„Jesteśmy wypuszczeni w podroż, która przypomina wyprawę wysokogórską. Wielokrotnie będą pojawiać się trudności, ale mamy wszystko, co niezbędne. W plecaku, który otrzymaliśmy od Boga, mamy wszelkie narzędzia do tego, by tę drogę przejść najpiękniej, jak się da” – w rozmowie dla portalu Aleteia.pl mówi o. Wojciech Jędrzejewski OP.Katarzyna Szkarpetowska: Gdy Kasia Nosowska, wokalistka zespołu Hey, była w kryzysie, powiedział jej ojciec: „Opatrzność Boża postawiła cię pod ścianą”. W kryzysie, gdy i tak czujemy się osłabieni, Bóg – zamiast podać nam rękę – stawia nas pod ścianą?
O. Wojciech Jędrzejewski OP: Patrząc na sposoby działania Pana Boga, mam wrażenie, że On stosuje wobec nas dwie strategie. Pierwsza to strategia umacniania, druga – osłabiania. Bóg zna nasze serca i doskonale wie, czego w danym momencie życia potrzebujemy, co nam posłuży, co nas zmobilizuje.
Bo Jemu zawsze chodzi o naszą mobilizację. Nie o triumfowanie nad nami, dawanie nam lekcji w stylu: „A nie mówiłem?”, ale o to, byśmy mobilizowali się – w sposób sensowny, rzetelny, wytrwały – do pięknego życia. Czasem Pan Bóg stawia nas pod ścianą, abyśmy w końcu stanęli w prawdzie, przyznali: „Nie chcę tak dłużej żyć”. Abyśmy czemuś, co nas niszczy, powiedzieli: pas!
Czytaj także:
O. Tomasz Nowak OP: w zakonie niesłusznie oskarżono mnie o alkoholizm. Wytrwałem i przebaczyłem
Jakie podjąć kroki, by – gdy już znajdziemy się pod ścianą – nie podpierać jej, ale odbić się od niej?
Warto się rozejrzeć, bo bywa tak, że obok ściany są drzwi, które bez większego trudu można otworzyć i przez nie wyjść, czego np. wcześniej nie dostrzegliśmy, bo wzrok mieliśmy utkwiony w ziemię. Czasem wystarczy naprzeć na ścianę i ona po prostu runie…
Kiedy znajdziemy się w kryzysie, dobrze jest mieć obok kogoś, kto nas wesprze. Kto przeszedł drogę, którą my mamy do przejścia.
Marek Jackowski opowiadał kiedyś, że będąc na odwyku, spotkał ludzi, którzy – tak jak on – zmagali się z uzależnieniem od alkoholu. „Panowie, da się z tego wyjść?”, zapytał. Gdy usłyszał: „Tak, panie Marku, da się. Byliśmy w tym samym miejscu, jesteśmy z panem”, zrobiło mu się lżej. Jesteśmy sobie nawzajem bardzo potrzebni.
Żeby wyjść z kryzysu, trzeba się z nim zmierzyć?
Żeby wyjść z kryzysu, trzeba stanąć w prawdzie. Najważniejsze to postawić diagnozę: co się ze mną dzieje? Na przykład są ludzie, którzy nigdy nikogo nie poproszą o pomoc. Wolą dźwigać swoje ciężary, coś, co jest dla nich trudne, zamiast przyznać, że potrzebują pomocy. Są też tacy, którzy non stop „wiszą” na innych, nie chcą wziąć odpowiedzialności za swoje życie, przejąć nad nim kontroli.
Z kolei takie osoby najlepiej funkcjonują wtedy, gdy mogą się pod kogoś „podczepić”, w mniejszym zaś stopniu korzystają z takich darów jak rozum czy wolna wola. Gdy ktoś, na kim się zawiesili, odmawia im posłuszeństwa, przeżywają kryzys, a ich największą pokusą jest wówczas szukanie zamiennika.
Ta postawa podczepiania się wynika głównie z nieodkrycia w sobie niesamowitego potencjału, który otrzymaliśmy od Pana Boga. Osoba o takiej mentalności będzie na przykład słuchała takich nauk, konferencji czy rekolekcji, które mówią o pokorze, przy czym pokorę będzie rozumiała jako brak zaufania do siebie i poleganie na innych.
W jednym i drugim przypadku jest to rodzaj jakiegoś wewnętrznego przetrącenia, prawda?
Oczywiście. Dlatego zmierzyć się z kryzysem to zobaczyć, co on nam mówi o naszej sile sprawczej, o wolności. Kryzys, poczucie zamętu, zagubienia to często sygnał ostrzegawczy, który podpowiada, że najwyższy czas zmienić styl życia i sposób myślenia, zacząć odbudowywać swą podmiotowość.
Czytaj także:
O. Józef Augustyn SJ: 12 rad dla Kościoła, by mądrze wyjść z kryzysu skandali seksualnych
W najnowszej książce pt. „Kryzys? Może być tylko lepiej” pisze ojciec m.in. o tym, że tata był alkoholikiem, co odbiło się na relacjach w domu. Jednocześnie podkreśla ojciec, jak ważne jest postawienie granic osobie uzależnionej. Granice są ważne, ale gdy ich postawienie dotyczy ludzi, którzy są nam bliscy, zdecydowanie trudniej jest je wyznaczyć.
Jasne, że tak. To nie tylko – mam wrażenie – kwestia bliskości, ale bycia w systemie. Człowiek uzależniony żyje w swoim świecie, a reguły, które w nim panują, usiłuje narzucić otoczeniu.
Będąc w relacji z osobą uzależnioną, stajemy się zainfekowani jej myśleniem. Jeżeli słyszymy od takiej osoby, że jesteśmy całym jej światem, że nie wyobraża sobie bez nas życia – jeżeli nasłuchamy się takich słów – będziemy mocno osłabieni, także w stawianiu granic. Bo to jest manipulacja.
Opowie mi ojciec o momentach niemocy w swoim życiu? O czymś takim, co ojca okradało ze szczęścia, z wewnętrznego spokoju?
Był taki okres w moim życiu, kiedy mocno zabiegałem o popularność. O to, aby być rozpoznawalnym. Wiązało się to z poszukiwaniem akceptacji, jednak przez długi czas nie zdawałem sobie z tego sprawy. Wkładałem mnóstwo czasu i energii w to, aby zapracować na nazwisko. Aby inni mówili: „Ojciec jest super!”.
To „zapracowywanie” stało się celem samym w sobie. W pewnym momencie poczułem, że to droga donikąd. Że zabieganie o uznanie i akceptację nie zaspokaja głodu miłości, który w sobie noszę. Wiązało się to z ogromnym cierpieniem wewnętrznym. Wielokrotnie szedłem gdzieś, gdzie nie chciałem iść, albo mówiłem coś, co nie było w zgodzie ze mną. W którymś momencie zadałem sobie pytanie: czy ja tak dalej chcę? A jeśli nie, to co? I usłyszałem w sercu, jak Bóg mówi: „Zacznij słuchać tego, co ja mam ci do powiedzenia. Co ja o tobie myślę. Wpatruj się w moje oczy. I zobacz w nich siebie”.
Pan Bóg chciał, abym odkrył swoją tożsamość w relacji z Nim. Te słowa stały się dla mnie zaproszeniem do życia duchowego. Był to też początek odkrywania swojej tożsamości w relacjach z ludźmi – przyjacielskich, braterskich.
Gdy prosimy o coś Pana Boga, On nie zawsze nam to daje. Jego odpowiedź często brzmi: „nie”, albo „jeszcze nie teraz”. Jak ojciec myśli – dlaczego?
Pan Bóg jest wybitnym Logistykiem. Doskonale wie, co robi. Gdyby spełniał wszystkie nasze prośby, nie wyszłoby nam to na dobre. On widzi całą drogę, my jedynie jej malutki odcinek.
Jeżeli pyszałek, ktoś, kto ma rozdmuchane ego, otrzymałby np. łaskę posługiwania darem uzdrawiania, to by go to zgubiło. Jeszcze bardziej utwierdziło w pysze, w przekonaniu o swojej wyjątkowości.
Dlatego Bóg mówi czasami: „Nie. Nie dam ci tego, bo to cię finalnie zniszczy”. Poza tym dla Boga jesteśmy jednym organizmem i gdy o coś Go prosimy, On bierze pod uwagę całość, nie tylko nasz interes.
Czytaj także:
Patrzą na mnie i nie dowierzają: “Gościu pół życia przepił, spał na ławkach, a teraz pisze doktorat?” [wywiad]
W książce napisał ojciec, że jest taka choroba jak niewydolność czułości. Co jest jej przyczyną?
Niewydolność czułości to choroba, która może wynikać z dwóch powodów: ze sparzenia się – czyli okazaliśmy komuś czułość, a ten ktoś to wykorzystał, lub ktoś okazał nam czułość, ale było to manipulacją, słowem: zawiedliśmy się; drugi powód – nie jesteśmy czułości nauczeni, nie wiemy tak naprawdę, czym ona jest.
Dlatego zawsze trzeba zapytać samego siebie: skąd we mnie ten opór?, a następnie próbować wyeliminować strach oraz wszystkie te czynniki, które nas na czułość, tę prawdziwą, zamykają.
Twierdzi ojciec, że tam gdzie pojawił się kryzys, tam może być już tylko lepiej. Przyzna ojciec, że to podejście dość optymistyczne.
Kryzys zaczyna się od jakiegoś cierpienia, często wewnętrznego. Jeżeli przekraczamy granice szacunku i miłości do siebie, do innych, to nas to – dzięki Bogu – boli. Ten ból naprawdę jest czymś dobrym – jeżeli przestajemy traktować go jak wroga, a zaczynamy traktować jak sprzymierzeńca, może posłużyć nam do zmiany.
Jestem dominikaninem. Z piersi mojego zakonu – od różnych moich braci: św. Dominika, św. Jacka, o. Congara – wyssałem głęboki, chrześcijański optymizm. Realizm co do ludzkiej natury – to, że ona jest piękna i jednocześnie zraniona, ale też ogromną nadzieję, że Bóg złożył w nas pragnienie życia.
Jesteśmy wypuszczeni w podroż, która przypomina wyprawę wysokogórską. Wielokrotnie będą pojawiać się trudności, ale mamy wszystko, co niezbędne. W plecaku, który otrzymaliśmy od Boga, mamy wszelkie narzędzia do tego, by tę drogę przejść najpiękniej, jak się da.
Wojciech Jędrzejewski OP – dominikanin, wędrowny kaznodzieja, koordynator warsztatów kaznodziejskich dla duchownych. Współpracował m.in. z Radiem Plus, stacjami Religia.tv i Boska.tv. Autor takich książek jak „Sekret współczucia”, „Boska intymność”, „Zatrzymani/Nie przeginaj”, „10 sposobów na głupotę (własną)”. Nakładem wydawnictwa Fides ukazała się właśnie jego najnowsza książka pt. „Kryzys? Może być tylko lepiej”. Jest też twórcą dominikańskiego Ewangeliarza – projektu, w ramach którego nagrywa na YouTubie codzienny komentarz do Ewangelii. Mieszka w Łodzi.
Czytaj także:
Papież do duchownych: W obliczu kryzysu tożsamości kapłańskiej musimy opuścić miejsca dostojne