Józef Kalinowski (kiedy wstąpił do karmelitów, przyjął imię Rafał) urodził się w 1835 r. w Wilnie. Był synem profesora matematyki i rozpoczął studia już jako 15-latek. Został inżynierem w wojsku carskim i szybko awansował w hierarchii wojskowej. Kiedy wybuchło powstanie styczniowe, został ministrem powstańczego rządu na Litwie. Skazany na zesłanie na Syberię, był człowiekiem, do którego garnęli się współtowarzysze niedoli.
Później zajął się nauczaniem i wychowaniem księcia Augusta Czartoryskiego, i tu też osiągnął – można by powiedzieć – spektakularny sukces, bo jego podopieczny żył i umarł w opinii świętości, a po latach został beatyfikowany. A kiedy w wieku 42 lat został karmelitą, stał się cenionym kierownikiem duchowym. Dzisiaj jest uznawany za jednego z odnowicieli zakonu w Polsce.
Św. Rafał Kalinowski. Dziecko szczęścia
Gdyby patrzeć w ten sposób na życie świętego Rafała Kalinowskiego, było ono pasmem sukcesów. Jakże inaczej wyglądało widziane od środka! W rzeczywistości latami zmagał się on z wieloma przeciwnościami i wątpliwościami. Od młodości miał problemy ze zdrowiem.
W powstaniu wziął udział wbrew swoim przekonaniom, bo jako wojskowy wiedział, że nie ma ono szans na powodzenie i uważał, że „nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.
Zesłanie na Syberię (początkowo został skazany na karę śmierci, którą zamieniono najpierw na ciężkie roboty, a potem na nakaz osiedlenia się w guberni irkuckiej) było bardzo ciężkim doświadczeniem.
Żenić się czy nie żenić?
Biografowie nie piszą o tym wprost, ale Józefa Kalinowskiego dopadło chyba też to, co bywa problemem wielu osób wybitnie uzdolnionych – przez wiele lat nie mógł się zdecydować, czemu się poświęcić, i zbyt łatwo porzucał rozpoczęte zajęcia. Np. zanim zaczął studia w Mikołajewskiej Szkole Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, studiował przez dwa lata na uczelni rolniczej.
Z Petersburga wyjechał, bo „męczyła go atmosfera tego miasta”, i udał się do pracy przy budowie linii kolejowej Odessa-Kijów-Kursk. Stamtąd, po roku, przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował przy rozbudowie twierdzy. Całymi latami zastanawiał się, czy małżeństwo jest dla niego. Wstąpienie do zakonu też zajęło mu trochę czasu.
Józef Kalinowski przeszedł też poważny kryzys wiary. Rozterki dopadły go w okresie studenckim. Przestał wówczas przystępować do sakramentów, a w kościele bywał od wielkiego dzwonu. Bodźcem do nawrócenia stały się mądre książki (m.in. Wyznania św. Augustyna i O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis) i to, czego się naoglądał podczas powstania.
Zapewne wielkie znaczenie miała też modlitwa matki i rodzeństwa w jego intencji. Już na zesłaniu, po 10 latach przerwy, przełamał swoje opory i przystąpił do spowiedzi.
Jeden z zesłańców tak go wspominał: „Gdzie było jakie dziecko opuszczone, Kalinowski je uczył, gdzie chory do pilnowania, gdzie co przykrego do zrobienia, tam pierwszy był”. A on sam pisał: „Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu Bogu, uważać ją mogę jako jedyny mój datek: pościć mi nie wolno, jałmużnę nie bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej”.
Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, codziennie uczestniczył we mszy świętej i co tydzień się spowiadał.
Pożyteczne błędy
Kiedy wstąpił do karmelitów, okazało się, że błędy, które zrobił, i wątpliwości, z którymi się zmagał, pomagają mu – paradoksalnie – być lepszym zakonnikiem. Do jego konfesjonału ustawiały się kolejki. Dobrze rozumiał penitentów. Nie krytykował, tylko starał się pomóc. Miał dar przywracania spokoju osobom dręczonym przez niepokoje, lęki i skrupulanctwo.
Sam był zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, chętny do wyrzeczeń i umartwień. Tuż po święceniach kapłańskich (fakt, że późnych) został mistrzem nowicjatu, a zaledwie kilka miesięcy później – przeorem klasztoru w Czernej koło Krakowa. Założył dwa klasztory żeńskie (w Przemyślu i Lwowie) oraz klasztor męski i niższe seminarium duchowne w Wadowicach.
Zakon karmelitów bosych, który w Polsce z powodu represji zaborców coraz bardziej się kurczył, zyskał dzięki niemu nowego ducha i wiele nowych powołań.
Nasze ścieżki są czasem kręte, czasem trudne. Niekiedy całkiem schodzimy ze szlaku. Ale, jak widać, wystarczy „tylko” jedno – zwrócić się do Boga całym sercem, a wtedy On może ze wszystkiego wyprowadzić dobro. Czasem nawet możemy zobaczyć to już za życia.