Abby Johnson zaczynała karierę w Planned Parenthood jako wolontariuszka, później awansowała na dyrektorkę jednej z placówek. Odeszła po tym, jak podczas asystowania przy aborcji zobaczyła na USG nienarodzone dziecko uciekające przed narzędziami lekarza. Założyła organizację, która pomaga byłym pracownikom branży aborcyjnej, którzy jak ona przeżyli nawrócenie i walczą o rozpoczęcie nowego życia. W październiku nakładem wydawnictwa Esprit ukaże się w Polsce książka Abby, a w listopadzie na ekrany kin wejdzie film „Nieplanowane”.
Marta Brzezińska-Waleszczyk:„Nieplanowane” opowiada o tym, czego doświadczyłaś. Jakie to uczucie, widzieć swoją historię na wielkim ekranie?
Abby Johnson: Nie jest to dla mnie łatwe. Film powstał na podstawie historii, którą opowiedziałam w swojej książce, a już tamto otwarcie się przed czytelnikami było dla mnie bardzo trudne. To, że teraz mogę te historię zobaczyć na ekranie, jest już w ogóle nieco surrealistyczne. Ale jest to również dla mnie ogromne przeżycie. Nie mogę uwierzyć, że moje życie zostało opowiedziane w filmie, że widzowie oglądają i analizują to, co we mnie było najgorsze, ale też dostrzegają moją wrażliwość. Poniekąd otwieram się po raz kolejny. Ale, kiedy patrzę na to z dystansu, czuję także, że jest w tym coś wyjątkowego. Przecież moja historia to również opowieść o miłości Boga i o cudach, jakie zdziałał w moim życiu.
Abby Johnson: Biorąc udział w aborcji, widziałam, jak umiera życie
Wróćmy do tamtego dnia, kiedy niespodziewanie asystowałaś przy zabiegu aborcji. Jak go wspominasz?
Wiesz… nie ma dnia, w którym nie pomyślałabym o tym dziecku, które straciło wtedy życie i o jego matce. Wierzę też, że tamto życie trwa w wieczności. Modlę się i za to dziecko, i za tę matkę.
Ten moment, w którym zobaczyłaś na ekranie USG dziecko uciekające przed narzędziem lekarza, był przełomowy?
To była chwila, w której zobaczyłam, jak malutkie dziecko rozpaczliwie walczy o swoje życie. Zrozumiałam wtedy, że sprzedawałam innym kobietom kłamstwa. Prawda jest taka, że gdy kobieta zachodzi w ciążę, w jej macicy naprawdę powstaje życie, tam pojawia się człowiek. Biorąc udział w aborcji, widziałam, jak to życie umiera. Widziałam to na własne oczy.
W tej jednej chwili poczułaś, że nie możesz dłużej pracować w Planned Parenthood?
W zasadzie to był proces. Zaczęło się już wtedy, gdy moja przełożona naciskała na mnie, by w mojej klinice wzrosła liczba aborcji. Z jej punktu widzenia chodziło po prostu o wzrost dochodów Planned Parenthood, bo aborcje to najbardziej korzystna finansowo usługa. Kolejnym etapem, gdy pojawiły się wątpliwości, była zapowiedź jednej z partnerskich klinik, że powstanie ośrodek, w którym aborcje będą wykonywane po 24. tygodniu ciąży. Do późnych aborcji byłam zawsze nastawiona negatywnie i w mojej klinice takich w ogóle nie wykonywano. Natomiast ten moment, w którym wzięłam udział w aborcji, to był już punkt kulminacyjny. Gdy zobaczyłam, co dzieje się z dzieckiem na ekranie ultrasonografu, gdy lekarz wprowadził do macicy kaniulę, wiedziałam już, że nie mogę dłużej pracować w Planned Parenthood.
Abby Johnson: Jestem dumna z każdej osoby, która odchodzi z kliniki aborcyjnej
Znalazłaś się po drugiej stronie „frontu”– nagle odeszłaś z pracy, twoje życie musiało całkowicie się odmienić. Było trudno?
Wtedy tak. W Planned Parenthood powtarzano mi, że obrońcy życia są okropni. Sama zresztą dostawałam pogróżki w związku ze swoją pracą w klinice aborcyjnej, co dopełniało ten negatywny obraz. Ale też zaprzyjaźniłam się z dwoma aktywistami pro-life, którzy stali pod płotem mojej kliniki i chyba to sprawiło, że miłość mogła ostatecznie zwyciężyć.
Organizacja, którą obecnie kierujesz, pomaga pracownikom klinik aborcyjnych, którzy nie chcą w nich dłużej pracować. Czego im potrzeba?
Wielu z nich potrzebuje uzdrowienia i to na wielu poziomach: duchowym, emocjonalnym, mentalnym, a nawet fizycznym. Oni uczestniczyli w rzeczach, które z perspektywy normalnego człowieka mogą wydarzyć się chyba tylko w koszmarach. Widzieli najgorsze oblicze przemysłu aborcyjnego i przyznam ci, że jestem dumna z każdej osoby, która odchodzi z kliniki aborcyjnej. Zdaję sobie sprawę, że taka decyzja wymaga wielkiej odwagi. Od kiedy działam pro-life, udało nam się pomóc 525 byłym pracownikom klinik aborcyjnych. Co im proponujemy? Rekolekcje, podczas których mogą zostać duchowo uzdrowieni, doradztwo psychologiczne, pomoc finansową – przecież wielu z nich zostawia dobrze płatną pracę – a także często po prostu poszukujemy dla nich nowego zatrudnienia. Robimy to wszystko całkowicie za darmo.
Sama nie doświadczyłaś potępienia ze strony wolontariuszy pro-life. Taka postawa, pełna wyrozumiałości, jest kluczowa?
Dokładnie, takie jest moje doświadczenie. Chociaż nie ukrywam, że spotkałam osoby, które były nieuprzejme wobec mnie albo wobec innych osób, zatrudnionych wcześniej w klinikach aborcyjnych, a których udało się stamtąd wyciągnąć dzięki staraniom mojej organizacji „I nie było już nikogo”. Dlatego ja postawiłam sobie jeden cel: kochać drugiego człowieka i podchodzić do niego z miłością. Nic więcej się nie liczy. Powiem ci nawet więcej, i chyba nie będzie to żadne wielkie odkrycie, że osoby pracujące w przemyśle aborcyjnym potrzebują znacznie więcej miłosierdzia niż inni ludzie.
Abby Johnson: To miłość wyprowadziła mnie z kliniki aborcyjnej
Żałujesz swojego poprzedniego życia czy raczej traktujesz to jako doświadczenie, które było potrzebne, aby teraz być skuteczniejszą w działaniach pro-life?
Zapytałaś o bardzo ważną dla mnie sprawę. Myślę, że Pan Bóg z moich złych wyborów i z całej tej matni, w której tkwiłam, wyprowadził dobro. Wierzę w to głęboko. Mam też nadzieję i modlę się o to bardzo często, by to kim byłam, stanowiło dla innych ludzi, którzy jeszcze nie przeszli mojej drogi, dowód, że Bóg jest pełen miłości i że ta miłość zmienia wszystko.
Jak odpowiadasz na argumenty zwolenników aborcji, którzy nie chcą jej zakazywania, bo to ogranicza wolność wyboru kobiet?
Jak wiesz, miałam do czynienia z kobietami, które podejmowały decyzje o aborcji. Często z nimi rozmawiałam, byłam ich konsultantką. Opisałam wiele takich rozmów w swojej książce. Jakie są moje wnioski? Kobiety nie chcą aborcji. Nawet jeśli się na nią decydują, to nie jest żaden wybór. Nie ma czegoś takiego jak postawa „pro-choice”. Ich decyzja o aborcji wynika raczej z braku wyboru. W wielu przypadkach chodzi o brak środków na utrzymanie dziecka, brak wsparcia ze strony bliskich, które jest potrzebne każdej kobiecie w ciąży i po urodzeniu dziecka. Towarzyszy temu presja innych osób, które zamiast pomóc takiej kobiecie, namawiają ją do aborcji, czyli odrzucenia dziecka. Zobacz, jaka to straszna sytuacja: boisz się, czujesz, że możesz sobie nie poradzić z wychowaniem dziecka, a zamiast wsparcia, otrzymujesz informację, że to dziecko jest nikomu niepotrzebne. Co sobie myślisz? Że jesteś sama, a urodzenie dziecka staje się dla ciebie szalonym kaprysem. Straszne, prawda? Zostajesz zupełnie sama. I tutaj pojawia się ważna rola działaczy pro-life: ich celem ma być uczynienie aborcji czymś, co jest po prostu nie do pomyślenia, co nie stanowi alternatywy. Musimy być otwarci na wszystkie kobiety, które doszły do wniosku, że nie mają innego wyboru poza aborcją.
Jakie masz wskazówki dla ruchu pro-life na świecie?
Musimy po prostu kochać drugiego człowieka na wzór Chrystusa. Nie możemy ustawiać się w roli sędziego czy oskarżyciela. Kiedy zobaczyłam aborcję na ekranie ultrasonografu, zdecydowałam, że pojadę do siedziby Koalicji dla Życia i powiem im prosto w oczy, że dłużej nie mogę tak żyć. Wyobrażasz sobie, jakie to było dla mnie trudne? Oni przez wiele lat stali pod ogrodzeniem mojej kliniki, spieraliśmy się czasami bardzo ostro, byli moimi przeciwnikami. Robiłam wszystko, żeby nie przyznać im racji, krytykowałam w mediach. Ogrodzenie, które nas dzieliło, nabrało też znaczenia relacyjnego. Między nami stał mur. A jednak pojechałam tam z duszą na ramieniu i sercem w gardle. I kiedy stałam w jednym z pokoi zalana łzami, opowiadając o wszystkim dwóm wolontariuszom, w drzwiach stanął szef Koalicji dla Życia, Shawn. To człowiek, który przeszedł podobną drogę do mojej, ale po drugiej stronie barykady. Kiedy ja byłam wolontariuszką, on robił dokładnie to samo; kiedy ja zostałam dyrektorem kliniki, on został szefem Koalicji dla Życia. Znaliśmy się, ale nie muszę ci chyba mówić, że nie przepadaliśmy za sobą. Kiedy go zobaczyłam tamtego dnia, jak patrzy na mnie, uśmiechając się pytająco, zamarłam. I wtedy on po prostu powiedział: „ciężki poniedziałek, prawda?”. Nikt mi później bardziej nie pomógł niż Shawn. Mogę śmiało powiedzieć, że to miłość wyprowadziła mnie z kliniki aborcyjnej. I wierzę, że ludzie pozytywnie odpowiadają na miłość. Poza tym, musimy być też oczywiście świetnie zorganizowani. Kobietom, które odmówią aborcji, powinniśmy natychmiast proponować gotowe rozwiązania tak, by szybko otrzymały niezbędną pomoc. Ale wszystko zaczyna się od miłości. Miłość jest najważniejsza.