separateurCreated with Sketch.

Kamil Wyszkowski: Synod Amazoński jest bardzo dobrym ruchem papieża Franciszka [wywiad]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

 „Uważam, że papież Franciszek jest natchniony przez Ducha Świętego. Zadaniem głowy Kościoła jest dbanie o to, by katolicy nie robili głupot w ramach danej im przez Boga wolnej woli i by w swych słabościach nie zniszczyli powierzonej im Ziemi” – mówi w rozmowie z Aleteią Kamil Wyszkowski.Kamil Wyszkowski – z ONZ związany od 2002. W latach 2002-2014 pracował w Programie Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). W latach 2009-2014 pełnił funkcję Dyrektora UNDP w Polsce. Obecnie jest Krajowym Przedstawicielem i Prezesem Rady UN Global Compact Network Poland, inicjatywy utworzonej przez Sekretarza Generalnego ONZ, która pracuje z biznesem, rządem, samorządem i światem nauki. 

Aleksandra Gałka-Reczko: Jak wrażenia po ostatnim szczycie klimatycznym w Nowym Jorku (red. – UN Climate Action Summit of the Secretary General odbył się w dniach 23-27 września br.)? Jakieś nowe refleksje, nowe nadzieje?

Kamil Wyszkowski: Po pierwsze: dobrze że się odbył i ponownie udało się zwrócić uwagę świata na pogłębiający się kryzys klimatyczny. Szczyty klimatyczne mamy co roku od 24 lat. Najbliższy, 25. obędzie się w Chile. To takie globalne „konklawe”. Przywódcy państw są zwoływani przez ONZ, by uzgodnić nowy protokół z Kyoto i pilnie wdrożyć uzgodnione w 2015 roku w Paryżu cele redukcyjne. A mówiąc po ludzku, chodzi o to, żebyśmy jako stałocieplne ssaki nie utracili niszy temperaturowej i przetrwali. Na naszych oczach toczy się walka z czasem, tyle że dziś walczymy o szansę przetrwania dla przyszłych pokoleń. Według analiz Panelu Klimatycznego (IPCC) w perspektywie 2100 roku czeka nas gwałtowne pogorszenie sytuacji, a w okolicy 2200 roku możemy już utracić szansę na przetrwanie homo sapiens. Pilne poszukiwanie kompromisu klimatycznego to jest właśnie to, co będzie się działo w grudniu w Santiago de Chile.

Ten kryzys klimatyczny, który mamy obecnie wymaga pilnej interwencji. To dlatego Sekretarz Generalny ONZ António Guteres zdecydował się na zwołanie dodatkowego spotkania 23 września, które odbyło się przy okazji Zgromadzenia Ogólnego. W tym czasie są w Nowym Jorku wszyscy przywódcy państw i wykorzystano ten moment do organizacji „nowojorskiego szczytu klimatycznego”, czy – jak mawiają niektórzy – „szczytu klimatycznego Sekretarza Generalnego ONZ”, by zwiększyć presję na światowych przywódców i lepiej zorganizować debatę wokół mocno zasmucających danych zebranych przez klimatologów. Nowojorskie spotkanie miało na celu z jednej strony „policzenie szabel”, czyli ustalenie, ile państw jest za utrzymaniem solidnego tempa negocjacji klimatycznych w zakresie wdrożenia porozumień paryskich z 2015 roku, a ilu przywódców planuje się z tego porozumienia wycofać, lub zmniejszyć tempo redukcji emisji gazów cieplarnianych. Wiadomo już, że jest przynajmniej jeden taki przywódca – prezydent USA Donald Trump. Wszyscy obserwują, co zrobi także prezydent Brazylii – Jair Bolsonaro. Oczy zwrócone są także na Polskę, która do rozpoczęcia szczytu w Chile sprawuje prezydencję COP-u (red. – Conference of the Parties, Ramowa konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu). Od grudnia 2018 do grudnia 2019 roku to właśnie Polska jest krajem, który przewodniczy negocjacjom klimatycznym i przygotowuje grunt pod kolejny COP.

KAMIL WYSZKOWSKI

Andrzej Hulimka/REPORTER
Kamil Wyszkowski

 

Przy okazji tego spotkania obserwował pan z bliska Gretę Thunberg, która budzi skrajne emocje. Co sądzi pan o tej młodej aktywistce?

Że nie zmieniła się, jest dalej skoncentrowana na celu, jest skromna. Nie ma wokół siebie – wbrew obiegowym opiniom – armii speców od komunikacji, Georga Sorosa, masy PR-owców. Jest sama, pod opieką rodzica bądź opiekunki – jest w końcu niepełnoletnia. Nie ma tam żadnych armii, ciemnych stref wpływu, które stałyby za Gretą. To po prostu wyjątkowa nastolatka, która zdecydowała, że trzeba wstać z kanapy i zaprotestować. Powinniśmy ją wspierać, a nie wymyślać absurdalne teorie spiskowe. Tyle…

Dość długo rozmawiałem z nią przy okazji szczytu w Katowicach – tam się poznaliśmy dość dobrze. Natomiast, patrząc na to, jak ona teraz się zachowuje, ja różnicy nie widzę. Rzeczywiście, muszę przyznać, że ma imponującą odporność psychiczną – patrząc na presję, której jest poddana i na wydarzenia, w których uczestniczy. Przypomnijmy sobie, co robiliśmy w wieku 15 czy 16 lat i w ramach tego prywatnego rachunku sumienia postawmy się na jej miejscu. Nie każdy jest w stanie sprostać takim napięciom i oczekiwaniom. Nie każdy przemawia do przywódców Państw w Sali Zgromadzenia Ogólnego ONZ czy na kolejnych szczytach klimatycznych. Greta jest wyjątkowo odporna psychicznie i zwyczajnie dzielna. Ona stała się twarzą globalnego ruchu Młodzieżowych Strajków Klimatycznych, nie dlatego że taki był jej plan. Stała się symbolem wbrew sobie. Ona nie lubi tłumów ani fotoreporterów, chce walczyć o planetę i to jest jej ambicja. Ja tę ambicję podzielam i trzymam z całych sił kciuki za Gretę i jej walkę. Potrzebujemy kolejnych naśladowców. Potrzebujemy zielonej zmiany i znakomicie wykształconego młodego pokolenia, które zna stanowisko nauki na temat kryzysu klimatycznego.

Często przestrzega pan przed globalną zagładą, cytuje dane NASA, według których w 2200 roku ludzkość może wyginąć. Jest naprawdę aż tak źle? Czy pewnego dnia my – ludzie – będziemy jak dinozaury, które nagle znikną z powierzchni Ziemi?

Dinozaury wyginęły 66 milionów lat temu razem z 75 proc. wszystkich zamieszkujących wtedy Ziemię gatunków na skutek uderzenia w Ziemię planetoidy. Gdyby nie doszło do tego nagłego zdarzenia, era dinozaurów trwałaby znacznie dłużej. Odpowiadając na to pytanie humorystycznie, to ja bym bardzo chciał, żebyśmy byli dinozaurami, bo one całkiem długo sobie funkcjonowały i nie degradowały planety. My być może będziemy takim „mrugnięciem powieki” z perspektywy historii Ziemi i to na własne życzenie. Może się okazać, że nasza inteligencja, ambicja i wynalazczość, dzięki której doprowadziliśmy do absolutnej dominacji gatunku homo sapiens na Ziemi, stanie się naszym przekleństwem. Że zniszczymy się sami, bo nie będziemy potrafili się samoograniczyć w rozwoju, którego skutkiem jest nadmierne zużywanie nieodnawialnych zasobów Ziemi. Co więcej, jak na własne życzenie wyginiemy, to Ziemia sobie świetnie poradzi. W miejsce naszego dominującego gatunku pojawią się inne i tyle. Przyroda nie znosi próżni. To, co jest największym ryzykiem, jeśli chodzi o model temperaturowy NASA, to fakt, że po 2200 roku tracimy niszę temperaturową. Ssaki, podobnie jak ptaki, są stałocieplne. Potrzebujemy przyjaznej temperatury, dostępu do wody i żywności, którą właśnie dzięki wodzie jesteśmy w stanie wyprodukować. Jeżeli nie ma odpowiedniej temperatury, to nawet najlepsze technologie produkcji żywności nam nie pozwolą na przeżycie. To jest aż tak proste. Ta nisza temperaturowa sięga do 45 stopni Celsjusza. Jeśli jest przekroczona nieokresowo, czyli przez chwilowe uderzenie fal gorąca, to jesteśmy jeszcze w stanie znieść – gdy przez 2-3 dni jest bardzo gorąco, możemy się jakoś ochłodzić, schronić do cienia, ograniczyć aktywność do minimum. Jeśli to trwa tygodnie czy miesiące, to człowiek się przegrzewa i bez możliwości schłodzenia organizmu umiera. Według NASA wzrost temperatur powyżej 45 stopni wskutek spalania paliw kopalnych będzie na etapie 2200 roku obejmował całe południe planety: od północnej Afryki przez Bliski Wschód, gdzie zwyczajnie będą to tereny niezdatne do życia, przez Australię, południowe Stany Zjednoczone, dużą część Afryki, od równika w dół, większość powierzchni dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, Meksyk oraz Ameryka Środkowa i Południowa, gdzie najbardziej niepokojące są scenariusze dla basenu Amazonii. Upraszczając: południe przesunie się na północ, powodując globalne migracje klimatyczne. Patrząc z perspektywy statystyk, jak się nawet przyjrzymy tylko jednemu regionowi, który jest w miarę dobrze według tego modelu opisany – Afryka Północna i Bliski Wschód, to na dziś mamy tam 380 mln ludzi w obszarach, gdzie te uderzenia gorąca są. Jeśli przyjmiemy – dla uproszczenia – że nikt nie będzie się rodził od teraz do 2200 roku, to pomiędzy 2100 a 2200 rokiem mniej więcej jedna czwarta tej liczby będzie musiała emigrować na północ do Europy. To perspektywa pokoleniowa naszych dzieci i wnuków. Przywódcy europejscy przyszłości będą musieli decydować, co zrobić z 80 mln mieszkańców Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki zmierzającymi w kierunku Europy.

…żeby się ratować.

Tak, żeby się ratować przed śmiercią z pragnienia, przegrzania i braku żywności. Jeśli nie upowszechnimy technologii zeroemisyjnych, jak energia z wiatru, wody i słońca oraz nie wymyślimy nowych, które pozwolą na błyskawiczne odejście od paliw kopalnych, to zrealizujemy ten scenariusz. I on nastąpi „skokowo” – to już nie będzie kontrolowalne, nie poradzimy sobie z tym. Zacznie się gwałtowne topnienie lodowców, rozmarzanie zmarzliny syberyjskiej, uwolnienie metanu, który jest pod nią. Będzie to łańcuchowa reakcja, której nie będziemy w stanie zatrzymać. W konsekwencji bardzo realnym staje się scenariusz, w którym dochodzi do wyginięcia homo sapiens. Rzecz jasna, to nie będzie tylko dotyczyło ludzi, to będzie wielkie wymieranie wszystkich innych gatunków, które funkcjonują w ramach obecnej niszy temperaturowej.


Así se grabó el vídeo del Papa de septiembre
Czytaj także:
Francuski fotograf i aktywista ekologiczny dla Aletei: „Czas obojętnych i cyników już minął”

 

Cztery grzechy przeciwko Ziemi

W Katowicach podczas wystąpienia na TEDx wspomniał pan o trzech ludzkich grzechach, które szczególnie rujnują planetę: chciwość, lenistwo i obżarstwo. Dlaczego właśnie te?

Ja bym dorzucił jeszcze jeden grzech – nieumiarkowanie. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu jest czymś, o czym sobie przypominamy przy okazji Wielkiego Postu.

Ale jest jeszcze ten konsumpcjonizm…

No tak, do tego chcę zmierzać. Chciwość odnosi się do ekonomii. Globalny model ekonomiczny, opiera się na maksymalizacji zysku, wzroście efektywności w jak najszybszym i najtańszym wytwarzaniu dóbr i usług oraz na ciągłym stymulowaniu konsumpcji, tak by z roku na rok wzrastała. Sukces tego modelu ekonomicznego mierzymy poprzez PKB,  najczęściej nie analizując kosztów w postaci zużytych i na zawsze utraconych zasobów ani zanieczyszczenia środowiska oraz wpływu tak rozumianego modelu ekonomicznego na klimat. Jeżeli nie zmienimy modelu konsumpcji, to nie wygrzebiemy się z pułapki energii opartej na paliwach kopalnych. Do produkcji wszystkiego, co człowiek zużywa w trakcie swojego życia, do wytworzenia każdego produktu, czy usługi potrzebna jest energia. Energię czerpiemy z paliw kopalnych. Jak się patrzy na bazę energetyczną dla świata, to – bardzo upraszczam teraz – ropa, gaz i węgiel to około 80 proc. globalnego „mixu” energetycznego, te pozostałe 15-20 proc. to są tzw. OZE (red. – odnawialne źródła energii) oraz energia z atomu. Ludzi na Ziemi jest coraz więcej, rozmnażamy się, bo osiągnęliśmy sukces – pokonaliśmy epidemię głodu, mamy coraz mniej wojen, zadziałał globalny program szczepień. Efekt to skokowy wzrost ludności. Według programu ludnościowego ONZ w 2100 roku będzie nas 11, a może nawet 13 mld. Jesteśmy w stanie wyżywić tych ludzi przy założeniu, że nie zaburzymy niszy temperaturowej i pamiętając, że globalne, przemysłowe rolnictwo jest w stanie wyżywić już dziś te przyszłe 11-13 mld ludzi. Oczywiście rolnictwo, a w szczególności przemysłowa hodowla zwierząt, generuje ogromne szkody środowiskowe i zuboża bioróżnorodność, stąd konieczność dalszej pracy nad technologiami, które poprawią sytuację na tym polu. Wytwarzanie sztucznego mięsa w laboratorium jest jednym z lepszych przykładów. Inna kwestia to poprawa sieci logistycznych i radykalne zmniejszenie skali marnotrawienia żywności. Na planecie Ziemia też się pomieścimy – przypomnę, że miasta, gdzie mieszka obecnie 50 proc. populacji zajmują zaledwie 3 proc. powierzchni lądu. Mamy na Ziemi mnóstwo miejsca. Trzeba pamiętać, że miasta to pożeracze energii. Konsumują aż 60-80 proc. – w zależności od metodologii wyliczeń. To na miastach musimy skupić naszą uwagę, by były lepiej zarządzane i mniej energochłonne. Jeżeli sobie poradzimy z chciwością, to będziemy w stanie się samoograniczyć i dopracować koncepcję green economy – zielonej ekonomii, która pozwoli inaczej liczyć rozwój i inaczej go stymulować. Nie przez marnotrawienie i zużywanie nadmiernej ilości zasobów, ale poprzez ich zrównoważone gospodarowanie i takie projektowanie produktów, by wracały na rynek po zużyciu i przetworzeniu oraz aby maksymalnie wydłużać ich długość życia. Znakomitym przykładem jest przemysł modowy. Nie chodzi o to, by produkował byle jakiej jakości ubrania i konstruował rynek pod kolejne sezony modowe, napędzając szał zakupów. Pobudzanie konsumpcji ubrań pod dyktando kreowanych przez przemysł modowy mód, tak aby każdy chciał mieć nową sukienkę, garsonkę, garnitur czy buty pasujące do panującej aktualnie mody, jest degradujące dla środowiska. W dużym uproszczeniu moda i dyktatorzy mody wyznaczają trendy, by tworzyć spiralę zakupową. Analogicznie, jeśli chodzi o urządzenia elektroniczne i wytwarzanie mody na nowy model. Że stymuluje się w nas poprzez reklamy i aktualizację oprogramowania potrzebę posiadania nowego telefonu co roku, nowego samochodu co 3 lata czy nowych mebli w biurze i domu co 5 lat. To są mniej więcej tego rodzaju wyzwania, które napędzają chciwość zarówno w wersji indywidualnej, jak i w wersji bardziej globalnej – każdej korporacji, każdego biznesu, który dla swojego przetrwania musi maksymalizować zyski, by nie dać się wchłonąć konkurencji i który poprzez maksymalizację zużycia zasobów i maksymalizację produkcji usług, bądź produktów utrzymuje się na powierzchni w wolnorynkowej walce. Zapominamy że każdy produkt czy usługa kosztuje energię. Energia jest z ropy, węgla i gazu i tutaj mamy ten „szach-mat”. Na tym się kończy cała układanka, bo nie jesteśmy w stanie uciec od pułapki oparcia globalnej konsumpcji energii na paliwach kopalnych czy gazach cieplarnianych. W efekcie rozwijając się, konsumując i poprawiając swoją jakość życia podcinamy gałąź, na której siedzimy i skazujemy się na zagładę.

A nieumiarkowanie?

Jeśli chodzi o nieumiarkowanie, to u niektórych pojawia się refleksja, żeby przesiąść się na rower, nie jeść aż tyle mięsa, nie kupować co chwila nowych ubrań, poużywać telefon komórkowy nieco dłużej albo może nawet założyć na dachu panel fotowoltaiczny czy zainstalować pompę ciepła, by ograniczyć pobór energii z energetyki opartej na węglu. To rzeczy, które nagle pojawiają się w ludzkich umysłach, bo coraz głośniej się mówi o kwestiach klimatycznych, ludzie zaczynają się zastanawiać nad tym, czy nam tych zasobów wystarczy i czy czasami nie powinniśmy zacząć tej zmiany od siebie, nie czekając na resztę – to jest bardzo dobry trend. I to samoograniczenie – zresztą mówi o tym papież Franciszek w encyklice Laudato Si’ – ono powinno być twardym zobowiązaniem każdego chrześcijanina, a zwłaszcza takiego, który we właściwy sposób rozumie, czym jest sformułowanie, że Ziemia jest nam poddana. Oznacza to, że ona jest nam powierzona. A jeśli tak jest, to musimy się nią opiekować, o nią dbać – zwłaszcza w perspektywie kolejnych generacji. Bo to my dzisiaj żyjący mamy całkowitą odpowiedzialność w sztafecie pokoleń, za to jak będą one żyć. Czy stworzymy dla nich wrota do raju, czy może bramę prowadzącą w ognistą przepaść. By przyszłe pokolenia żyły w ramach tej samej niszy temperaturowej, nie możemy być po prostu egoistami.

Obok tych dwóch grzechów było jeszcze lenistwo…

Nam się nie chce wstać z kanapy. Uwielbiamy konsumować, siedzieć, nie przejmować się złymi wiadomościami. „Jakoś to będzie” to jest bardzo atrakcyjny „plasterek” na cichy podszept wyrzutów sumienia. KANTAR przeprowadził przy wsparciu Global Compact badania opinii publicznej w Polsce, które bardzo dobrze to zobrazowały – opublikowano je w raporcie„Ziemianie atakują!”. Wynika z nich, że 57 proc. Polaków wie, że zmiany klimatyczne są i że wywołuje je człowiek. W tej grupie aż 45 proc. ma podejście: „niech się ktoś tym zajmie”. Zaledwie 12 proc. spośród tych 57 proc. to tzw. „ekolodzy”, czyli ludzie, którzy wiedzą, że zmiany klimatyczne można powstrzymać poprzez podjęcie aktywnych działań i są gotowi się samoograniczyć, czyli są gotowi podjąć wyrzeczenie, czegoś nie kupić albo zapłacić za bardziej ekologiczny produkt czy usługę więcej. 26 proc. to są osoby, które nie wierzą w zmiany klimatyczne, uważają, że to naturalny proces i człowiek nie ma na to wpływu. Osoby te posługują się mitami klimatycznymi i nie mają nawet bazowej wiedzy o stanowisku nauki w tej sprawie. Przypomnę, że mamy konsensus w świetle nauki w tym temacie i nie ma na świecie ani jednej uczelni czy Akademii Nauk, która kwestionowałaby wpływ człowieka na zmiany klimatyczne. No i wreszcie mamy 12 proc. osób, które uważają, że ich to nie obchodzi, mają w nosie ekologię i carpe diem – żyją chwilą. To badanie zostało przeprowadzone na próbie aż 4004 obywateli – to bardzo duża próba. Idea była taka, żeby nie dało się go podważyć, by na bazie tego sondażu była refleksja po stronie polityków i zmiana podejścia do kwestii zmian klimatycznych w programach poszczególnych partii politycznych. Politycy są reaktywni i zwracają szczególną uwagę na sondaże. Ja się na to nie obrażam – wiadomo, że tak jest skonstruowana polityka. Sporym sukcesem sondażu było to, że większość partii musiała się odnieść do kwestii zmian klimatu i odejścia od węgla. Ten temat się pojawił po raz pierwszy w kampanii parlamentarnej w programie wszystkich partii politycznych które do parlamentu weszły. Mam nadzieję, że odegra jeszcze silniejszą rolę w kampanii prezydenckiej.

Wracając do tego lenistwa, to patrząc na ten sondaż, mamy 26 proc. Polaków, którym się nie chce sprawdzić, czy czasem NASA, ONZ i autorytety naukowe nie mają racji i tkwią w przestrzeni mitów klimatycznych, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Tymczasem kryzys klimatyczny dotyczy ich życia, życia ich dzieci i wnuków. Przyjmując na wiarę mity klimatyczne, są „leniuchami” po prostu, ignorantami „wiedzowymi”. Konsekwencjami intelektualnego lenistwa są populizmy i często radykalne ruchy, które – jak historia pokazała – prowadzą do dramatycznych zdarzeń i wojen.

Czy w ramach badań KANTARU udało się też uwzględnić przedziały wiekowe?

Udało się.

W takim razie, czy ci wygodniccy, którym nie chce się już uczyć, to przedstawiciele starszego pokolenia, czy może wyniki nie są aż tak oczywiste?

Nie są oczywiste. W każdej grupie wiekowej są „leniuchy”.

Miałam nadzieję na optymistyczne konkluzje: że jednak to nowe pokolenie wniesie zmiany… 

Niestety nie. Co prawda jest pewna grupa osób, które są „naśladowcami Grety”, ale pozostają w mniejszości.

 

Czy mamy coś jeszcze na liście grzechów wobec planety?

Obżarstwo. Nieumiarkowanie to jest taki grzech, z którym każdy z nas ma problem. Natomiast obżarstwo jest skrajną jego wersją. Mamy dużą grupę osób, którą bym zaliczył do kategorii 12 proc., które się nie interesują sprawami ekologii, po prostu konsumują i nie chcą się dowiedzieć, co będzie tego skutkiem. Bo z tym nieumiarkowaniem to jest tak, że jeśli ktoś ma wyrzuty sumienia, że konsumuje nadmierne ilości rzeczy, ale ma świadomość, że zmiany klimatyczne są faktem i np. głosując zwraca uwagę na to, która partia ma w swoim programie troskę o kwestię środowiska i klimatu, to jest to inna kategoria tego samego zbioru, który nazywam nieumiarkowaniem. Obżarstwo bym umiejscowił w gronie osób, które „mają wszystko w nosie”. I te są najgorsze, bo są to osoby, które są często influencerami i wykorzystują tymczasową sławę w dyskusyjnych kontekstach: np. pokazując skrajne epatowanie bogactwem, konsumpcją, którą można uznać wręcz za monstrualną. To mnie smuci – niektórzy się pogubili. Brakuje solidarności klimatycznej – jeśli ja, bogaty Polak z bogatej Północy emituję bardzo dużo, to inny Kowalski w takim Kiribati jest zalewany przez wody Pacyfiku. Moje emisje mają wpływ na tych ludzi na Południu, a jeśli ja tego nie widzę, bądź widzieć wręcz nie chcę, to jestem skrajnym hipokrytą.

A może w Polsce to obżarstwo wynika z narodowych kompleksów, które są pokłosiem poprzedniej epoki – „epoki braków”? Jeszcze teraz potrzebujemy się trochę najeść, pokonsumować, ale już wkrótce będziemy bardziej odpowiedzialni.

Nie do końca – w końcu nie żyjemy w poprzedniej epoce. Mamy wiedzę na temat tego, co się dzieje i musimy już podjąć działania. Jeśli poszlibyśmy tym tokiem myślenia, to nie powinniśmy się oburzać na oczekiwania, powiedzmy, mieszkańców Indii – oni też chcą być na poziomie życia Polaka. Jest taki dobry wskaźnik, który to pokazuje – punkt emisji CO2 na osobę. Najwięcej emitują Amerykanie – 15 pkt, Polacy 8,9 pkt, Niemcy 9,3 pkt, a Hindusi zaledwie 1,7 pkt – bo są superbiedni. Nie mają tych wszystkich udogodnień i zdobyczy cywilizacyjnych które mamy my. Chcą to zmienić i dynamicznie się rozwijają, pochłaniając zasoby i energię. Gdyby aspirowali do poziomu życia Amerykanina, to już katastrofa. Ale przyjmijmy, że chcieliby żyć na poziomie życia Polaka i magicznie osiągają nasz poziom rozwoju w roku 2020, to także w tym przypadku byśmy się ugotowali. Przegrzalibyśmy klimat i utracili naszą niszę temperaturową. W konsekwencji kraje bogate muszą prosić biedne, by się nie rozwijały, bo jeśli to zrobią wszyscy spadniemy w przepaść. Pytanie, gdzie tu jest sprawiedliwość? Często my tutaj w Polsce nie zdajemy sobie sprawy, że Polska jest rajem dla większości krajów na świecie – jest w gronie krajów wysokorozwiniętych. W oparciu o ONZ-towski wskaźnik HDI (Human Development Index – red.) mamy 47 krajów o bardzo wysokim rozwoju. Polska jest w tym gronie na wysokiej 33 pozycji. W rankingu jest 189 na 194 wszystkich krajów na świecie. Oznacza to, że od Polaków mają gorzej mieszkańcy ponad 150 krajów i one wszystkie rozwijają się, by osiągnąć upragniony poziom dobrobytu krajów bogatej północy. Zamykanie oczu na te fakty jest bardzo krótkowzroczną polityką.


MARTIN QUIJANO
Czytaj także:
„Od wieków opiekują się płucami Ziemi, a teraz są w niebezpieczeństwie”. Biskup z Peru opowiada o Amazonii

 

Synod dla Amazonii a ekologia

W Watykanie właśnie zakończył się Synod Amazoński, który traktował m.in. o ekologii. Prezydent Brazylii Jair Bolsonaro był jego zdecydowanym krytykiem, ale nawet wewnątrz Kościoła pojawiały się głosy, że papież Franciszek niepotrzebnie „miesza się” w sprawy klimatu. Czy faktycznie niepotrzebnie?

Potrzebnie. Co więcej, uważam, że papież Franciszek jest natchniony przez Ducha Świętego. Fakt, że prowadzi dyplomację watykańską w kierunku zdecydowanej walki z kryzysem klimatycznym jest nadzieją dla Kościoła. Nie jest powodem dla schizmy czy kryzysu, który spowoduje, że ludzie odejdą od Kościoła, a raczej odwrotnie – ludzie zaczną się do niego garnąć. Watykan to idealne miejsce do patrzenia z troską na ludzkość i odsunięcia od Ziemian perspektywy zagłady. Jeżeli chrześcijanie nie zaczną wypracowywać konsensusu w obszarze kryzysu klimatycznego wszystkich wielkich religii tego świata, to zabraknie mu wiernych, wszyscy wymrą.

Nie jestem zdziwiony reakcją prezydenta Bolsonaro, bo on ma dość jasny stosunek do kwestii klimatycznych i uważa, że jeśli ktoś się wtrąca do wewnętrznych spraw Brazylii, to się kłóci z jego koncepcją tzw. niezawisłości, niepodległości danego kraju, prawa do decydowania o swoich działaniach na własnym terenie. To jest oczywiście bardzo krótkowzroczna polityka, bo w Basenie Amazonii mamy 9 krajów, nie tylko Brazylię. I jest to unikalny obszar pod każdym względem, zwłaszcza jeśli chodzi o zasoby przyrodnicze, bogactwo bioróżnorodności i wpływ na globalny klimat. Zwołanie Synodu wpisuje się także w Laudato Si’ i znakomicie, że Franciszek wykonał ten ruch. Mam nadzieję, że odniesie efekt polityczny, gdy decydenci zauważą, że katolicy, którzy zamieszkują Amerykę Południową papieża poparli.

Laudato Si’ to także dokument kontrowersyjny. Jedni przyjmują ją z entuzjazmem, inni ostro krytykują, wskazując, że papież nie powinien pisać o rafach koralowych, odnawialnych źródłach energii czy różnych gałęziach światowej gospodarki, bo się na tym nie zna.

Dzieło stworzenia daje autorytet i prawo papieżowi do tego, żeby się wypowiadał w zakresie Ziemi, która jest naszym wspólnym domem. Zadaniem głowy Kościoła jest dbanie o to, by chrześcijanie i katolicy nie robili głupot w ramach danej im przez Boga wolnej woli i by w swych słabościach nie zniszczyli doszczętnie powierzonej im Ziemi. Jeśli ktokolwiek ma się wypowiadać, to właśnie papież jako kontynuator misji św. Piotra. On jest przywódcą religijnym. Jego rolą jest bronić swoich wiernych przed samozagładą. Jeśli byśmy sprowadzili rolę papieża do przywódcy Państwa Watykańskiego, to faktycznie może decydować o działaniach na terytorium Watykanu. Już jako przywódca religijny ma pełne prawo mówić o kwestiach moralności i grzechu, w tym grzechu ekologicznego.

O. Stanisław Jaromi ubolewa nad mitem, który brzmi: „ekologia to lewacka mrzonka, z którą chrześcijanom jest nie po drodze”… Co pan sądzi o takiej tezie?

Nie zgadzam się. Chrześcijanin powinien dokładnie wsłuchiwać się w Ewangelię, a w niej, zwłaszcza w Nowym Testamencie, mamy długą listę przykładów empatii, przebaczenia i tego, żeby chronić słabszych. Jeśli rozciągnąć to na przyrodę, to słabszych organizmów niż drzewa, owady, ptaki, ryby czy zwierzęta hodowlane, nie jesteśmy w stanie znaleźć. One nie potrafią się przed nami skutecznie obronić. Siła niszczycielska człowieka jest spektakularnie duża. Na tym polega fenomen antropocenu – że nie ma innego gatunku niż człowiek, który miałby tak dominującą siłę, nie mamy konkurenta. Człowiek stał się absolutnym hegemonem i łapczywie z tej pozycji korzysta. I w ramach tej dominującej pozycji mamy obowiązek chronić planetę – na tym opiera się teologia moralna papieża Franciszka w zakresie ekologii. Jeśli mamy taką ilość narzędzi, które wytworzyliśmy w ramach geniuszu człowieka, jego zdolności intelektualnych, wynalazczości, przedsiębiorczości, zaradności i nie musimy już walczyć, żeby przetrwać, skoro jest ten moment, w którym zabezpieczyliśmy sobie funkcjonowanie i egzystencję, zapewniliśmy sobie wysoką jakość życia i możemy ją utrzymać, to teraz powinniśmy zrobić wszystko, żeby nie niszczyć planety i zadbać o inne istoty żywe. Tylko wtedy jesteśmy w stanie zabezpieczyć tę samą jakość życia, a może zawalczyć o lepszą, dla przyszłych pokoleń.



Czytaj także:
Czyńcie sobie ziemię… kochaną!

 

Wiedzieć więcej na temat ekologii

Na koniec prywatne pytanie do przedstawiciela Global Compact, który wdraża w Polsce cele ONZ: co robi Kamil Wyszkowski, by wprowadzić te wszystkie idee na rzecz klimatu, o których mówi w mediach?

Wyszkowski przestał jeździć samochodem – jeździ rowerem przez okrągły rok, także zimą.

Naprawdę?

Tak. I to było arcytrudne, bo 3 lata zajęło mi przejście od okresowego jeżdżenia latem, przez jeżdżenie wiosna, lato, jesień, aż po wiosna, lato, jesień, zima. I mam nadzieję, że ten rok będzie czasem pełnego przejścia na rower. Rokiem przełomu. Oczywiście mam świadomość, że niektórzy są schorowani, starsi, mają niepełnosprawności, etc., ale oni mogą przesiąść się do komunikacji publicznej. Druga sprawa to zmiana nawyków żywieniowych – można zrezygnować z jednego schabowego w tygodniu. Ja zrezygnowałem z mięsa, jestem wegetarianinem i dobrze mi z tym. Co więcej, oddaję krew, moje wyniki krwi są lepsze niż w czasach, gdy jadłem mięso. Mam też taką zasadę, że nie używam plastiku i do minimum ograniczam zachcianki zakupowe.

Ale chyba się nie da radykalnie zerwać z plastikiem?

Da się. To znaczy: da się ograniczyć radykalnie. Polecam każdemu ćwiczenie podczas zakupów w supermarkecie. Ja od dawna nie używam ani jednej torby plastikowej ani tzw. „zrywek”. Irytuję przy tym kasjerów, bo wystawiam warzywa luzem na jeżdżącą taśmę. To czasem śmieszny obrazek. 18 marchewek w towarzystwie 23 cebul i 16 jabłek potrafi zirytować kasjera. Kiedy ktoś mnie o to pyta, to wyjaśniam: „robię to, bo nie używam plastiku”. Zdarzały mi się też sytuacje, że ktoś w kolejce powiedział, że to popiera. Nie wolno się poddawać zniechęceniu, że moje indywidualne wybory nic nie znaczą.

No i ostatnia rzecz, bardzo ważna: by nie wpaść w to lenistwo intelektualne. Jeśli masz mózg, to go używaj. A jeśli używasz, to kwestionuj wiedzę. Jeśli ktoś ci mówi, że problemy klimatyczne były zawsze i człowiek nie ma na to wpływu, to powiedz tej osobie: „Dobrze, w takim razie wskaż mi raport, w którym to wyczytałeś, wskaż mi akademię nauk, bądź politechnikę czy uniwersytet, który tak twierdzi”. Osoba ta będzie w wielkim kłopocie, bo nie będzie w stanie wskazać żadnej akademii nauk, żadnej politechniki czy uniwersytetu, a już na pewno żadnej agencji kosmicznej, która by kwestionowała wpływ człowieka na kryzys klimatyczny. Ten konsensus naukowy wokół kwestii klimatycznych jest największą bronią, ale i największym zobowiązaniem. Także, dla osób, które przeczytają ten tekst. Bo jeśli ktoś go przeczyta, a nigdy nie wszedł na stronę NASA i nie poszukał tam informacji o kryzysie klimatycznym, nie zapoznał się z encykliką Laudato Si’, nie zadał sobie trudu, by przeczytać przynajmniej jeden raport IPCC (red. – Intergovernmental Panel on Climate Change) albo chociaż jego summary (red. – podsumowania), to jest po prostu leniem.

W naszej rozmowie pojawiły się przynajmniej trzy takie źródła…

To bardzo dobrze, bo takim indywidualnym zobowiązaniem powinno być poświęcenie trochę czasu, żeby więcej wiedzieć. A jeśli więcej wiesz, to masz grono znajomych i możesz im o tym mówić. Sieci społecznościowe to ogromna siła, każdy kogoś zna. W NASA pracują najlepsi klimatolodzy, astrofizycy, matematycy i jeśli oni twierdzą, że „idzie na katastrofę”, to chyba warto im zaufać. Zdecydowanie bardziej im niż osobie, która nigdy do żadnego raportu nie zajrzała i której się tylko wydaje, że zmian klimatycznych nie ma, albo że człowiek nie ma na nie negatywnego wpływu. Trzeba być tym niedowiarkiem, tym niewiernym Tomaszem w sensie pozytywnym – sprawdzić samemu i wykorzystać ten dar od Boga, którym jest inteligencja, mądrość, mózg. A nie siedzieć na kanapie i – przepraszam – zbijać bąki.

… robić „ekologiczny raban”, parafrazując Franciszka.

Też. Ale chodzi o to, by wiedzieć więcej – wiedza jest ogromną siłą, jeśli się ją wykorzystuje. Przekonywać, indoktrynować w sensie pozytywnym. Zwracać uwagę na statystyki, mądre raporty i nie ignorować wiedzy. Zwyczajnie wymagać od siebie więcej.

Ale zazwyczaj oponenci mówią wtedy tak: cóż z tego, że zrezygnuję z plastiku i ograniczę jedzenie mięsa tutaj – w Polsce, skoro i tak większość słomek, reklamówek i tworzyw sztucznych do światowych wód wypuszcza Ganges czy inne azjatyckie rzeki…

Wtedy trzeba odpowiedzieć tak, jak Matka Teresa z Kalkuty, którą kiedyś ktoś spytał: „Po co siostra to robi? Przecież to jest kropla w oceanie potrzeb”. Ona odpowiedziała wtedy: „Gdybym tego nie robiła, to oceanowi czegoś by brakowało”.

No tak. Bez jednej tej małej kropelki ocean nie byłby taki sam… Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.


WODA W KRANIE
Czytaj także:
Woda w kranie jest, ale mamy jej tyle, co w Egipcie. Czas mądrze oszczędzać [wywiad]


EKOLOGIA
Czytaj także:
Czy „zielony Kościół” jest możliwy? Konkretne zadania dla chrześcijańskiego ekologa

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.