Wyobraźmy sobie świat, w którym ludzie nie potrzebują do prokreacji drugiej osoby, a dzieci rodzą się, będąc od początku samowystarczalne. Czy jakiekolwiek społeczeństwo wykształciłoby wtedy instytucję małżeństwa? Nie sądzę. Jaki cel miałoby zewnętrzne wnikanie w oparte na emocjach, całkowicie prywatne relacje?
Dlaczego nie regulować przyjaźni?
Rozważając kwestię małżeństwa jako takiego, trzeba najpierw zapytać – dlaczego państwo powinno regulować jedne relacje, a nie regulować innych? Pomyślmy o przyjaźni. Nawet jeśli dwoje przyjaciół żywi do siebie bardzo głębokie uczucia, wzajemnie się wspiera, nawet jeśli obiecali sobie, że zawsze będą blisko siebie, nikt nie wysuwa postulatu, aby państwo w jakiś sposób oficjalnie zaakceptowało ich związek, jakkolwiek piękny i wartościowy by on nie był.
Dwoje współlokatorów, którzy okazują sobie troskę i wspólnie wykonują domowe obowiązki nie powinno zostać uznanych za małżeństwo. Wiele osób jednak uważa, że jeżeli pomiędzy tym dwojgiem współlokatorów troszczących się o siebie i dzielących domowe obowiązki występuje współżycie seksualne lub jego pragnienie w przyszłości, to, jeśli chcą, powinni móc zawrzeć małżeństwo.
Co jest wyjątkowego w seksie?
Co jest tak wyjątkowego w seksie, że tylko relacje, w których występuje, powinny być uznane za małżeństwo? Owszem, jest on wyrazem miłości, ale nie wyrazem jedynym, lecz jednym z wielu. To samo odnosi się do aspektu cielesnej przyjemności. Pogląd, zgodnie z którym seks jest wyjątkowy, ponieważ jest jedynym i wyłącznym naturalnym aktem, z którego może powstać dziecko, wydaje się w tym punkcie jedynym rozsądnym. Biologicznie jednak może powstać ono tylko ze związku kobiety i mężczyzny.
Społeczeństwo potrzebuje dzieci. Dzieci potrzebują mamy i taty. Społeczeństwo reguluje więc (uznaje za małżeństwo) seksualny związek, z którego mogą urodzić się dzieci po to, aby zapewnić im najbardziej możliwe spełnienie potrzeb.
Co z parami niepłodnymi?
Czy w małżeństwie chodzi więc tylko o urodzenie dzieci? Absolutnie nie. Jednak to możliwość ich pojawienia się stanowi kluczowy powód, dla którego państwo postanawia się w nie „mieszać”. Niektórzy w tym miejscu mogą spytać o sytuację par niepłodnych. Stwierdzenie, że małżeństwo i rodzicielstwo najlepiej do siebie pasują nie oznacza, że muszą zawsze i w każdej sytuacji się ze sobą łączyć. Wiele par heteroseksualnych, które sądziło, że są niepłodne, ostatecznie poczęło dziecko. Poczęcie dziecka przez parę homoseksualną w sposób naturalny nie jest możliwe nigdy.
Jedyny akt, z którego może powstać dziecko, dokonuje się pomiędzy kobietą i mężczyzną. Nie mają oni wpływu na to, czy rzeczywiście do zapłodnienia dojdzie, ale ich zachowanie na to pozwala. Państwo nie ma więc powodu, aby odmówić im małżeństwa ze względu na problemy z płodnością lub jej brak.
Dlaczego nie pozwolić na poligamię?
Małżeństwo opiera się na wyłączności, trwałości i komplementarności, to znaczy wzajemnym dopełnianiu się w sensie fizycznym i psychicznym. Jeśli komplementarność uznamy za jedynie opcjonalną, to za opcjonalne wypadałoby uznać również trwałość i wyłączność. Zwłaszcza, jeżeli rzeczywiście przyznamy, że „miłość to miłość”, a państwo powinno regulować emocjonalne, seksualne związki ludzi, którzy sobie takiej regulacji życzą.
Choć w Polsce pomysł legalizacji poligamii wydaje się dość abstrakcyjny, to w krajach zachodnich powoli pojawia się w wystąpieniach polityków, aktywistów, prawników, profesorów. Szczególną wymowe zyskują tu np. uzasadnienia wyroków Sądu Najwyższego w USA. Według niego, w małżeństwie chodzi przede wszystkim o osobiste spełnienie, bez względu na drogę do jego dojścia. Legalizacja poligamii wydaje się więc dość logiczną konsekwencją obecnego trendu prawnego.
Czy to nie jest okrutne?
Ktoś może się zgodzić z zaprezentowanymi powyżej argumentami, ale jednocześnie zapytać – czy chroniąc małżeństwo dla dobra większości, nie jesteśmy okrutni wobec mniejszości? Tym bardziej, jeśli spojrzymy na trudną historię złego traktowania ludzi identyfikujących się jako LGBT.
To nie jest artykuł o homoseksualizmie i nie chcę udawać, że potrafię wyjaśnić jego przyczyny. Nawet jednak przyjmując, że w bardzo wielu przypadkach jest on niezależny od danej osoby, łatwo zauważyć, że nie stanowi to jedynej sytuacji, w której czynnik niezależny uniemożliwia małżeństwo z wybranym człowiekiem. Prawo nie dopuszcza go również w wypadku np. więzów rodzinnych czy adopcyjnych.
Zdolność do zawarcia małżeństwa nie determinuje w żaden sposób wartości osoby i nie czyni nas mniej zobowiązanymi do okazywania jej szacunku.
W czym problem?
Czy to jakiś problem, że państwo uzna za małżeństwo związek dwóch osób tej samej płci, nawet jeśli w rzeczywistości nim nie są? Komu to właściwie przeszkadza?
W całej tej dyskusji łatwo pominąć najsłabszych. A najsłabsze są dzieci. Ustanawiając małżeństwa homoseksualne, państwo usuwa to, co do tej pory było podstawą: dobro potencjalnego lub rzeczywistego dziecka nie jest już głównym powodem gwarantowania małżeństwu uprzywilejowanego statusu.
Wierność w związkach jednopłciowych, z różnych przyczyn, okazuje się znacznie rzadsza niż w relacjach heteroseksualnych. Zgodnie z danymi Centrum Badania Płci i Seksualności Uniwersytetu San Francisco 47 procent mężczyzn żyjących w związkach jednopłciowych wyraziła obopólną zgodę na relacje z innymi partnerami (Colleen C. Hoff, Sean C. Beougher, Deepalika Chakravarty, Lynae A. Darbes & Torsten B. Neilands 2010, „Relationship characteristics and motivations behind agreements among gay male couples: differences by agreement type and couple serostatus”, AIDS Care, 22:7, 827-835). A instytucję tę trudno raczej posądzić o sprzyjanie konserwatywnemu światopoglądowi. Dla porównania, 99% osób heteroseksualnych oczekuje w małżeństwie wierności (Alfred DeMaris, „Distal and Proximal Influences on the Risk of Extramarital Sex: A Prospective Study of Longer Duration Marriages”, Journal of Sex Research 46 2009, s. 597).
Biorąc dodatkowo pod uwagę, że wiele dzieci wychowywanych przez osoby tej samej płci pochodzi z wcześniejszych związków (Gary J. Gates, Family Formation and Raising Children Among Same-Sex Couples, Nationall Council on Fam. Rel.: FAMILY FOCUS, Winter 2011), można zauważyć, że stabilność niemal całkowicie zanika. Zrównując małżeństwa heteroseksualne z homoseksualnymi państwo nie może już więcej głośno mówić, w której sytuacji dzieci rozwijają się lepiej.
Problem pojawia się też w kwestii wolności sumienia. Nagle urzędnik nie ma prawa odmówić udzielenia ślubu parze homoseksualnej, bez względu na swoje osobiste przekonania. Florystka musi przygotować dekoracje weselne, a katolicka agencja adopcyjna przekazać dzieci do adopcji, jeśli chce nadal istnieć. Wszystkie te przypadki miały miejsce w praktyce.
Prawdziwe małżeństwo? Warto
Wreszcie – jeśli uznajemy, że możemy dowolnie modyfikować definicję małżeństwa, że nie musi już być ono trwałe, wyłączne i komplementarne, to dochodzimy do momentu, w którym uznajemy, że może być ono czymkolwiek, za co je uznamy. Jak mamy przekonać ludzi, że małżeństwo jest czymś wartościowym, skoro może być czymkolwiek?
Nie chodzi o występowanie przeciwko komuś, ale raczej za tym dobrem, które zawsze było z małżeństwem kojarzone. Choć miłość może być realizowana na wiele różnych sposobów, to dzieciom nic nie zastąpi kochającej mamy i kochającego taty. Państwo nie może im tego zapewnić, ale chroniąc małżeństwo, może tworzyć warunki największej na to nadziei.
*Przy pisaniu tekstu korzystałam m.in. z książki S. Girgis’a, R. Anderson’a i R. George’a: What is marriage? Man and Woman. A Defense oraz artykułów Helen Alvare: Children's Rights Perspective. Dissent from Obergefell i Same-Sex Marriage and the 'Reconceiving' of Children