separateurCreated with Sketch.

Biblia za dwa papierosy. Jak Grzegorz nawrócił się w więzieniu

GRZEGORZ CZERWICKI

Po lewej pan Grzegorz z czasów więzienia, po prawej obecnie.

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Joanna Operacz - 20.12.19
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
- Na początku kradłem, bo byłem głodny. Później kradłem po to, żeby kupić narkotyki, bo jak ćpałem, to wydawało mi się, że nie muszę jeść. W końcu kradłem, bo cieszył mnie strach, który widziałem w oczach ludzi – tak Grzegorz Czerwicki opowiada o swoim życiu przed skazaniem. W więzieniu poznał Przyjaciela, dzięki któremu wszystko się zmieniło.

Grzegorz Czerwicki pochodzi z Krakowa. Po 12 latach pobytu w zakładzie karnym udowadnia, że z Bogiem wszystko jest możliwe. Prowadzi warsztaty „Jak przeciwstawić się złu” i „Nie jesteś skazany” oraz rekolekcje. Pracuje w wydawnictwie RTCK.

„Módl się i pracuj” - wziąłem to na poważnie

Joanna Operacz: Podobno pana nawrócenie zaczęło się od Pisma Świętego kupionego za dwa papierosy.

Grzegorz Czerwicki: W zakładzie karnym trafiłem do 17-osobowej celi. Kolega z sąsiedniego łóżka widział, że dużo czytam, i polecił mi Pismo Święte. Któregoś dnia zobaczyłem u kogoś strasznie zniszczoną Biblię. Zgodził się sprzedać mi ją za dwa papierosy. Chyba najdłużej zatrzymałem się na pierwszej Ewangelii, według św. Mateusza. Na początku nie wierzyłem w to wszystko, ale jakby zaczęły mi się otwierać oczy. Potrafiłem się „zawiesić” na długi czas na jednym fragmencie albo nawet na jednym zdaniu. Np. „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. „Jak to? Przecież tak się nie da!” – myślałem.

Pierwszy raz słyszał pan te słowa?

Zdarzało mi się je słyszeć, ale byłem wtedy małym kajtkiem i chyba nic z tego nie rozumiałem. Jakby to był obcy język. Czytałem bardzo długo, czasem nawet po 6-7 godzin na raz. Kiedy trafiłem na opisy uzdrowień, to był dla mnie kosmos. Przecież nie da się uzdrowić kobiety z krwotoku! Odłożyłem na jakiś czas Pismo Święte, ale zacząłem rozmawiać z Jezusem. Było mi wtedy bardzo ciężko, bo chciałem wyjść na wolność i zacząć normalnie żyć, ale nie widziałem perspektyw, żeby to się mogło udać. Przeczytałem historię o paralityku. Fajnie by było mieć takich kumpli, którzy zaniosą człowieka gdzieś na noszach, a przede wszystkim wierzą w to, że możesz się zmienić! Zacząłem wtedy wewnętrznie krzyczeć do Boga. Pytałem Go, czy zostanie moim przyjacielem. Wtedy jakby wróciło do mnie echo: „A czy ty chcesz być moim przyjacielem, na sto procent?”. Zgodziłem się.

Wtedy zaczęły się oczyszczenia. Najpierw od marihuany i papierosów. Bardzo chciałem to rzucić, wiele razy próbowałem. Prosiłem Przyjaciela, żeby wspierał moją silną wolę, bo sam tego nie zrobię. Dostałem tę siłę! Potem wziąłem się za uzależnienie od pornografii, co było dość trudne, bo musiałem stawić czoła wyśmiewaniu przez kolegów. Później za przeklinanie. Potem uświadomiłem sobie, że nie mogę się obijać w pracy. Przypomniało mi się, że gdzieś kiedyś słyszałem: „Módl się i pracuj”. Wziąłem to na poważnie, a nawet zwracałem uwagę kolegom.

Grzegorz Czerwicki: Im dalej wchodziłem, tym bardziej traciłem siebie

Jak to się stało, że trafił pan do więzienia?

W sumie byłem dwa razy. Za pierwszym razem za posiadanie narkotyków i rozboje, a za drugim razem za napady. Nowa Huta w Krakowie, gdzie się wychowywałem, jest takim miejscem, w którym kradzieże, narkotyki, imprezy, przygodny seks są czymś na porządku dziennym. Ja też tak myślałem. W rodzicach nie miałem wsparcia. Raczej często musiałem uciekać z domu, bo był tam alkohol i przemoc. Byłem niski i chudy, więc prześladowano mnie nawet w szkole. To wszystko się we mnie tłoczyło i w pewnym momencie wybuchło. Pobiłem kolegę. Inni to zauważyli i wzięli mnie do paczki. Wtedy zaczęły się kradzieże, alkohol, potem narkotyki, napady.

Szatan był na samym początku tego wszystkiego, ale z czasem podsuwał mi kolejne rzeczy. Im dalej wchodziłem, tym bardziej zatracałem siebie. Jeszcze na wolności miałem dwie próby samobójcze po narkotykach. Wtedy doświadczyłem namacalnie istnienia złego ducha i zobaczyłem, do czego on dąży – do zniszczenia człowieka.

Jak to było?

Szatan podsuwał mi sposoby, jak mogę się zabić, a kiedy nie potrafiłem tego zrobić, mówił mi, jaki jestem beznadziejny. Takie bezpośrednie spotkanie ze złym duchem to straszne przeżycie! Wiele osób nie wie, jak bardzo można przez narkotyki otworzyć się na rzeczywistość demoniczną. Teraz, kiedy jestem świadomy różnych zagrożeń, wiem, jak niebezpieczne było „niewinne” wywoływanie duchów, a nawet oglądanie niektórych horrorów.

Na początku kradłem, bo byłem głodny. Później kradłem po to, żeby kupić narkotyki, bo jak ćpałem, to wydawało mi się, że nie muszę jeść. W końcu kradłem, bo cieszył mnie strach, który widziałem w oczach ludzi.

Przyjaźń z Faustyną

Ponoć św. Faustyna jest pana kumpelą. Jak się zaprzyjaźniliście?

Kiedy jeżdżę po szkołach z warsztatami profilaktycznymi i rozmawiam z młodymi ludźmi, mówię w pewnym momencie, że pokażę zdjęcie Przyjaciela, którego spotkałem w więzieniu. I pokazuję obraz Jezusa. Wtedy jest konsternacja. Ale tak właśnie jest – Jezus jest moim Przyjacielem.

A z Faustyną było tak, że jeszcze w więzieniu wpadł mi w ręce jej „Dzienniczek”. Ułożyłem to sobie w głowie tak: jak byłem w hierarchii przestępczej, to żeby załatwić jakąś sprawę albo uniknąć pobicia, musiałem iść do kogoś, kto był mocniejszy ode mnie. Faustyna wydała mi się kimś takim. Próbowałem zrozumieć, jak można być dobrym dla ludzi, którzy są dla mnie źli. A Jezus w „Dzienniczku” tłumaczył św. Faustynie, jak ma to robić. Faustyna bardzo mnie też hartowała, kiedy w więzieniu uczyłem się pracować. Ona w zakonie często musiała robić różne rzeczy ponad siły, a nigdy się nie skarżyła, tylko swoje zmęczenie i trud oddawała Jezusowi.

Rozmawiałem z nią także o mojej babci, jedynej wierzącej osobie w mojej rodzinie. Jako dzieciak dawałem popalić babci i bałem się, że mnie nienawidzi. Usłyszałem od kogoś, że nie żyje. Kiedy wyszedłem na wolność, okazało się, że babcia jednak żyje, ma 99 lat! Powiedziała mi, że cały czas we mnie wierzyła, że przychodziła pod więzienie, w którym siedziałem, i odmawiała za mnie różaniec i koronkę do Miłosierdzia Bożego. I że była pewna święta, którą przez wiele lat prosiła o wstawiennictwo za mną… Tak, to była św. Faustyna.

Sam też często odmawiałem koronkę i różaniec. Zauważyłem, że jeśli modlę się przy kimś, kto bardzo potrzebuje pomocy, to ta modlitwa bardzo mocno działa. Więc wołałem kolegów, żeby pomodlili się ze mną. Potem sami do mnie przychodzili.

Przebaczenie

Bardzo trudno jest wybaczyć złe rzeczy, których się doświadczyło od ludzi. Ale czasem jeszcze trudniej wybaczyć sobie. Jak to wyglądało u pana?

Zgadzam się. Ja na początku nie miałem potrzeby, żeby wybaczać. Dopiero jezuita o. Stanisław Majcher zwrócił mi uwagę, jak ważne jest przebaczenie – także prośba o przebaczenie za moje grzechy.

Pierwsze zadanie na tej drodze to było: polubić i zaakceptować siebie samego. Zacząłem sobie uświadamiać, jak zły byłem na rodziców, zwłaszcza na tatę. Pytałem go w myślach: „Dlaczego piłeś?”, „Dlaczego nigdy mnie nie przytuliłeś?”. Przedstawiałem te sprawy Panu Bogu. Zanim powiedziałem: „przebaczam”, czułem się, jakbym miał kolce w gardle. Ale kiedy już to wykrztusiłem, przychodziło ukojenie. Po wyjściu na wolność poszedłem na grób ojca i wiele rzeczy z nim przegadałem. Wtedy pierwszy raz zacząłem płakać. Wcześniej nie lubiłem i nie umiałem płakać.

Potem postanowiłem przebaczyć chłopakom, którzy się nad mną znęcali. Wcześniej każdego dnia starałem się pamiętać, żeby ich nienawidzić, a nawet miałem plany, że kiedyś zrobię im krzywdę. Wtedy mój Przyjaciel podpowiedział mi, żebym przyjrzał się temu, jakie oni mieli życie, i nie oceniał ich wyłącznie po tym, jak mnie potraktowali. Mogli mieć jeszcze trudniej niż ja. Tak samo pewno było z moim ojcem. Nie było to proste, ale przyniosło mi ulgę i spokój.

Uśmiech żony - więcej mi nie trzeba

A jak pan wybaczył sobie?

To było głównie związane ze spowiedzią. Kiedy się przygotowywałem do tego sakramentu – z rachunkiem sumienia w książeczce dla starszych osób, którą przypadkiem dostałem – stanęły mi przed oczami okrucieństwa, których się dopuściłem. Z całego serca prosiłem Boga o wybaczenie. Wiedziałem, że nie będę w stanie im wszystkim zadośćuczynić. Spowiedź generalna była dla mnie ogromnym przeżyciem.

Jak człowiek nie nauczy się od dziecka cieszyć z drobnych rzeczy i z pracy, która jest przecież główną materią normalnego życia, a jedyną radość czerpie z alkoholu i przemocy, to pewno bardzo trudno mu jest żyć „standardowo”. Pan potrafi się cieszyć ze zwykłego życia?

Dla kogoś, kto nie miał normalnego domu, jest to faktycznie trudne. U mnie dodatkowo zaburzyły to używki. Bardzo pragnąłem żyć normalnie i przez cały czas rozmawiałem o tym z Przyjacielem. I On mnie do tego przygotował! Teraz, kiedy razem z synem jeżdżę samochodzikami po podłodze, to czasem zastanawiam się, który z nas lepiej się bawi. Kiedy wracam do domu i widzę uśmiech żony, to niczego więcej w życiu nie potrzebuję. Cieszę się też z pracy, w której mogę się rozwijać.

Grzegorz Czerwicki. Jak żyć po więzieniu?

Łatwo jest znaleźć pracę po wyjściu z więzienia?

Teraz pracy jest dużo, ale człowiekowi po wyroku trudno jest ją utrzymać. Jeśli nie nauczył się wstawać rano i organizować sobie dnia, bardzo ciężko mu wytrwać. Kluczowe słowo to rutyna. Trzeba się do niej przyzwyczaić. Wydaje się, że w więzieniu jest jej bardzo dużo, ale to zupełnie inny rodzaj rutyny. W normalnym życiu jest też wiele obowiązków, o których trzeba pamiętać. Trzeba w więzieniu dużo pracować nad sobą, aby poradzić sobie na wolności. Mnie bardzo pomogły ćwiczenia duchowe.

Teraz pracuję w dziale dystrybucji wydawnictwa RTCK. Poza tym prowadzę warsztaty profilaktyczne: „Jak przeciwstawić się złu" i „Nie jesteś skazany” oraz rekolekcje dla młodzieży i wspólnot. Bardzo się cieszę, że warsztaty nie są całym moim życiem. Słabo by było nawrócić się w więzieniu, a potem wyjść i tylko opowiadać, że już nie siedzę w więzieniu. Kiedy jeżdżę do więzień, mówię ludziom: „Nie będzie tak, że Bóg ześle ci wszystko z nieba. Ale jeśli będziesz się starał, On ci pobłogosławi”.

Nie ma pan dosyć tego jeżdżenia do więzień?

Właśnie nie! Jeżdżę do miejsc, o których wszyscy zapomnieli. Często widzę działanie Ducha Świętego. Mógłbym nawet jeszcze częściej jeździć, ale narzucam sobie limity, bo wiem, że najważniejsza jest rodzina. Chyba że zakład karny jest otwarty na to, żebym przyjechał z żoną i synem. Apostolstwo rodziny to chyba najmocniejszy przykład – kiedy człowiek, który był kiedyś w ich świecie, przyjeżdża teraz jako szczęśliwy mąż i ojciec. Śmieję się czasem, że moglibyśmy wtedy nawet nic nie mówić, po prostu tam chwilę być.

O tym, jak Grzegorz Czerwicki po latach odnalazł siostrę przeczytacie poniżej:

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.