Ewa Rejman: Jak to się stało, że chłopak z dobrego domu znalazł się najpierw w poprawczaku, a potem w więzieniu?
Paweł Cwynar*: To był proces. W szkole zawodowej nauczyciel nie interesował się moimi wcześniejszymi osiągnięciami sportowymi, z których byłem bardzo dumny. Nagle poczułem, że nikomu nie jestem potrzebny, ale nie chciałem dzielić się moimi odczuciami. Zamiast tego zacząłem szukać adrenaliny na własną rękę, wychodziłem wieczorami z domu i stopniowo poznawałem ludzi z szeroko pojętego marginesu. Zaimponowali mi szczególnie ogoleni na łyso chłopacy z poprawczaka, którzy stamtąd wynieśli swoiste „zasady”. Szukałem wtedy przynależności do jakiejś grupy, chciałem uczestniczyć w jakichś zawodach, jakiekolwiek by one nie były.
Złe zawody
Ale to nie były dobre zawody.
Chodziło o dokonywanie różnych przestępstw, bycie zwykłym chuliganem. Nie bałem się wtedy, że mnie złapią, nie myślałam w ogóle o tym. Byliśmy nieuchwytni, niezniszczalni, świat stał przed nami otworem. Im więcej niebezpiecznych sytuacji się zdarzało, tym mocniej czułem adrenalinę.
A jednak pana złapali.
Początkowo łapała mnie milicja i oni stosowali metody dobrze znane za komuny, czyli "prewencyjne bicie". Te doświadczenia sprawiły, że nieco okrzepłem. Kiedy w wieku 16 lat zatrzymano mnie i trafiłem na izbę dziecka, próbowałem pobić funkcjonariusza i uciekać. Stamtąd trafiłem do poprawczaka, w którym zderzyłem się ze światem jednak do pewnego stopnia wcześniej mi nieznanym. Przemoc była wszechobecna, panował terror strachu. Szybko wpisałem się tę strukturę.
Kiedy pan stamtąd wyszedł?
Po roku. A miesiąc później trafiłem już do więzienia. Z bardzo poważnymi zarzutami. Miałem 17 lat, ale już przyznano mi status więźnia – recydywisty.
Później czekały pana kolejne stopnie „kariery”?
Moja kariera więzienna toczyła się „dobrze”. W końcu przewieziono mnie do zakładu karnego w Wołowie i tam zostałem zaakceptowany przez ludzi, którzy rządzili tym więzieniem. Uznali, że jestem znakomitym materiałem na zawodowego gangstera. Kiedy stamtąd wyszedłem, poznałem ludzi z Pruszkowa i zaangażowałem się w różne interesy. Bardzo dużo zarabiałem, wiedziałem, że wiele mogę. Czułem, że w tym towarzystwie muszę odpowiednio wyglądać, więc zmieniłem dresy na garnitur, kupiłem mercedesa. Miałem darmowe wejścia do wielu klubów, kłaniali mi się w tym świecie.
Pan Bóg rozdaje karty
Poza niebezpieczeństwem bycia złapanym, to chyba dość wygodny tryb życia. A jednak pan się zmienił. Co się stało?
Wierzę, że moje nawrócenie zainicjowała modlitwa wstawiennicza mojej siostry i mamy. W 2005 roku dopadło mnie CBŚ, zostałem umieszczony w więzieniu we Wrocławiu w bardzo ściśle strzeżonej celi. Pewnego razu po powrocie ze spaceru znalazłem tam kilka kartek z Nowego Testamentu. Wcześniej ich tam nie było i być nie powinno, bo moja specjalna cela znajdowała się pod nieustanną kontrolą.
Zawsze czytałem wiele książek filozoficznych, więc teraz zacząłem studiować te kartki i zastanawiać się nad ich znaczeniem. Poprosiłem o dostarczenie mi Biblii, ale nie dostałem na to zgody. Zagroziłem, że się powieszę, jeśli jej nie otrzymam i w końcu się zgodzili.
Co było potem?
To co czytałem, postrzegałem od strony wiedzy, a nie przesłania duchowego. Pewnego razu miałem jednak bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że wchodzę do ogromnej auli, pośrodku której stoi mały odrapany stoliczek, taki, jakie były w więzieniu. Siedziały przy nim dwie osoby – jedna w elegancko skrojonym garniturze, a druga promieniująca blaskiem, nie mogłem dojrzeć jej twarzy. Zrozumiałem, że symbolizują one Diabła i Boga. Grali w pokera. Wiem, że Pan Bóg w karty nie gra, ale ja potrzebowałem właśnie takiego obrazu, bo świetnie znałem tę grę. Diabeł na środku stolika położył bogactwa świata, Bóg coś, czego nie widziałem, ale podświadomie czułem, że to coś absolutnie najcenniejszego. Czym to mogło być? Potem się obudziłem.
Ten sen coś zmienił?
Bardzo chciałem zrozumieć, co mogło być tak cenne. Położyłem się w mojej celi krzyżem na betonie. Choć nie za bardzo wiedziałem, dlaczego tak postępuję, to robiłem tak w kolejnym miesiącu każdego dnia przez godzinę. W końcu zrozumiałem, że tą najcenniejszą rzeczą, którą Bóg położył na stole, było życie wieczne. Bardzo mocno mnie to poruszyło, wiedziałem, że to najwyższa stawka, jaka istnieje. A przecież od najmłodszych lat zawsze chciałem wygrywać to co najcenniejsze, piąć się na samą górę. Stało przede mną najważniejsze wyzwanie.
Najwyższa stawka
Tylko że to wyzwanie wymagało od pana porzucenia wszystkiego, co było dotychczas.
Tak. Zastanawiałem się, co teraz zrobię, jak to powiem kolegom. Zawsze w życiu potrafiłem jednak zapanować nad strachem i chciałem, żeby tak samo było w tym przypadku. Powiedziałem Panu Bogu: „Od teraz chcę być w Twojej drużynie”. Czytałem Biblię, żywoty świętych, wyspowiadałem się z całego życia. Wyszedłem sześć lat później.
Jako zupełnie inny człowiek.
Od razu odbyłem pielgrzymkę na Jasną Górę. To co jeszcze mi zostało, oddałem bezdomnym. Wcześniej byłem „kimś”, teraz poszedłem pracować na budowach. Niestety moja dotychczasowa reputacja podążała za mną i dlatego co chwilę ktoś mnie zwalniał.
W tym czasie poczułem, że Pan Bóg przypomina mi o mojej pasji do pisania. Zacząłem publikować teksty w internecie i otrzymałem wiele słów zachęty. Zdecydowałem, że napiszę książkę opartą na faktach, zatytułowałem ją Wysłuchaj mnie, proszę. Okazała się bestsellerem. Wierzę, że to jest prawdopodobnie odpowiedź na pytanie o to, co powinienem w życiu robić.
Robi pan nie tylko to. Pana przezwisko „Biskup” nie wzięło się znikąd.
Kiedy wchodzę do więzień czy poprawczaków, to ludzie, z którymi się spotykam, widzą, że mówię ich językiem, z niektórymi z nich się znamy. Widzą, że nie wróciłem do poprzedniego życia, że nie udaję. Zrozumiałem, że swoim świadectwem mam pełnić rolę „zapalnika”. Efekty zostawiam Panu Bogu.
*Paweł Cwynar – niegdyś niebezpieczny przestępca, który spędził w więzieniu 15 lat. Obecnie ewangelizator i pisarz, autor książki „Wysłuchaj mnie proszę”.