separateurCreated with Sketch.

Trzeba być szalonym, by pracować w szkole? Oto dlaczego zostałam nauczycielką

NAUCZYCIELKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marta Piotrowska - 15.10.19
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Swoje życie oddałam na służbę innym, świadomie i dobrowolnie. Z tym egzystencjalnym akcentem padającym na słowo „służba”.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Swoje życie oddałam na służbę innym, świadomie i dobrowolnie. Z tym egzystencjalnym akcentem padającym na słowo „służba”.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Mogłabym powtórzyć za Zbigniewem Herbertem, że “nie mogę przypomnieć sobie jego twarzy”. Jednak ja doskonale pamiętam oblicza, postury, ulubione powiedzonka i złośliwe uwagi moich nauczycieli ze szkoły podstawowej i średniej. Zdarza się, że powracające wspomnienia z tamtych czasów nie są zbyt miłe. Szukam w pamięci tych dobrych scen pod tablicą, tych słów rodem z sesji terapeutycznej, tych pogodnych oczu zwiastujących wiarę we mnie. Wracam do autorytetów, do tych pięknych personalnych wzorców, dzięki którym wybrałam trudną drogę nauczyciela. Doceniając trud jednych, powinnam podziękować też i tym, którzy swoim zachowaniem nie zniechęcili mnie do szkoły i mojego zawodu.

 

Docenić trud

Cóż to były za lekcje języka polskiego w liceum! Pani profesor nie przestawała mówić – od momentu wejścia do sali aż do dzwonka. Rozradowana obecnością 36-osobowego audytorium nieustannie coś opowiadała jakby sobie samej. Grała monodram, a my przeżywaliśmy swoje dramaty. Mówiła pięknie, płynnie, żywo o tych, którzy wypisali się i umarli. Często nie podawała tematu lekcji, płynęła na samotnej łódeczce po tym bezkresnym literackim oceanie.

Była cudownie chaotyczna, poetycko niedzisiejsza, niczym postać wymalowana z obrazów Chagalla – unosiła się nad profanowaną przez nas potrzebą obcowania z nieszkodliwymi dziwakami. Dziś stwierdzam z niekłamanym zadowoleniem, że często ją przypominam, że jestem podobnie zafiksowana i że dobrze mi z tym. Po 15 latach pracy przy tablicy szkolnej, po tych wszystkich mianowaniach i dyplomowaniach wiem jedno – nie potrafiłabym robić nic innego.

W dzieciństwie często bawiłam się w nauczycielkę, robiłam fikcyjne sprawdziany, a na liście uczniów znajdowali się moi znajomi. Uwielbiałam stawiać oceny do dziennika, prowadziłam lekcje, mówiłam do niewidzialnych słuchaczy. Ponieważ ta “choroba” postępowała, zdecydowałam się na studia pedagogiczne. I wcale nie obchodziły mnie przestrogi w stylu “obyś cudze dzieci uczyła”. Swoje życie oddałam na służbę innym, świadomie i dobrowolnie. Z tym egzystencjalnym akcentem padającym na słowo “służba”. Ponieważ z ekonomicznego punktu widzenia mój zawód jest zajęciem czysto misyjnym, wiem, że tylko naprawdę szalony człowiek kochający ludzi obroni się i przetrwa we współczesnej szkole.

 

Obyś cudze dzieci uczył?

Albowiem szkoła to taki duży edukacyjny lazaret, w którym obecnie przepełnione są oddziały chorych na wiedzę pacjentów. System opieki stara się, jak może, by to miejsce nie stało się umieralnią niepełnoletnich talentów. Nauczyciele-specjaliści codziennie są gotowi na swój obchód, przeprowadzają wywiady, stawiają diagnozy, pochylają się nad receptami – wszystko po to, by dobrać odpowiednie metody na uczniowskie bziki. Co rusz pojawiają się trudne przypadki, nowe wyzwania. Mało tego, trzeba jeszcze umieć rozmawiać z rodzicami buntujących się pacjentów, informować na bieżąco o postępach ich leczenia, a przecież wiadomo, że dojrzewanie musi boleć.

Gdy studiowałam, moi profesorzy zapomnieli mi powiedzieć, że praktykujący polonista nie będzie tym szczególnie namaszczonym, pobłogosławionym, wybranym z najlepszych na Parnasie, szanowanym za to tylko, że jest “najwyższym z czujących”. Bo w szkole trzeba być twardym żandarmem maszerującym do klasy w takt ministerialnych melodii? Bo w szkole trzeba przywdziać mundur uszyty z podstawy programowej, a umysły uczniów otwierać kluczem opracowanym przez komisje egzaminacyjne? Bo każdego ranka tuż po przebudzeniu nauczyciel musi odmówić modlitwę do Świętego Przetrwania? Bo trzeba uciec z pokoju nauczycielskiego, zejść z oczu dyrekcji, by przypadkiem nie przypomnieć o swoim istnieniu? Czy jest na to wszystko sposób…?

Szkoła przypomina dziś świątynię paradoksów, dlatego chyba nie mogą pracować w niej “normalni ludzie”. Bycie nauczycielem to ciągłe poszukiwanie lekarstwa na swoje i uczniowskie wariacje. Tylko szaleńcy z dziennikiem pod pachą idą na własną odpowiedzialność do sal lekcyjnych. I nie muszą wskakiwać na ławki ani wyrywać kartek z podręczników do literatury jak prof. Keating ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów.

 

Romantycznie

Wystarczy, że “mają serca i patrzą w serca”, czasem tak głupio i romantycznie. Nauczyciel z pasją widzi w uczniu człowieka, a nie ofiarę systemu, na którą jest skazany. Nauczyciel z pasją wie, że ta pasja to trud, droga przez mękę szczególnie wtedy, gdy od obcowania z kulturą wysoką jest ważniejszy wynik procentowy na maturze.

Ale jak aktor zagra dla choćby jednego widza, tak nauczyciel przychodzi z ogromną wiarą w to, że ocali choć jedno słowo z zapomnianego słownika, choć jedno czułe serce przeniesie nad zgliszczami cywilizacji do lepszego świata. Jest tak szalony, że po lekcjach, gdy już ciemno i można schować się pod kołdrą narzekań i marudzeń, skrzykuje kilkadziesiąt nieletnich podobnych mu już szaleńców i jedzie z nimi do innego miasta na spektakl.

A w drodze powrotnej ze zdziwieniem znów odkrywa, że licealista i nauczyciel po godzinach też mają ze sobą wiele wspólnego. Niesiony tym wspaniałym doświadczeniem zakłada szkolną grupę teatralną, wystawia z uczniami autorski spektakl, choć wszyscy dookoła pukają się w czoła, nazywając go nienormalnym. I ociera ukradkiem łzę wzruszenia, gdy po raz kolejny widownia wypełnia się po brzegi młodymi ludźmi, gdy znów dał uczniom to, co otrzymał od Pana Boga – siebie samego… Normalnie wariat!


OJCIEC I SYN
Czytaj także:
Nauczyciel adoptuje chorego ucznia. „Chcę zasłużyć na tytuł taty”


SMARTPHONES
Czytaj także:
Jak budować dobrą relację z nauczycielem twojego dziecka?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.