
Czytaj także:
Idą tam, gdzie Bóg i przełożony ich pośle! Jak zakonnicy robią dobro