separateurCreated with Sketch.

„Widząc uśmiech dzieci, wiem, dla kogo to wszystko robię i że warto” [wywiad]

HIPOTERAPIA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Prowadzi hipoterapię dla niepełnosprawnych dzieci. Jest ratownikiem, ma kurs BHP, kończy strażacki. A do tego kapelan w grupie ułanów. O tym, jak znaleźć czas na bycie księdzem, co w jego życie wnoszą chore dzieci i czy trudno być outsiderem w Kościele opowiada ks. Rafał Przybyła.

Prowadzi hipoterapię dla niepełnosprawnych dzieci. Jest ratownikiem, ma kurs BHP, kończy strażacki. A do tego kapelan w grupie ułanów. O tym, jak znaleźć czas na bycie księdzem, co w jego życie wnoszą chore dzieci i czy trudno być outsiderem w Kościele opowiada ks. Rafał Przybyła.

„Widząc uśmiech dzieci, wiem, dla kogo to wszystko robię i że warto. Szkoda tracić energię na złośliwe komentarze, lepiej przeznaczyć ją na pomoc dzieciom” – mówi ks. Rafał Przybyła, który organizuje hipoterapię dla blisko setki dzieci.

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Skąd ta miłość do koni?

Ks. Rafał Przybyła: Zaraziłem się od przyszywanego dziadka. Pomagałem mu na gospodarstwie, czasem udało się pojeździć. Mamy nie było stać na kupno konia, szkołę jeździecką. Miłość jednak we mnie była, coraz większa.

Była też miłość do ks. Popiełuszki.

Zmarł, kiedy miałem cztery latka, niewiele rozumiałem, ale oglądając telewizję, pomyślałem: będę jak on. To była taka dziecięcia deklaracja.

Coś w niej jednak chyba było, w końcu trafił ksiądz do seminarium.

Byłem ministrantem, nie chodziłem na dyskoteki, dużo pomagałem w domu. W ósmej klasie wspomniany dziadek (był dla mnie ważny, wychowałem się bez ojca, choć po 20 latach udało mi się ponownie nawiązać z nim kontakt i wszelkie zło zostało zapomniane), zapytał, co chcę robić w życiu. Kiedy powiedziałem, że idę do liceum elektrycznego, zapytał, czy nie myślałem o kapłaństwie. Gdzieś z „tyłu głowy” te myśli były. Wychowałem się w religijnym domu, znałem wielu wspaniałych kapłanów. Atmosfera wokół mnie sprawiła, że Kościół zawsze był ważny.


MONASTYCZNE WSPÓLNOTY JEROZOLIMSKIE
Czytaj także:
„Chcemy pokazać, że Bóg jest z ludźmi w mieście”. Mniszki i mnisi, którzy pracują pośród nas [zdjęcia]

Ks. Rafał Przybyła: Jazda konna pomogła mi wrócić do życia

Droga do kapłaństwa nie była prosta.

Były „wyboje”. Zachorowałem na zapalenie opon mózgowych, długo się leczyłem. Podejrzewano u mnie chorobę Wilsona, więc święcenia musiały poczekać. W 2007 r. zostałem wyświęcony.

Skąd pomysł, by miłość do koni łączyć z pomaganiem dzieciom?

Chciałem, żeby dzieci wartościowo spędzały czas. Zrobiłem kurs instruktora jeździectwa, założyłem stowarzyszenie, którego celem było oderwanie dzieciaków od telewizji i komputerów, danie im czegoś, co sprawi frajdę. Potem wydarzyło się coś, co otworzyło mnie na niepełnosprawnych.

Co takiego?

W 2011 r. spadłem z konia. Złamałem biodro. Mam endoprotezę miednicy. Jazda konna pomogła mi wrócić do życia. Wtedy pomyślałem, żeby zająć się hipoterapią. Zrobiłem kurs. Potem studia z oligofrenopedagogiki. Złapałem wiatr w żagle. Dziś mam na hipoterapii setkę dzieci.

Duża grupa. Jest ciężko?

Jestem rezydentem, nie pracuję na parafii, poświęciłem się jednemu – hipoterapii, więc jest łatwiej, przynajmniej pod względem czasowym.

„Od niepełnosprawnych dzieciaków uczę się życia, wrażliwości na drugiego człowieka i Jezusa”

Pomagając innemu, często pomagamy sobie. Co w księdza życie wnosi praca z niepełnosprawnymi dziećmi? Inaczej patrzy się na życie, docenia zdrowie?

Trafiła pani w sedno. Robiłem wystawę fotograficzną o dzieciach z hipoterapii pt. „Ewangelia uśmiechu”. Doświadczam dużo dobra. Jestem zafascynowany br. Karolem de Foucauld. W piątym filarze duchowości zaleca zajmowanie ostatniego miejsca. Nie chodzi o samobiczowanie, sztuczną pokorę. Przejawem pokory jest umiejętność przyjęcia pomocy od drugiego. Od dzieciaków uczę się życia, wrażliwości – na drugiego człowieka i Jezusa. Moje życie się przewartościowało – to, co trudne, traktuję jako wyzwanie. Dzięki dzieciakom dostrzegam, że te moje problemy nie są takie wielkie, jak mi się wydawały. Wiele uczą mnie też rodzice. Czasem mam wrażenie, że spotykam świętych ludzi. Całe życie poświęcają dzieciom, rezygnują z karier, nie buntują się przeciw Bogu.

A ksiądz się czasem nie buntuje? Ma kryzysy, widząc cierpienie niewinnych dzieci? Są pytania, czemu dobry Bóg na to pozwala?

Nie. Nie patrzę na Boga jako karzącego za grzechy. Wierzę w Boga, który jest dobrym ojcem. Mój tata pił, brakowało mi go. Dzięki opiekunom duchowym w seminarium i rozważaniu Ewangelii zacząłem odkrywać Boga jako Ojca. On wymaga, ale jest przede wszystkim miłosierny. Bóg nie chce naszego cierpienia, więc nie obwiniam Go za choroby dzieci.

A one same?

Czasem tak. Jedna z podopiecznych zapytała, dlaczego Bóg jej to zrobił. Nie wiem. Ale wiem, jak temu dziecku pomóc w przeżyciu cierpienia. Może jest trochę mi łatwiej, bo sam go doświadczyłem – podejrzewano u mnie padaczkę, potem chorobę Wilsona, miałam zapalenie opon mózgowych, złamałem biodro, które nie chciało się zrastać. Nauczyłem się nieść swój krzyż. Jestem Ślązakiem, my jesteśmy twardzi, dość szorstcy, skryci. Nie rozczulamy się nad życiem. Mój przyjaciel nauczył mnie, że im więcej akceptacji, tym mniej frustracji. Biorę życie takim, jakie jest. Nie wkurzam się na to, na co nie mam wpływu.

https://www.facebook.com/320650658123888/photos/a.430367853818834/1203569923165286/?type=3&theater

„Jestem kojarzony jako „ksiądz od koni”. A przecież służę chorym dzieciom”

Jak ksiądz został ułanem?

Od dziecka fascynowało mnie wojsko, mundury. Był czas, że szukałem swojego miejsca w jeździectwie. W stajni spotkałem kolegę, działał w grupie ułanów, szukali kapelana. Od słowa do słowa stanęło, że nim zostanę. Kupiłem mundur, siodło. To stało się odskocznią, przestrzenią tylko dla mnie. Kiedy zacząłem zajmować się końmi zawodowo, prowadzić hipoterapię, z pasji zamieniło się to w pracę. A każdy musi mieć przestrzeń, żeby zregenerować siły, duchowo, psychicznie, fizycznie.

Konie, hipoterapia, ułani. Oskarżeń o gwiazdorzenie było dużo?  

Było, ale nie chcę o tym gadać. W diecezji nie wszyscy akceptują to, co robię. Może patrząc z boku, ktoś uzna, że gwiazdorzę – wywiady, występy w telewizji… A ja nie robię tego dla pompowania ego, ale po to, by szerzyć dobro – jeśli ktoś dowie się o tym, co robimy dla dzieci, zechce nas wspomóc? Jestem też ratownikiem, mam kurs BHP, kończę strażacki. Kiedy z chłopakami jadę na zabezpieczenia, mamy wiele czasu, rozmawiamy. Często o Bogu, Kościele. Mogę im pokazać, że ksiądz to nie tylko, jak pokutuje w mediach, pedofil, pijak, chciwy na kasę, kobieciarz.

Bycie outsiderem w Kościele jest trudne?

No, niełatwe. Jestem kojarzony jako „ksiądz od koni”. A przecież to służy dzieciom. Słyszę „aaa, zbierasz kasę na konie”. Odpowiadam „nie, na niepełnosprawnych”. Ale, jak wspomniałem, Ślązak jestem, mam to… wiadomo gdzie. Widząc uśmiech dzieci, wiem, dla kogo to wszystko robię i że warto. Szkoda tracić energię na złośliwe komentarze, lepiej przeznaczyć ją na pomoc dzieciom.

Ułani byli odskocznią dla terapeuty, a jak się regeneruje kapłańskie siły? Przy tylu aktywnościach ma ksiądz jeszcze czas na bycie… księdzem?  

Odkąd jestem rezydentem, codziennie odprawiam poranną mszę. Po niej czekam na organistę, by udzielić mu komunii. Za każdym razem wykorzystuję ten moment – raz kilka minut, raz kwadrans, na bycie z Bogiem. Otwieram tabernakulum i rozmawiam z Jezusem. Czerpię z duchowości br. Karola. Jego najpiękniejsza modlitwa to po prostu słowa „Jezu…”. Wchodząc w tak bliską relację z Jezusem, łatwo poznać, że w tej modlitwie jest wielka siła, nie trzeba spędzać pół dnia przed tabernakulum, czasem chwila wystarczy.

Wiem, że ksiądz nie czeka, aż kasa spadnie mu z nieba, zebrał ksiądz 400 ton elektrośmieci, by zorganizować hipoterapię, ale pogdybajmy na koniec. Znajduje ksiądz na progu wór pełen pieniędzy – na co pójdą?

(śmiech) Spłaciłbym długi. Mam też marzenie. Chcę stworzyć dom dla niepełnosprawnych dzieci, gdzie mogłyby znaleźć schronienie po śmierci rodziców. To duży problem. Po śmierci rodziców zwykle trafiają do DPS-ów, są zaniedbywane. Trzeba zacząć myśleć o ich przyszłości po śmierci rodziców. Rozwinąłbym hipoterapię, byłaby za darmo, w świetnej hali. A gdyby coś jeszcze zostało, jakaś resztka, pojechałbym na koło podbiegunowe zobaczyć zorzę polarną. To takie moje osobiste marzenie.

https://www.facebook.com/320650658123888/photos/a.430367853818834/1166049580250654/?type=3&theater


SIOSTRA ELIZA MYK
Czytaj także:
8 supermocy niepełnosprawnych dzieci


SIOSTRY DOMINIKANKI Z BRONISZEWIC
Czytaj także:
Siostry z Broniszewic: decyzja o oddaniu dziecka nigdy nie jest łatwa


ANTOSIA
Czytaj także:
Co możesz zrobić dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami? Apel mamy chorej dziewczynki

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.